Kiedy 5–letnia dziewczynka połknęła baterię od zegarka, rodzice zawieźli ją do szpitala. W szpitalu jednak panował "tryb weekendowy" i zabrakło kompetentnego lekarza, który wiedziałby, że przypadku nie wolno bagatelizować.
O ile lekarzem można nazwać tego, kto sprawę zignorował i kazał czekać aż dziecko się wypróżni.
Konkretna i rzetelna interwencja została uruchomiona w poniedziałek, po tym jak dziecko zaczęło pluć krwią. Było jednak za późno, substancje toksyczne wyciekające z baterii i prąd przepaliły jej przełyk i aortę. Nie było możliwości, by ją uratować.
Dziecko zabił weekend. I głupota. Kompletny brak wiedzy i ignorancja.
To nie przypadek zza oceanu, to polska szpitalna rzeczywistość. Mówić o zaskoczeniu to nadużycie, to nie pierwszy raz, kiedy lekarze przez małe "l" zawodzą. Mamy jednak prawo do złości, bo to co się wydarzyło to kompletna porażka.
O tym, jak niebezpieczne jest połknięcie baterii powinien wiedzieć każdy. Nie ma absolutnie żadnego znaczenia, jaki ma status społeczny i który stopień wykształcenia. O tym, że przewód pokarmowy jest ostatnim miejscem, w którym powinna znaleźć się bateria powinien wiedzieć każdy.
Odbiegając jednak od wyidealizowanych wizji społecznej świadomości i nieco schodząc na ziemię, powiedzmy sobie wprost. Tym "każdym" z całą pewnością jest specjalista z zakresu medycyny. Stażysta, stomatolog i szef chirurgii.
Wiedza o niektórych zjawiskach w zakresie medycyny i zdrowia jest tak elementarna, że rozpatrywanie jej w kategorii wątpliwości jest po prostu śmieszne.
Zupełnie jednak nie do śmiechu jest, kiedy ktoś z powodu tych braków traci życie.