Mazury czy Bałtyk? W kraju czy za granicą? Współcześnie wybór kierunku na wakacyjny wyjazd ogranicza tylko wyobraźnia, bo oferty turystyczne są coraz bardziej atrakcyjne i często wcale nie takie drogie. Kiedyś ludzie nie mieli aż tylu możliwości na gospodarowanie swoim czasem. Na jakich atrakcjach upływał czas w PRL-u, gdy tylko nieliczni mogli pozwolić sobie na ekskluzywne zagraniczne kurorty? Jak umilano sobie dni w rozgrzanym mieście?
Okres wakacyjny w PRL-u na pewno miał swój urok. Chociaż dzisiaj określenie, że coś jest "peerelowskie" kojarzy się raczej pejoratywnie i niezachęcająco, dla wielu urlop w ośrodkach wczasowych lub kempingu, mielonka, butla gazowa czy kilkugodzinna podróż w nagrzanym pociągu budzą miłe wspomnienia. Bo chociaż kiedyś ludzie mogli pozwolić sobie na znacznie mniej, a ich wolny czas nie był organizowany na takim poziomie jak obecnie, zdjęcia i dokumentacje wskazują, że doskonale sobie radzili.
Przełomem był rok 1952, kiedy władze komunistyczne ogłosiły, że "Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają prawo do wypoczynku". Z perspektywy czasu taki zapis budzi wesołość i na pewno z przymrużeniem oka należy traktować górnolotne plany, że w tym momencie każdy pracownik otrzymuje możliwość poznania najpiękniejszych zakątków Polski. Dla wielu jednak faktycznie była to okazja, by pierwszy raz wyjechać z miejsca zamieszkania. Jak jednak radzili sobie ci, którzy lato spędzali w mieście?
Koniecznie na basen - Pływalnia na Stadionie Legii
Nazywana również Basenem Północnym. Szczególną atrakcją obiektu była 10-metrowa skocznia i trybuny, na których zmieścić się mogło 2500 osób. Miejskie baseny w upalne dni przeżywały prawdziwe oblężenie i to nie tylko dlatego, że dawały możliwość schłodzenia się, ale były miejscami spotkań towarzyskich.
W Warszawie niemniej popularna była RKS 'Skra' przy ul. Wawelskiej.
Saturatory
Ten cudowny wynalazek starsi wspominają z rozrzewnieniem, a młodsi nie wyobrażają sobie, jak można było pić wodę ze szklanki ledwie opłukanej po innym spragnionym - nie bez powodu sprzedawana z saturatorów woda sodowa (z sokiem lub bez) nazywana była gruźliczanką. Kogóż to jednak obchodziło, gdy w sklepie pusto, a łyk zimnej wody był marzeniem? Nawet pomimo tego, że w latach 70. w Polsce pojawiła się Coca-Cola i Pepsi-Cola, to do lat 90. na ulicach spotkać można było wózki z wodą sodową - głównie dlatego, że inne napoje wciąż były produktem deficytowym.
Gdy na basenie nie ma miejsca - fontanna lub rzeka
Obecnie mało kto pokusiłby się o zanurzenie nóg (a co dopiero całego ciała!) w miejskiej fontannie. Każdego roku sanepid wydaje oświadczenia, że jest to ryzykowne, lepiej unikać kontaktu z wodą, by chwili przyjemności nie przypłacić zdrowiem. A kiedyś? Z równą ochotą kąpano się i w fontannach, i w Wiśle.
Tańce i śpiewy
Uwielbiamy tańczyć. W miastach pojawia się coraz więcej plenerowych knajp, gdzie poza wypiciem złotego trunku można bawić się do rana. Podobnie było kiedyś - czy odpoczywając w mieście, czy poza miejscem zamieszkania, ludzie w pełni oddawali się chwili. Szczególnie wieczorem, pod chmurką, wymęczeni upałem i w towarzystwie napojów wyskokowych. Bo nawet od odpoczywania trzeba nieraz odpocząć :)