Jadę pociągiem. Trafiło mi się siedzenie przy wejściu do przedziału. Na przeciwko mnie siedzi nieco znudzona kobieta około 60. Patrzy raz na mnie, raz w okno, trochę się kręci. W tym momencie wąskim korytarzem przechodzi mama z dwu-, może trzyletnią dziewczynką. Chwilę wcześniej usłyszeć można było urywki ich rozmów – jasno wynikało z nich, że idą do łazienki. No i się zaczęło.
Kobieta siedząca naprzeciwko mnie infantylnym, pieszczotliwym tonem: – I co skarbeczku, siusiu się zachciało, tak? Idziesz z mamunią? Super! A jaka jesteś grzeczna.
Dziecko nieufnie zerknęło na kobietę, jego matka również pozostawiła sprawę bez komentarza. Dziewczyny przeszły, a głodna kontaktów z dziećmi kobieta zmieniła pozycję – jakby szykowała się do ataku. Siedząc, wychyliła się nieco do przodu, łokcie oparła na kolanach, a głowę lekko wystawiła na korytarz. Wyczekuje aż wrócą.
Jak się można było spodziewać, po chwili mama z córką wracają do przedziału. – I jak, zrobiłaś siusiu? Udało się? Ale ty jesteś śliczna dziewczynka – skomentowała moja współpasażerka i już do małej rękę wyciąga. Dziecko, choć szło powoli i miałoby czas zainteresować się zaczepiającą je osobą, wyraźnie nie miało na to ochoty. Podobnie jak jej mama, która, trzymając małą za rękę, przyspieszyła kroku. Starsza kobieta ewidentnie poczuła się odrzucona i zignorowana – spojrzała na mnie zszokowana, co najmniej jakby matka dziewczynki na nią nawrzeszczała. Zaczęła prychać, coś komentować pod nosem, ale ponieważ nikt z współpasażerów nie podzielił jej zbulwersowania, odpuściła.
Jako mama 3,5-latka przeżyłam takich sytuacji naprawdę wiele. Ludzie zaczepiają i zaczepiali mojego syna odkąd się urodził niemal w każdej kolejce, czy poczekalni. I nie widzę w tym nic złego, dopóki ludzie robią to w taki sam sposób, jakby zagadywali dorosłego człowieka.
Proste pytanie: czy nas, jako dorosłych ludzi, nie zdziwiłaby sytuacja, w której obcy człowiek zbliża się do nas fizycznie (zaczepiający zazwyczaj pochylają się nad wózkiem, wyciągają dłoń lub próbują pogłaskać dziecko po policzku) i mówi do nas nienaturalnym tonem o sprawach intymnych? Tak, robienie siku już dla dzieci w wieku 2, 3 lat może być czynnością intymną, jeśli jest nauczone załatwiać potrzeby fizjologiczne za zamkniętymi drzwiami łazienki, a nie gdziekolwiek. Odpowiedź nasuwa się sama.
Dlaczego tak wiele osób pozwala sobie zachowywać się wobec dzieci tak, jak nie zachowałoby się wobec dorosłego? Bo dzieci są ładne, słodkie, milutkie? Bo "aż chce się je schrupać"? Skąd ta potrzeba zagadywania, a tym bardziej dotykania drugiego, obcego człowieka? Jestem pewna, że gdyby panią z przedziału ktoś zapytał, czy nie chce się jej siusiu, zareagowałaby ostrzej niż to małe dziecko. Nie każdy maluch potrafi jasno i asertywnie stawiać granice swej intymności. Rolą rodzica jest dziecko tego nauczyć. Dlatego nie dziwię się mamie dziewczynki, że nie zareagowała na "uprzejme zaczepki". A właściwie to dziwię się, że nie zwróciła kobiecie uwagi.
Dzieci biorą z nas przykład. Obserwują nas w sytuacjach społecznych i naśladują. Jeśli mama pozwala dotykać dziecko obcym ludziom, jeśli namawia je, by zamieniło kilka słów z natrętną sąsiadką, nawet jeśli nie ma na to ochoty, naturalna potrzeba bycia asertywnym umiera. Kształtuje przekonanie, że potrzeby innych (w tym wypadku potrzeba kontaktu) są ważniejsze niż nasze. A to już bardzo szkodliwy wzorzec.
Jeśli moje dziecko wzbrania się przed kontaktem z kimkolwiek, nie zamierzam go przekonywać, że powinno być inaczej. Podobnie nie namawiam syna, by dawał buzi babci czy cioci, która akurat ma na to ochotę. I niech ludzie mówią, co chcą. Że przesadzam, jestem przewrażliwiona, czy aspołeczna. Dziecko, jak każdy człowiek, nie ma obowiązku spoufalania się z każdym, kto sobie tego zażyczy. Bo jeśli będzie odwrotnie, wychowamy pokolenie niepewnych siebie lizusów przekonanych o tym, że by nas lubili, trzeba się przypodobać.