Zawsze jesteśmy pod ogromnym wrażeniem, kiedy mamy okazję poznać coś, co jest po prostu fantastyczne. Tak, jak zdjęcia, które wykonuje i zamieszcza na swojej stronie fotografka Elwira Kruszelnicka.
Jej ujęcia nabierają jeszcze głębszego wymiaru, kiedy połączymy je ze zwykłą "niezwykłą" historią kobiety i matki… pięciorga dzieci. Fotografka towarzyszyła rodzinie przez jakiś czas, było obecna przy ich codziennych rytuałach. Do nas napisała o jedności rodziny, którą przez ten czas czuła i o pragnieniu podzielenia się nią, jako inspiracją.
"Mam na imię Kamila i jestem szczęśliwa"
Wojtka poślubiłam w 2000 roku. Mamy pięcioro dzieci: Frania (3), Emilkę (4), Ulę (7), Kacpra (13) i Filipa (16). Jeszcze jako zakochani nastolatkowie rozmawialiśmy o założeniu rodziny i dzieciach, trójce, może czwórce. Franio nas zaskoczył, ku uciesze całej rodziny. Wielodzietność nie jest popularna w naszym najbliższym otoczeniu. Spotykaliśmy się z niedowierzaniem przyjaciół i znajomych, kolegów i koleżanek z pracy, niejednokrotnie z krytycznymi komentarzami. Grono naszych najbliższych znajomych się „zweryfikowało”. Coraz częściej pytano nas czy na uroczystości pojawimy się wszyscy, przed wyjazdem na wakacje pytali czy jedziemy wszyscy… No a jak? Te pytania wprawiały nas w osłupienie. Kiedyś Wojtek odburknął w odpowiedzi: nie, zrobimy odliczanie "entliczek, pętliczek, nie jedziesz Ty”.
Pierwszą rzeczą, którą zrobił Wojtek gdy dowiedział się o ciąży, po tym jak już mnie ucałował i utulił, było poszukanie większego auta. Mieszkanie przearanżowaliśmy: z sypialni zrezygnowaliśmy na rzecz urządzenia pokoiku dla dziewczynek i kosztem spania na rogówce w salonie, co jest raczej powszechne w polskich mieszkankach. Czekaliśmy na tę rogówkę 6 tygodni. A piękna to była sypialnia, z prawdziwym łóżkiem małżeńskim, ogromną szafą garderobianą, stoliczkiem. Urządziliśmy ją sobie na 10 rocznicę ślubu. Machnęliśmy ręką, wierząc, że kiedyś tam pojawi się szansa na sypialnię.
"Kupmy ziemię w Kielnie i postawmy na niej dom z bali"
Zanim wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim okazało się, że urlop ten przedłuży się o Frania. I to Franio był bodźcem do podjęcia decyzji o budowie domu. Długo szukaliśmy większego mieszkania lub domu z wtórnego rynku. Pewnego dnia Wojtek wrócił z pracy i powiedział "Kupmy ziemię w Kielnie i postawmy na niej dom z bali”. I zaczęła się ciekawa przygoda: szukanie miejsca, kupno ziemi, wycieczki po stosownych urzędach aby działkę uzbroić w wodę i prąd. Uczyliśmy się bycia inwestorami. Kielno to miejsce, z którym związana jest historia mojej rodziny ze strony Mamy. Tam są groby przodków i tam braliśmy ślub.
Życie na oddziale onkologicznym
16 lutego 2015 r. nasze życie pękło. Frania skierowano na oddział onkologii dziecięcej. Nie wiedzieliśmy jak trudny czas przed nami. Oczekiwanie na diagnozę był najtrudniejsze. Długotrwały pobyt z Franiem szpitalu pozbawił dzieci poczucia bezpieczeństwa, które za wszelką cenę staraliśmy się im zapewnić. Mimo ogromnego wsparcia przyjaciół i Rodziny, którzy przynosili Wojtkowi gotowe obiady, którzy pomagali w opiece nad maluchami, dom bez mamy wyjałowił naszą rzeczywistość.
Dzieci bały się o Frania, tęskniły do mnie, a ja karmiłam piersią i nie mogłam zostawić Frania w szpitalu, nie chciałam. Potem, gdy już zaczął jeść inne pokarmy, wspomogła nas Mama. Zmieniała mnie w szpitalu. Cóż to były za trudne spotkania. Na kilka godzin. Kilka najcenniejszych godzin. Pokazywałam im filmiki z postępami Frania, starałam się aby nie było widać cewników i wkłuć. Byłam niewiarygodnie twarda. Dookoła pełno łez, nie moich. Nie pozwoliłam sobie na chwilę zwątpienia. Chłopcom pogorszyły się wyniki w nauce, Emilka była taka malutka, tak ze mną zżyta, a nagle znalazła się w żłobku.
Był jeszcze taki dobry moment, niezwykle trudny, lecz piękny. Emilki drugie urodzinki. Mama przyjechała mnie zastąpić po kolejnej operacji Frania. Tata miał wielki udział w Mamy byciu z Franiem, w pomocy nam wszystkim. Rutynowo przywoził Mamę do szpitala, a mnie zawoził do Wojtka i dzieci. Gdy weszłam do domu, czekały na mnie trzy sukienki do wyboru, które Wojtek dla mnie wyprasował. Dom był pełen gości, jak zawsze podczas urodzinek dzieci. Stół pięknie nakryty, tort, świeczki i Emilka, która się we mnie wczepiła. Wytuliłam się z dzieciakami, porozmawiałam. Gdy wróciliśmy do domu po pierwszym cyklu chemii było już naprawdę cudownie. Najpiękniej. Wszyscy byliśmy w domu. Obejrzeliśmy wspólnie film, wróciliśmy do naszego stołu.
"Franio wyzdrowiał"
W czasie gdy Franio chorował staraliśmy się sprzedać mieszkanie. Kwestie budowy zeszły na dalszy plan. W zasadzie przestały istnieć na dobry rok. W czerwcu 2015 była ostatnia scyntygrafia w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, a potem spokój. Franio wyzdrowiał. Wracaliśmy do normy.
Mieszkanie udało się sprzedać i zamieszkaliśmy z moimi Rodzicami, którzy zaproponowali nam wspólne mieszkanie na czas budowy domu. Wrócił temat budowania domu. Mieszkamy tu już drugi rok. Bardzo tęsknię za naszym stołem, który jest przechowywany w kontenerze razem z całym naszym dobytkiem. Tu zabraliśmy tylko niezbędne rzeczy: podręczniki, książki, biurko, ulubione zabawki, gry planszowe, komputery. Rodzice pozwolili nam zająć górę domu, Tata odstąpił nam swój gabinet, który jest teraz naszym salonem, w którym spędzamy najwięcej wspólnego czasu.
Po przeprowadzce koncentrowaliśmy się na tym, by dzieci czuły się bezpiecznie. Ula i Emilka były w nowym środowisku – w nowym przedszkolu, a Kacpi kończył szkołę podstawową. Filip jest skryty i zawsze ustępuje miejsca innym. Nie potrzebuje mniej czasu, niż młodsze rodzeństwo ale nie walczy o niego. Staram się być uważna. Gdy pytam co u niego nie otrzymuję odpowiedzi od razu. Ale gdy usiądę u niego w pokoju i chwilkę posiedzę i już wie, że mam czas zaczyna mówić. I zawsze zdobywam cenne informacje. Filip się wtedy otwiera i mówi. Jestem z niego dumna i podziwiam jego doskonałą organizację.
"Jestem świetnie zorganizowana"
No właśnie. Organizacja. Jestem menadżerem domu i naszego rodzinnego życia. Nieskromnie przyznam, że jestem świetnie zorganizowana. Z Wojtkiem zawsze dzieliliśmy się obowiązkami domowymi. Potrafi wszystko. Obowiązkami dzielimy się również z dziećmi. Wspólnie opracowaliśmy grafik cięższych prac domowych, poza codziennymi.
Obecnie grafik nam niepotrzebny. Wszyscy już pamiętamy co do kogo należy. Staramy się współpracować. Dzięki temu, że jest nas dużo, prace domowe nie zajmują nam więcej niż pół godziny dziennie. Gdybym miała wszystko zrobić sama, na pewno nie znalazłabym czasu na pracę zawodową, a tej mam bardzo wiele.
Jestem pytana o to jak „to wszystko godzę”. To nie trudne. Nie jestem sama. Jest nas dwoje, a dzieci nie są w jednym wieku. Starsi chłopcy świetnie radzą sobie z młodszym rodzeństwem. Umieją ich zachęcić do pracy, do wspólnej zabawy, a gdy prosimy chętnie się nimi opiekują. Rutyna dnia powszedniego jest u nas ugruntowana.
Nie brakuje nam czasu na sprzeczki, ustalamy,co jest do zrobienia następnego dnia, lub kto eskortuje Ulkę na zajęcia dodatkowe. Te stałe zajęcia wyznaczają nam tryb działania.
"Mamy ogromne szczęście"
Dzieci nigdy nas nie blokowały. Ich pojawienie się było naturalne, oczekiwane. Mieliśmy ogromne szczęście do opiekunek, a był ich cały szwadron. Mamy szczęście spotykać dobrych ludzi. Nigdy nie zrezygnowaliśmy z siebie z powodu dzieci. Wręcz przeciwnie. Wierzę, że spełniona jestem w stanie więcej im zaoferować.
Z siebie wzajemnie również nie rezygnujemy. Dbamy o to, by znaleźć czas tylko we dwoje. Rzadko, ale udaje się nam wyjść do teatru, czy na spacer. Spacery są wspaniałe. Słyszałam, że niektórzy ludzie w ogóle nie chodzą na spacery. Lubimy tańczyć. Lubimy też obejrzeć wspólnie film. Franio jest już na tyle duży, że czasem oglądamy wszyscy razem. To takie przyjemne widzieć reakcje ich wszystkich na film, to jak się w siebie wtulają. Cała piątka układa się do siebie tak ergonomicznie, że wystarcza im jedna sofa.
Najważniejsza jest dla nas rodzina. Gdy jesteśmy razem jest nam dobrze. Gdy ktoś wyjeżdża, tęsknimy. Gdy Wojtek wraca później z pracy (poza środą, gdy chodzi na siłownię), dzieciaki pytają czemu taty jeszcze nie ma. Nieważne czy Ula wyjeżdża na biwak zuchowy, czy Franio jedzie do Teściów na czas wyjazdu Mamy, czy Filip lub Kaper wychodzą na nocowankę, tęsknimy za sobą. Z jednej strony my, jako rodzice mamy szansę poświęcić więcej czasu tym obecnym, z drugiej strony tęskno wszystkim za nieobecnymi. Wydaję mi się, że scalają nasz wspólnie spędzany czas.
Czy jest w tym wszystkim coś niezwykłego? To codzienność naszej rodziny. Normalne życie. Jest nas dużo, więc mamy więcej wsparcia od siebie nawzajem. Siła, jaką daje nam rodzina jest niezwykła. Czyli tak, nasza codzienność jest niezwykła. To ciągła emocja. Życie to emocja, to wyzwanie. Kocham wyzwania.