Obraz wielu polskich rodzin, którzy śmiało mogą nazwać się "pracującymi biednymi".
Obraz wielu polskich rodzin, którzy śmiało mogą nazwać się "pracującymi biednymi". akz / 123RF
REKLAMA
"Moja rodzina jest pośrodku, tak jak wiele innych. Zbyt biedni, by cieszyć się życiem, zbyt bogaci, by otrzymać pomoc"
Życie każdemu układa się inaczej. Czasem lepiej, a czasem gorzej, w zależności od ogromnej ilości czynników. Dom, z którego się człowiek wywodzi, możliwości finansowe, perspektywy i otwarcie na świat. Szkoła, studia, kursy, znajomość języków obcych. Pomysł na siebie, wiara we własne możliwości, przebojowość, samozaparcie, szczęście, znajomości, umiejętność wykorzystywania szansy we właściwy sposób. Takich determinujących sukces czynników jest znacznie więcej, pytanie tylko, czy je dostrzeżemy i umiejętnie wprowadzimy w życie.
Gdzieś pomiędzy tymi, którzy dzięki dochodom wpadli w najwyższy pułap podatkowy i tymi, którzy żyją z zasiłków od państwa, jest cała rzesza ludzi, którzy radzą sobie lepiej lub gorzej. Są wśród nich ci, którzy aspirują do kolejnego skoku i są już bardzo blisko osiągnięcia płynności finansowej, ale są też tacy, którzy resztką sił starają się nie spaść na sam dół drabiny. Prawie wypłacalni, prawie niepotrzebujący pomocnej dłoni, tyle, że te prawie w ich przypadku robi różnicę.
"Gdy słyszę od starszych osób, że najważniejsze to mieć pracę i rodzinę, myślę sobie – co oni wiedzą o życiu?"
Michał, 42 lata
list do redakcji

Gdy słyszę jak starsi mówią, że do sukcesu człowiekowi potrzebne są dobre studia, praca oraz rodzina, to zastanawiam się, co oni wiedzą tak naprawdę o życiu. Wychowałem się w normalnej rodzinie, ojciec był inżynierem, matka pracowała w administracji. Żadna patologia, zero alkoholizmu, czy bijatyk. Rodzice żyli na całkiem niezłym poziomie, spokojnie mogłem się uczyć i pójść na studia. Też wybrałem Politechnikę. Skończyłem studia, zacząłem pracę na jednym z obiektów we Wrocławiu jako technik. Poznałem ukochaną, ślub, dwoje dzieci, kredyt na mieszkanie w bloku.

Niby wszystko dobrze, ale ledwo wiążemy koniec z końcem. Żona pracuje dorywczo, bo dzieci często chorują, więc częściej siedzą w domu, jak w przedszkolu. Nie mamy w pobliżu rodziców, którzy mogliby się nimi zająć. Ja zarabiam 4,5 tys. na rękę, po sześciu latach pracy nie jest może najgorzej, ale i nie ma szaleństw, jak się spłaca kredyt i utrzymuje 4 osoby, w tym dwójkę chorowitych dzieci. Z ogromnym niepokojem obserwuję, że coraz częściej zdarzają się miesiące, gdy przez ostatni tydzień jemy tylko makaron i zupy, bo na nic więcej nie starcza. Sezonowa zmiana obuwia czy ubrań dzieci to czarna chwila dla naszego budżetu.

Niestety jesteśmy "zbyt bogaci", by ubiegać się o jakąkolwiek pomoc, ale zbyt biedni, by nie musieć zamartwiać się każdego dnia, czy w tym miesiącu uda nam się zapłacić wszystkie rachunki. Niezależnie jak ciężko pracuję, jestem bliski katastrofie gospodarczej. Kalendarz i ołówek – to dwa najbardziej znienawidzone przedmioty w moim życiu. Gdy zamykam oczy, widzę swoją żonę, która z poszarzałą twarzą podlicza kolejne słupki z wydatkami. Przekładanie, który rachunek pilniejszy, gdzie zalegamy z płatnościami dłużej, komu dać, chociaż część kasy, by dali nam trochę więcej czasu.

Wiem, że są ludzie biedniejsi ode mnie, ale im nie współczuję. Oni łapią się na wszelkie zasiłki i zapomogi. Ich dzieci dostają dofinansowanie obiadów w szkole, 500 plus na każde dziecko, bony na ubrania i żywność. Czemu im, ludziom, którzy często nie pracują, nie starają się, nie martwią, państwo pomaga, a mi nie? Czemu ja ze wszystkim muszą sobie radzić sam? Mam rzucić pracę, by otrzymać pomoc?

Takich ludzi jak ja nazywa się dziś "pracujący biedni". Balansujemy na krawędzi ubóstwa, starając się radzić sobie samodzielnie. Walczymy z wiatrakami, bo ciągłe podwyżki coraz bardziej spychają nas niżej i niżej. To całkowicie niesprawiedliwa i beznadziejna sytuacja. Okropne doświadczenie. Najgorsze jest to, że my "pracujący biedni", jesteśmy niewidzialni dla państwa i statystyk. Dostrzeżcie nas w końcu!

Pod tym listem mogłoby się podpisać wiele osób na całym świecie, bo są w podobnej sytuacji. Niezwykle przejmujące są słowa pana Michała, który wie, że jest dla większości ludzi niewidzialny, bo nie ma go ani w statystykach dla bezdomnych, ani wśród rodzin pobierających zasiłki, ani także na liście najbogatszych Polaków. Ciekawe, ilu jest w Polsce takich "pracujących biednych"?