Dawid Ciemięga, pediatra, który poważnie zaszedł za skórę antyszczepionkowcom wypowiedział im wojnę. Prokuratura Rejonowa w Tychach wszczęła dochodzenie w sprawie zniesławienia lekarza. Pozwanych jest całe grono hejterów, a wśród nich znany Jerzy Z., polski przedsiębiorca uprawiający działalność pseudonaukową, hipno- i naturoterapeuta. Ciemięga jest pierwszym lekarzem w Polsce, który walkę z ruchem antyszczepionkowym doprowadzi na salę sądową. W rozmowie z Mamadu wyjaśnia, do czego są w stanie posunąć się antyszczepionkowcy, by zarobić pieniądze, dlaczego ludzie ślepo im wierzą i dlaczego każdy lekarz ma obowiązek prostować ich pseudonaukowe przekonania.
Ewa Bukowiecka-Janik: Pana nazwisko kojarzone jest przede wszystkim z walką z ruchem antyszczepionkowców. Tymczasem pozew dotyczy zniesławienia nie przez członków tego ruchu, tylko konkretnych internautów, którzy uparli się, by popsuć panu opinię.
Dawid Ciemięga: Tak. Nie pozywam nikogo za poglądy. Po prostu nie zgadzam się, by mnie oczerniano. Byłem szkalowany, pomawiany i obrażany. To jest tematem postępowania na drodze prawnej. To, że osoby, które to robią są w mniejszym lub większym stopniu zaangażowane w ruch antyszczepionkowy świadczy tylko o tym, że muszą mieć w tym jakiś interes, skoro tak zgodnie i uparcie dążą do wspólnego celu.
Jak pan myśli, jaki to może być interes? Zachowanie hejterów wobec pana pokazuje, że aby osiągnąć cel zrobią wszystko, nawet jeśli mają używać narzędzi niezgodnych z prawem. Tak jak matka, która wymyśliła dziecko, by ogłosić, że źle je pan zdiagnozował.
Zgadza się. Jednak akurat ona jest kobietą z mojego miasta, która nie jest ściśle związana z ruchem antyszczepionkowym. Jest w Tychach kilka osób, które z jakiegoś powodu, niezrozumiałego dla mnie, chcą za wszelką cenę udowodnić światu, że jestem szkodliwym lekarzem. Jedna kobieta wymyśliła i opisywała w Internecie historie, w której rzekomo jej dziecko otrzymało ode mnie nietrafioną diagnozę, po czym, w odpowiedzi na pismo mojego adwokata, przyznała, że historia była zmyślona, a jej dziecko nigdy nie było moim pacjentem. Inna matka rozpowiadała, że leczę kobiety karmiące piersią lekami zakazanymi w trakcie laktacji oraz inne oszczerstwa. Jak się okazało, wszystko, co pisała w sieci na mój temat było wymyślone. Wśród nich jest również pewna matka, która najpierw chwaliła mnie za usługi na forach internetowych, a potem nagle dołączyła do fali hejtu. Mimo że nie zdarzyło się nic w czasie, w którym zmieniła zdanie. Nie mieliśmy żadnego kontaktu.
Poza wspomnianymi kobietami z mojego miasta, całej reszty hejterów, którzy należą do ruchów antyszczepionkowych, nie znam i nie miałem z nimi nigdy żadnej styczności. Atakują mnie obecnie, bo inni mnie atakują. Nie mają innych motywów, ponieważ jasno widać, że nie znają całej sprawy, która nie dotyczy ich poglądów, tylko pomówień. Jednak większość ludzi nie wie. Zresztą mam dowody, które przedstawiłem prokuraturze, że w lutym ludzie związani z ruchem antyszczepionkowym namawiali się na ataki na mnie w internecie. Zmawiali się, by wystawiać mi niskie oceny na forach oraz rozpowszechniać o mnie nieprawdziwe i obraźliwe informacje. W sposób zorganizowany chcieli popsuć mi opinię.
Cieszę się, że prokuratura dostrzegła w mojej sprawie interes dobra publicznego. To nie jest tylko moja osobista walka wywołana oszczerstwami, jakie padły pod moim adresem. Oczernianie lekarzy w internecie to jest problem na dużą skalę. Przy okazja całej sprawy, zwracam również uwagę na ogólny problem hejtu i bezkarności w sieci.
Zaczęło się od tego, że sprzeciwił się pan rozsiewania paniki, że dzieciom grozi niebezpieczeństwo w związku ze źle przechowywanymi szczepionkami.
Tak. Informacja o tym, że szczepionki mogą być śmiertelnie trujące wywołała wśród rodziców poruszenie. Dlatego poczułem się w obowiązku nakreślić ze szczegółami, jak należy tą informacje rozumieć i co stanowi realne zagrożenie. Zrobiłem to na swoim facebookowym profilu. Mój post wywołał atak antyszczepionkowców. Teraz nie muszę wiele robić żeby być atakowanym.
Z tego, co można zaobserwować, teraz jest pan atakowany bez wyraźnej przyczyny.
To zjawisko można obserwować na profilach zrzeszających ludzi o antyszczepionkowych poglądach i zwolenników Jerzego Z. Tam pojawiają się posty na mój temat, a ludzie podążają za ich przekazem, nie mając pojęcia, ile w tych treściach jest prawdy. Znaczna większość hejterów, którzy w ostatnich dniach mnie atakują, jest przekonana że ja pozywam ludzi za poglądy, a to nie jest prawdą. To pokazuje, jak bezmyślne jest ich działanie.
Tych, którzy najgłośniej krzyczą i ślepo wierzą we wszystko porównałbym do członków Towarzystwa Płaskiej Ziemi. To są tysiące ludzi, którzy twierdzą m.in. że Australia nie istnieje i że każdy, kto twierdzi, że był w Australii, był tak naprawdę gdzieś w Ameryce Południowej, a wszystko jest grą aktorską. Brzmi to jak szaleństwo, ale takie rewelacje głoszone są na konferencjach "naukowych" organizowanych przez płaskoziemców. Do nich również nie docierają żadne argumenty, po prostu twierdzą, że to wieli spisek NASA.
Z retoryką ruchów antyszczepionkowych walczę jako lekarz. Za pośrednictwem mediów społecznościowych staram się prostować nieprawdziwe informacje, odnosić się do szkodliwych porad internetowych. Uważam, że jest to obowiązek każdego lekarza, ponieważ nie tylko powinniśmy leczyć ale również edukować nie tylko naszych bezpośrednich pacjentów, ale również opinie publiczną, narażoną ostatnio na wiele nierzetelnych przekazów.
Dlaczego to jest aż tak ważne? Poza tym, że nie należy nikogo obrażać i oczerniać, „prawdy objawione” antyszczepionkowców brzmią tak absurdalnie, że trudno traktować je poważnie.
Członków ruchu antyszczepionkowego często nazywa się oszołomami czy ciemnogrodem. Według mnie są to ofiary manipulacji. Jądrem całego ruchu jest tak naprawdę kilka lub kilkanaście osób, które rzekomo znalazły jakieś dowody na szkodliwość szczepień i mocno w nie uwierzyli. Są to historie pojedynczych osób, prawdy wyjęte z kontekstu, a często tzw. fake newsy. Cała reszta członków ruchu to ludzie, którzy nie analizują tych argumentów, nie sprawdzają ich, tylko wierzą na słowo bez cienia wątpliwości. Oni naprawdę są przekonani, że czynią dobro. To częste zjawisko wśród ludzi, którzy należą do mocno zideologizowanej grupy społecznej.
Co innego, jak rodzic przeczyta w internecie coś, co wzbudzi w nim wątpliwości, albo niechęć do szczepień, ale porozmawia o tym z lekarzem. To jest oczywiste, że ludzie boją się szczepień w sytuacji, w której tak głośno jest o zagrożeniach z nimi związanych. Jednak chodzi o to, by dochodzić prawdy.
Antyszczepionkowcy opowiadają, że w szczepionkach są abortowane płody i pałeczki autyzmu. Że szczepiąc modyfikujemy dzieci genetycznie, okaleczamy je i celowo wywołujemy choroby, na zlecenia koncernów farmaceutycznych. Albo że lekarze szczepiąc mordują dzieci, by potem wykorzystać ich organy. Z tego typu zarzutami spotykam się niemal każdego dnia. To jest bardzo niebezpieczne, bo w pełni rozumiem rodziców, którzy mają wątpliwości i wyobrażam sobie, że kiedy się wątpi takie rewelacje działają na wyobraźnię bardziej.
Brzmi zupełnie, jak zasady działania sekty.
Tak, i to wszyscy widzą. Była o tym mowa m.in. na konferencji Polskiego Zakładu Higieny i WHO, w której brałem udział w kwietniu w Warszawie. Mówił o tym socjolog doktor Tomasz Sobierajski. Mechanizm jest taki sam.
Jakie korzyści mają antyszczeionkowcy, że tak usilnie próbują przekonać do swoich racji kolejne osoby?
W grę wchodzą bardzo duże pieniądze. Ludzie zarzucają mi, że koncerny farmaceutyczne fundują mój dom, gabinet i życie na bardzo wysokim poziomie. Wierzą w takie bzdury, a jednocześnie płacą m.in. składki, z których utrzymuje się ruch. Każde stowarzyszenie utrzymuje się z datków, które nie zawsze w sposób przejrzysty są pożytkowane. Niektórzy sprzedają też swoje suplementy diety, czy inne produkty, którym przypisują wygórowane właściwości i zarabiają na tym setki tysięcy złotych. Przykładem niech będzie słynna trawa Jerzego Z. w cenie 250 tysięcy złotych za tonę. Jeszcze inni za pieniądze pomagają prawnie uchylać się od szczepień rodzicom małych dzieci. Mowa o bardzo poważnych konsekwencjach i dużych kwotach. To, co widzi przeciętny internauta to wierzchołek góry lodowej. Można powiedzieć – ciemnogród, ale tak naprawdę całym ruchem antyszczepionkowym sterują przytomni ludzie, którzy wiedzą jak czerpać z tego konkretne korzyści i jak wykorzystywać naiwność ludzi.
Doszliśmy do momentu, w którym ludzie poważnie traktują porady internautów w stylu "zamiast przepisanego antybiotyku, weź witaminę C" (np. na zapalenie płuc). W którym coraz więcej zwolenników ma homeopatia, a ludzie bez cienia ironii pytają, jak wykąpać dziecko w perhydrolu, albo podać wodę utlenioną dożylnie. Patrząc na rosnące zainteresowanie ruchem antyszczepionkowym i tego typu przekonaniami, uważam, że lekarze, ludzie, którzy mają narzędzia do tego, by z tym walczyć, powinni zabierać głos i sprzeciwiać się. To, w jaki sposób rodzice postępują z dziećmi, bo bardziej ufają internetowym poradom, niż lekarzom sprowadza na małych pacjentów realne zagrożenie ich zdrowia i życia. Udzielanie porad przez internetowych forumowiczów nie mających żadnych kompetencji medycznych, którzy dziecka na oczy nie widzieli, staje się czymś powszechnym. Kto ich uratuje, jak nie lekarze, którzy będą uświadamiać? Zresztą wielu rodziców dziękuje mi za moje posty w mediach społecznościowych. Piszą, że to pomaga im wiele zrozumieć. Nie zamierzam ustąpić przez ataki hejterów. Wręcz przeciwnie.