Chcesz babo chłopa? To czytaj - najpierw wywiad z Katarzyną Miller, a potem jej książkę
Karolina Pałys
13 lipca 2017, 09:21·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 13 lipca 2017, 09:21
To psycholożka Katarzyna Miller, a nie pierwszy kowboj polskiej żurnalistyki o pseudonimie “Max”, powinna prowadzić program pod tytułem: “Mówię, jak jest”. W kwestiach związków damsko-męskich oraz, prawdopodobnie, w każdej innej dziedzinie, nie uznaje ona bowiem okrągłych słów czy kwiecistych metafor rozmywających terapeutyczną (czy też dziennikarską, jak się później okaże) odpowiedzialność .
Reklama.
W swojej najnowszej książce pt. “Instrukcja obsługi faceta” nie daje więc enigmatycznych “wskazówek”, tylko wali prosto z mostu. Chcesz, babo, wiedzieć, dlaczego nie możesz znaleźć chłopa? No to czytaj.
Napisała Pani książkę-instrukcję, złożoną z odpowiedzi na pytania o to, jak radzić sobie z facetami. A panuje przeświadczenie, że psychologowie nie powinni wprost dawać rad.
Napisałyśmy, z Suzan Giżyńską. A to przeświadczenie nie zawsze ma sens. Robię to, co uważam za potrzebne i ludzie są mi za to wdzięczni. Co to znaczy, że nie wolno dawać rad? Gdyby ludzie wiedzieli, co mają robić, to by robili. A poza tym każdy i tak zrobi tylko to, co będzie chciał lub mógł.
Ale psycholog też człowiek - skąd wie, co jest najlepsze?
Jak psycholog 40 lat pracuje z ludźmi, to się napatrzy.
Na jakie kobiety napatrzyła się pani pisząc tę książkę?
Napatrzyłam się na panie dotknięte syndromem nowoczesnej kobiety: jesteśmy rozwinięte intelektualnie, zawodowo, społecznie, ale emocjonalnie - kiepścizna. Nie radzimy sobie z miłością ani do siebie, ani do mężczyzn, bo nasze wychowanie - co powtarzam (ja i moi koledzy) do znudzenia, ciekawe kiedy to do ogółu dotrze - nasze wychowanie nie wyposaża nas w sposób pełny w poczucie wartości, wiarę w siebie, umiejętność odpoczywania, cieszenia się, wybierania, decydowania, popełniania błędów z satysfakcją.
Czyli jednak wina rodziców?
Nie, to jest wina kultury. Rodzice nie są winni. Oni są tak samo upośledzeni i uszkodzeni jak ich dzieci. Jak mają inaczej wychowywać, skoro sami byli wychowywani w ten sposób? Przekazujemy z pokolenia na pokolenie niedobrą wersję posłuszeństwa i grzeczności, szczególnie w odniesieniu do kobiet, choć, trzeba przyznać, że zmieniło się już sporo. Dzisiaj rodzice mówią też: masz mieć pieniądze, masz mieć mieszkanie...
Masz być niezależna.
Tak. Nareszcie dotarło do nich, że kobita sobie zawsze poradzi. Jak pisała Virginia Wolf: “Jak masz pieniądze i własny pokój, to żyjesz”.
Rodzice nie wyposażają nas jednak w rzeczy podstawowe, na przykład jak podnosić się z porażek i jak swoje porażki lubić, uczyć się z nich korzystać tak jak z osiągnięć. Jak się cieszyć sobą i zwykłym życiem.
W świecie propagandy sukcesu - ciężka sprawa.
Porażka jest tak samo potrzebna, jak sukces. Od czasu, kiedy zrozumiałam jedność przeciwieństw, życie stało się dla mnie czytelne. Porażka i sukces są jak noc i dzień - nie ma jednego bez drugiego. Mało tego: kiedy dokładnie zaczyna się noc, a kiedy dzień? Nie wskażemy tego momentu. Człowiek musi nauczyć się że życie nie jest ani pasmem udręk, ani pasmem zwycięstw. Jest jednym i drugim.
Porażki w życiu zawodowym jakoś łatwiej przełykamy, a nawet przyznajemy, że sporo się dzięki nim uczymy. Do porażek w życiu osobistym nie chcemy się przyznawać.
No właśnie - uczymy się. A dlaczego nie uczymy się z porażek w związkach?
Bo to bardziej bolesne doświadczenia.
Jak nas wykopią z pracy, to też nas boli.
To dlaczego na piedestał często wynosimy właśnie partnera, a nie karierę?
Marzę o tym, żebyśmy przestały wynosić i przestały pytać, dlaczego to robimy. Żebyśmy zrozumiały, że facet też człowiek, tyle samo umie i potrafi, co baba, a czasem - dużo mniej. Idealizujemy ich, bo marzymy o tym, że nas pokochają. I koniec, kropka. Ma pani szczęśliwą mamusię?
Teraz chyba mam.
No właśnie - teraz. A najważniejsze to było kiedy pani rosła z niemowlaka w dziecko i dziewczynę . Zawsze, kiedy spotykam się z kobietami, pytam: która z was miała szczęśliwą mamusię. I jest cisza. Dwie, trzy ręce się podnoszą. No więc jak my mamy być szczęśliwe, skoro w domu było, jak było? Wszyscy trzymają się tego co znają. A że najlepiej znamy rzeczy domowe, taki jest nasz świat wewnętrzny, jaki był ten nasz dom.
A polskie domy, w większości, są puste - bez ludzi, bez przyjaciół, bez znajomych, bez książek. Z dziećmi się nie rozmawia, dzieciom się rozkazuje. Dzieci się krytykuje, bo przecież pochwały je zepsują. Oczywiście, jakoś z tym żyjemy, bo człowiek to jest taka istota, którą dobić nie tak łatwo - dużo zniesie. A baba - jeszcze więcej.
Skoro nasze problemy z facetami sięgają tak głęboko, to czy proste rozwiązania, które proponuje pani w swojej książce, w ogóle do nas przemówią?
Kochanie. Jeśli ktoś chce, żeby do niego przemówić, to w końcu otworzy tę swoją śliczną główkę na dobre rady. Ale to wymaga wysiłku - zarówno mentalnego, jak i fizycznego, bo rozwijaniu siebie trzeba poświęcić dużo czasu i uwagi.
Czytając Pani książkę można odnieść wrażenie, że my - kobiety - chcemy mieć przy sobie faceta zawsze. Wszystko temu celowi potrafimy podporządkować. A nasze główne pytanie w związku z tym brzmi: dlaczego oni nie chcą tego samego?
Oni mają swoje kłopoty pod tytułem: nie wolno płakać, nie wolno czuć, nie wolno być słabym. To się też oczywiście zmienia, bo odkryliśmy już, że facet taki sam człowiek, płakać też może. Natomiast kobitki jeszcze się nie oswoiły z tym, żeby tym swoim facetom dawać do tego prawo jednocześnie nie ograbiając ich z poczucia męskości.
Dzisiaj w ogóle relacja między płciami jest trudna dla obu stron. Faceci wychodzą z założenia: “Jak te baby tak zmądrzały, to niech się teraz same rządzą. Nie będziemy się żenić, nie będziemy sami zapewniać bytu rodzinie”. Uważam, że to uczciwe - przecież chcemy pracować i zarabiać.
Ale w książce namawia nas Pani również, żeby pozwolić wykazać się facetowi, starać się o nas.
To jest naczelna zasada! Mężczyźni wychowywani przez matki, bez wzoru męskiego (globalnie nieobecni ojcowie) są egoistami nieoświeconymi. Mają się nauczyć więcej, ale inaczej, nam dawać, a my mamy więcej, ale inaczej brać.
Ale jak to się ma do równouprawnienia?
Kochana! To będzie nareszcie równouprawnienie! Bo na razie jeszcze te niby równouprawnione kobiety zapieprzają w domu i w pracy, latają dookoła tych facetów, przynoszą kawki, herbatki, pilnują, żeby on może butki zdjął, bo ona właśnie umyła podłogę. A jak sam umyje, to sam też będzie wiedział, że buty trzeba zdjąć. Albo się wszyscy przestaną przejmować, że się zabrudzi.
W młodych dziewczynach pokutuje to, co wyniosły z domu. Ciągle czują się za mało ważne, za mało słuchane, za mało szanowane, za mało decyzyjne. Czeka nas uczenie się na nowo różnych rzeczy, ale my się uczyć o sobie nie bardzo lubimy. Jak mawiał jeden z moich szefów: jest dużo ludzi, którzy mają w głowie cztery cegły, do tego ułożone w kwadrat.
A Pani się nie daje i chce nas wychowywać na zasadach rewolucyjnych.
Tak.
W swojej książce dzieli nas pani na dwa typy: żon i kochanek. Kobieta może pozwolić sobie na bycie kochanką - to przecież bluźnierstwo.
O nie. I pani też? Jak długo będziecie to powtarzały?
Ale wiele osób nadal tak myśli, więc...
Teraz mówię serio. Przychodzą do mnie dziennikarze często z tymi samymi pytaniami. A ja nie powtarzam nonsensów i stereotypów - jestem przeciwko stereotypom.
Kiedyś mocno pokutował stereotyp “starej panny”, dzisiaj modny jest singiel, więc wszyscy pytają mnie o singli: “Ale jak one tak mogą - na pewno są nieszczęśliwe. Nikt nie chce być sam”. A może one chcą? Niektórzy potrafią być szczęśliwi sami ze sobą. Pozornie, biorąc stronę czytelnika - ogłupiacie go. A ja uważam, że ludzie są mądrzy. Po co powtarzać banały?
Bo niektórzy utwierdzają nas w przekonaniu, że to banał rządzi światem.
Ja mam gdzieś tego kogoś. Tu znów wracamy do tej “świętości”, którą nam do głowy włożyła mamusia. Jeśli moja mamusia była głupia i nie potrafiła być szczęśliwa, to dlaczego mam się od niej uczyć? Owszem, jednocześnie była bardzo inteligentna. Była cudowną przyjaciółką i pokazała mi, że warto mieć przyjaciół - tę wiedzę brałam od niej garściami. Ale nie jeśli chodzi o facetów.
Niech pani zauważy, że kobiety, których małżeństwa, z różnych względów, się skończyły, bardzo często przez długi czas potem nikogo nie mają.
Bo nie chcą?
Na pewno nie dlatego. Boją się, nie wierzą, wstydzą się. A wstydzą się, bo zawstydzano je od początku. Najpierw wstydziłyby się, gdyby w ogóle nie wyszły za mąż, a teraz się wstydzą, że chciałyby wyjść kolejny raz, żyć z kimś na kocią łapę, albo, nie daj Boże, puszczać się.
Wstyd dla całej rodziny.
No właśnie. I kto to mówi? Ile pani ma lat?
Ja tak ironicznie…
No nie…
Nawet wśród względnie młodych kobiet “puszczanie się” nadal bywa tematem tabu - oczywiście w rozmowie twarzą w twarz, bo w internecie, owszem, potrafimy być bardzo bezpośrednie.
Dlatego zdumiewa mnie, że dziennikarze też się do tego grona zaliczają. Dlaczego nie powie pani, jak to cudownie, że daję dziewczynom prawo do puszczania się, które i tak będą uprawiały, ale ściśnięte ze strachu, wstydu i poczucia winy? I co kto z tego będzie miał?
Mogę powiedzieć, że to cudownie, że zabrała się pani za coś, czego nie robi nikt inny, a mianowicie za stworzenie prostej instrukcji do obsługi facetów.
I samych siebie. A wie pani, dlaczego nikt tego nie robi? Bo nikt sobie nie wierzy. Podręczników jest od cholery. A to jest instrukcja pisana własnym potem, krwią, łzami i doświadczeniem, a nie wymysłami. My to sprawdziłyśmy.
Do tej pory przeczytałam jedną książkę napisaną przez kobietę, w której znalazłam to, co i ja sądzę: Mai Storch - “Tęsknota silnej kobiety, za silnym mężczyzną”. Ona pokazała to, o czym mówiłam na początku: dzisiejsze kobiety to na zewnątrz fantastyczne wojowniczki, pracownice, artystki, a w środku - “dzidzie”. To z kolei mój termin z książki “Chcę być kochana tak jak chcę”.
Dziewczyny dosłownie się w niej zaczytują, zaznaczają całe fragmenty i mówią: “To o mnie! Skąd pani wiedziała?”. Bo to też o mnie i o Ewie, współautorce. Wszystkie jesteśmy takie wykształcone, takie sprytne, tylko jak się potem zdarza jakiś dupek, który nam mówi: “Już mi się znudziłaś”, to popadamy w skrajną rozpacz. A trzeba powiedzieć: “Co ty w ogóle, Misiu, o mnie wiesz? To ty tracisz, jeśli się nudzisz. Idź się nudzić gdzie indziej”.
To nie znaczy, że mamy być nieczułymi cyborgami, ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli z kimś nam się nie układa, to po prostu do siebie nie pasujemy. Na cholerę płakać za kimś, kto do mnie nie pasuje?
Bo ja bym chciała, żeby pasował.
“Bym chciała”. No to rozejrzyj się za innymi. Dziewczyna nie wie, kto do niej pasuje, bo dziewczyna idealizuje: ma być wysokim brunetem w ładnym garniturze, który zarabia kupę pieniędzy. Ja znam takich wysokich brunetów w garniturach - przy nich to się można zanudzić. Co z tego, że on wygląda tak, jak sobie wymarzyłam? Ja mam swojego partnera poczuć. Ja mam wiedzieć, że z nim to i konie kraść, i pomodlić się, i zgubić, i znaleźć. Nie chodzi o czarne włosy i garnitur. A jak ci się rudy spodoba, to co zrobisz?
Będzie dramat. Ale tajemnicą nie jest, że do dramatów nas ciągnie.
Najstraszniejszą rzeczą jest to, że jeśli w domu rodzinnym jest nam źle, to potem wybieramy facetów, z którymi też będzie nam źle. Ten mechanizm jest tak prosty, że aż strach.
Da się go kiedyś wyłączyć?
Trzeba przeżywać życie świadomie. W związku z tym, najpierw się wpada w takiego toksycznego faceta, aby przekonać się, że jest nam z nim niedobrze, a potem wydostać się z tej sytuacji.
To się z reguły nie udaje za pierwszym razem - potem są kolejne, podobne związki.
To trzeba być mądrą po kilku razach. Niestety, niektóre z nas nawet po kilkunastu nie chcą być mądre. Nie ma przepisu na to, kiedy kobieta ma zmądrzeć. Dobrze, jeśli to się kiedyś stanie. Nie mówię, że kobieta ma żyć bez mężczyzny. Ma się tylko rozeznać, według jakiego klucza tych mężczyzn wybiera, a raczej pozwala się wziąć.
Bo najczęściej wybieramy według…?
Uzależnienia od miłości. Nie samej miłości. U-Z-A-L-E-Ż-N-I-E-N-I-A.
Czym się różnią te dwie rzeczy?
Uzależnienie charakteryzuje się tym, trzymamy się czegoś, co nam robiło dobrze przez jakiś czas, pozornie wypełniało jakąś dziurę, ale chwilę później - zaczęło szkodzić. A my, mimo wszystko, nadal w to brniemy.
Co nas z tego stanu wyciągnie?
Odwyk.
Od miłości w ogóle?
Od faceta. Tego konkretnego, może nawet na zawsze. Dziewczyny bardzo rzadko fundują sobie parę lat świadomej, fajnej samotności, pojedynczości. Prosto z domu idą w pierwszego faceta, który je chciał. Potem boją się rozstać, bo nie wiedzą, co to znaczy być samą i nie mają pojęcia, jak sobie z samotnością poradzą.
Trzeba się przekonać, kim tak naprawdę jestem, czego mi potrzeba. Może przez jakiś czas potrzeba mi tylko seksu? To też temat koszmarny, bo durne mamusie i tatusiowie, powtarzają: “Do łóżka tylko z tym, kogo się kocha”. Gdyby tak było, ludzie by się prawie nie piep***li.
Aż się boję skontrować, bo znowu mnie pani wyzwie od tych pruderyjnych (śmiech)
Ależ proszę, proszę…
Może wrócę do tego kompulsywnego bycia chcianą. Faceci nie chcą być chciani?
O matko, oni to mają od swoich mamusiek tyle “chcenia”, że mogliby rozdawać garściami. Ale takiego toksycznego “chcenia”. Ma pani brata?
Nie.
I całe pani szczęście. Wszystkie niemal dziewczyny, które mają braci, mówią mi, że oni byli od “bycia cudownymi”, a one - od “robienia”. Mówię w dużym skrócie, ale koniec końców, prawdziwym. Kiedyś żałowałam, że jestem jedynaczką, ale potem uświadomiłam sobie, co by było, jakbym miała brata. Dziękuję, to ja już wolę być sama (śmiech).
W “Instrukcji…” kochankom przeciwstawia pani żony. Czy można stać się przykładną żoną, będąc wcześniej kochanką?
Można w tym sensie, że jeśli się kogoś kocha, chce się z nim być na poważnie, zamieszkać razem, zdecydować na małżeństwo - to w sensie formalnym tą żoną się będzie. Kochanka też potrafi włożyć wysiłek i chęć w myślenie o domu. Jeśli jednak jest rasowym typem kochanki, to zajmie się głównie tym, żeby w tym domu było jej dobrze. A potem również i jemu. Kochanki mają to do siebie, że lubią jak jest im dobrze, a żony - jak innym jest dobrze.
Trzeba zaznaczyć, że są cudowne żony i cudowne kochanki. Są też wśród jednych i drugich paskudy. I o tym też jest w książce.
A żono-kochankowy złoty środek istnieje?
Tak, jak zawsze i we wszystkim. Im bardziej człowiek jest w środku, tym lepiej. Życie powinno być różnorodne. Zawsze trzeba się trochę cieszyć, trochę przejmować, trochę zasuwać, trochę nic nie robić. Umieć się bardzo przejąć pracą i umieć powiedzieć: a teraz pocałujcie mnie wszyscy w…
To na koniec poproszę o radę, jak ten balans osiągnąć?
Bądź sobą. Bądź tym, kim naprawdę chcesz i nigdy z tej drogi nie zawracaj. Możesz odpocząć, ale nie zawracaj.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Zwierciadło.