Przywiązuję wielką uwagę do jakości jedzenia – mojej rodziny, mojego. Wkładam w to każdego dnia wysiłek – gotuję, piekę, wybieram na rynku.
Tak, mam też chwilę słabości i bardzo rzadko, ale jednak podczas podróży moje dwuletnie dziecko też je tłuste frytki z McDonalds polane mocno ketchupem, ale mam w tym też swój cel: robię to tylko dlatego, by za 2 lata jadąc na wycieczkę z innymi dziećmi, miało przyjemność również z oglądania zabytków i kupowania pamiątek, a nie z przesiadywania w McDonalds jako wymarzonym miejscu podróży.
Wybierając żłobek kwestia posiłków była dla mnie naturalnie ważnym aspektem, ale rzeczywistość braku miejsc szybko zweryfikowała moje ambicje w tej dziedzinie. Trafił do super miejsca – z ciepłą opieką cioć, fajnymi zabawami a najlepszym potwierdzeniem na to jest fakt, że trzeba go z grupy tamtejszych dzieci zabierać siłą.
Panie zapewniające mnie, że dziecko wszystko zjadło, zaspokajały moje potrzeby, a pełny brzuch mojego dziecka był miernikiem, że firma cateringowa żywi go zgodnie z tym, co deklaruje.
Z wykształcenia jestem technologiem żywności. Blisko 5 lat tłukłam na studiach o jakości żywności, produkcji. Jadłam, wąchałam i badałam mniej lub bardziej świeże jedzenie. W moim domu od 15 lat nie jemy nic innego niż masło – piszę to, bo w kontekście całej historii to ważna kwestia.
Co dziecko je w żłobku?
1,2,3… sprawdzam! Pewnego dnia odebrałam moje dziecko szybciej niż zwykle – tuż przed podwieczorkiem. Poprosiłam o spakowanie podwieczorku. Wręczono mi kanapkę, której walor estetyczny nie zachęcał do jedzenia… zwykła bułka paryska (najtańsze obecnie pieczywo), wysmarowana ledwo czymś na wzór masła i dżemu truskawkowego. Dobra – próbuję. Wbijając zęby, poczuła roślinny zapach, który mnie wykręcił. Znam smak masła.
Dzwonie do żłobka, by zapytać, co jest na liście z posiłkami, która zawsze wisi z wielką pieczątką dietetyka. Planowo „bułka paryska z dżemem truskawkowym”. O maśle/margarynie ani słowa. Zgłaszam sprawę do dyrektor żłobka z prośbą o wydobycie od firmy cateringowej próbki żywności, którą winni (w myśl zawartej ze żłobkiem umowy) przechowywać. To drugi raz, kiedy w jedzeniu coś mi nie pasowało... wcześniej miałam mocna wątpliwość do pierożków z mięsem, ale sprawę po zgłoszeniu do firmy cateringowej i zapewnieniu, że były robione ręcznie (przyznam, że z maszynową precyzją) odpuściłam.
Nie dowiesz się, co dziecko je w żłobku
Niezależnie dzwonię do firmy cateringowej z tą samą prośbą – jako matka dziecka uważam, że mam pełne prawo do informacji o tym, czym karmione jest moje dziecko. Zapewnień ze strony właściciela i pani od marketingu i sprzedaży nie ma końca o tym, że dzieciom podano masło. W emocjach trochę wrzucam na profil Facebookowy firmy cateringowej zdjęcie kanapki z opisem „czy Wam nie wstyd, co dajecie do jedzenia dzieciom?”. Próbki żywności nie otrzymuje ani żłobek, ani ja.
Otrzymuję za to po 2 dniach pismo na swój adres @ (nie zgadzałam się na przekazanie moich danych) od adwokata firmy cateringowej – zastraszenia, groźby kar finansowych i innych.
Nie boje się – w rodzinie mamy całkiem niezłych prawników.
Odpisuję, prosząc o oświadczenie – bardzo proste w swojej treści – żeby ktoś, kto przygotowuje posiłki, napisał jedno zdanie: że oświadcza, że posiłki dla dzieci zostały przygotowane zgodnie z zaleceniem dietetyka i zostały przygotowane ze składników, jakie zadeklarowano.
Minęły 2 miesiące – pisma nie ma. Aż boję się pomyśleć, co wcześniej jadło moje dziecko.
Historia jest prawdziwa, ale celowo anonimowa. Cenie sobie w życiu zdrowie. Jednym z elementów zdrowia jest spokój, dlatego odpuściłam sprawę, wysyłam dziecko do żłobka z pełna torba jedzenia i uczę, że jednak to, co je obok Krzyś, Zuzia i Malwinka nie do końca jest jednak dobre.