
Jestem mamą trzylatka i w przeciwieństwie do mojego dziecka, nie znoszę placów zabaw. Nie przez piski, krzyki i piach w butach. To nie dzieci mnie tam irytują, lecz ich rodzice.
Czyli tacy, którzy fizycznie są na placu zabaw, ale uwagę poświęcają w stu procentach komuś/czemuś innemu. Nie mam nic do siedzenia na ławce i przeglądania Facebooka, rozmawiania przez telefon czy ze znajomą, która akurat pojawiła się w okolicy. Niech robią, co chcą, byleby choć część uwagi poświęcali dzieciom. Kontrolowali, co robią i czy nie dzieje im się krzywda.
Nie mam na myśli tych, co biegają za swoimi dziećmi, wtłaczając im do głów, że zaraz się przewrócą lub pobrudzą, a w ogóle to do piaskownicy na pewno pies nasikał. Ci też mnie wkurzają, ale ostatecznie to nie moja sprawa, jak wychowują własne dzieci. Denerwuje mnie, kiedy przez nadgorliwość innych, ja nie mogę przypilnować własnego dziecka.









