Przeżyłam 9 miesięcy ciąży, w dodatku ciąży niełatwej, bo co chwilę pojawiało się coś nowego, co nie pozwalało się z niej do końca cieszyć. Pierwsze 16 tygodni nie mogłam nic zjeść, bo już na sam widok jedzenia mnie mdliło. Kolejne 2 tygodnie były całkiem spokojnie, a później już do końca komplikacje. Cukrzyca ciążowa, zagrożenie przedwczesnym porodem, zbyt duże dziecko, by rodzić naturalnie. I wiecie co usłyszałam od teściowej zaraz po tym, jak na świat przyszła moja córka? Że cesarka to nie poród!
Bo była planowana, wiedziałam o niej już na 2 dni przed jej wykonaniem. Nie było skurczów, rozwarcia, dziecko nie pchało się na świat przez minimum kilka godzin. Nie odeszły mi wody, a partner nie trzymał mnie za rękę. Znieczulili mnie, przecięli brzuch i wyjęli ze środka dziecko. Potem zaszyli, położyli na pooperacyjnej, przynieśli malucha, a na drugi dzień przecież mogłam już chodzić. Według niej to po prostu jakaś sielanka. To ona wie, co znaczy wydać na świat nowe życie, bo swoich synów rodziła w bólach, ja nie dorastam jej do pięt. Szkoda tylko, że zanim wyrobiła sobie zdanie na ten temat, nie przyszła do szpitala i nie zobaczyła, jak to naprawdę wygląda. Lub przynajmniej nie posłuchała tego, co mam do powiedzenia.
Bo wcale nie było tak kolorowo. Mój poród wcale nie trwał piętnastu minut. Dla mnie trwał 3 doby. A okres połogu nie sześć, a dwanaście tygodni. I tak jak poród naturalny składa się z kilku faz, tak mój miał wiele etapów.
Etap pierwszy - przerażenie
Od samego początku ciąży myślałam o porodzie - o tym, jak będzie wyglądał, jak przebiegnie, co poczuję, gdy zobaczę moje maleństwo. Oczywiście bałam się tego, ale kiedy w trzydziestym dziewiątym tygodniu na kontrolnej wizycie w szpitalu usłyszałam, że konieczna będzie cesarka, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poszłam na kontrolne KTG, zrobiono także USG. Z pomiarów wynikało, że moja córka jest bardzo duża, waży prawie pięć kilogramów i szerokość barków nie pozwoli na naturalny poród. A na taki nastawiałam się przez te wszystkie tygodnie. Na taki byłam psychicznie przygotowana.
Pierwsza wersja była taka, że zostaję od razu w szpitalu i za chwilę zostanie przeprowadzone cięcie. Jednak ze względu na dużą ilość cesarek tego dnia, kazano mi się pojawić na oddziale dwa dni później. Przez te dwa dni byłam świadoma tego, co mnie czeka. I bałam się, co będzie, jeśli rozpocznie się naturalny poród. Szczególnie że po USG powiedzieli mi, że dziecko jest duże i rodzenie siłami natury może zagrażać jego życiu. Czy ty droga teściowo przez dwie doby umierałaś ze strachu o życie twojego nienarodzonego dziecka?
Etap drugi - nie mogę oddychać
Te dwa dni były wiecznością. Kiedy nadszedł dzień, w którym na świecie miało pojawić się moje dziecko, każda minuta dłużyła się w nieskończoność. Kiedy ja czekałam, aż anestezjolog w końcu będzie wolny, na tej samej sali urodziły 2 kobiety. Jedna po drugiej. Naturalnie. W bólach, krzycząc. Ja czekałam przerażona na to, co się stanie. Przez chwilę nawet cieszyłam się, że dostanę znieczulenie, aż do momentu, kiedy rzeczywiście zaczęło działać.
Ja wiem, nie u każdej kobiety tak to wygląda, ale ja dostałam niestety zbyt dużą dawkę. Nie czułam co prawda tego, jak lekarze przecinają kolejne powłoki mojego brzucha, ale nie czułam także piersi, dłoni i zaczęłam mieć problemy z oddychaniem. Nie zostałam też przedzielona od tego co dzieje się z moim brzuchem żadnym parawanem. Z jednej strony widziałam, jak jestem cięta, jak wyjmowane jest moje dziecko, jak lekarze zaczynają szyć, z drugiej nie mogłam złapać oddechu i czułam, jak zaczynam odpływać. Widziałam jak anestezjolog przygotowuje kolejną dawkę leku, który mi podaje i co chwilę pyta, czy jest choć trochę lepiej. Słyszałam, jak mówi, że spada ciśnienie i trzeba podać jeszcze coś innego.
Jak później się okazało, wszystko trwało około dwóch minut. Od rozpoczęcia cięcia do zakończenia szycia. Ja miałam wrażenie, że leżę tam co najmniej godzinę. Bezsilna, walcząca o każdy oddech.
Pomimo tak silnego znieczulenia, czułam każdy ruch lekarzy próbujących wyjąć moje dziecko. To nie jest ból, ale uczucie mocnego szarpania, jakby ktoś rozpruwał mnie jak kawałek materiału. I na końcu uczucie pustki w środku. Dalej nie ból, ale takie dziwne wrażenie, jakbym za chwile miała unieść się nad ziemię.
Etap trzeci - błogie szczęście
Wiele razy słyszałam, jak kobiety opisują ten stan, kiedy tuż po porodzie mogą wziąć w ramiona swoje dziecko. Ja nie mogłam co prawda przytulić córki, bo nie czułam rąk, ale położna położyła ją na moich piersiach. Do oczu napływają łzy, a serce wypełnia bezgraniczne uczucie ciepła i miłości. Patrzyłam na tą bezbronną, małą istotkę i już wiedziałam, że zrobię dla niej wszystko. Dalej nie mogłam złapać tchu, ale to już nie było ważne. Na moich piersiach leżało prawie pięć kilogramów bezgranicznej miłości. Moja droga teściowo, czy nie tak czuje się kobieta, która właśnie urodziła dziecko?
Etap czwarty - chciałaś dziecko, to sobie z nim radź
Zaraz po porodzie przewieziono mnie na salę pooperacyjną, gdzie miałam mieć zapewnioną opiekę położnych. Dziecko zostało oddane ojcu. Na całe 10 minut. Po tym czasie córkę przynieśli mi, a jemu kazali iść do domu, informując go, że będzie mógł mnie zobaczyć dopiero kolejnego dnia rano. Osiem godzin miałam spędzić na pooperacyjnej, a w środku nocy być przewieziona do normalnej sali.
Problem w tym, że dalej nie czułam nic. Nie czułam piersi, nie mogłam ruszyć rękoma, a dziecko leżało obok mnie i płakało. Takiej bezsilności nie czułam nigdy w życiu. Tego dnia na oddziale był poród za porodem, więc nikt nie miał czasu do mnie przyjść. Łatwiej było, dopiero gdy znieczulenie przestało działać. W końcu mogłam przystawić dziecko do piersi. Nie ważne, że oprócz rąk i nóg czułam także przeszywający ból brzucha, nieporównywalny z żadnym, jaki do tej pory przyszło mi odczuwać. Po kilku godzinach cierpienia ktoś w końcu zareagował na dzwonek, podał mi leki i przewinął dziecko. Udało nam się zasnąć.
Kolejnego dnia rano obudziłam się, czując znów niewyobrażalny ból i przeszywające zimno. No tak, znieczulenie przestało działać już całkiem, a ja od kilkunastu godzin leżałam naga we krwi. Miałam wrażenie, że szpitalne dzwonki nie działają. W tamtym momencie moim największym marzeniem było, żeby ktoś dał mi czyste łóżko i ciepłe ubranie, bo sama w dalszym ciągu nie mogłam się ruszać.
Moje prośby zbywane były ciągłym “zaraz”. Dopiero koło południa położna pomogła mi wstać, umyć się i ubrać. Pomimo bólu rany, od tego momentu dzieckiem musiałam zająć się już sama. Oczywiście dałam radę, bo kiedy tylko patrzyłam na tę malutką kruszynkę, żaden ból nie mógł mi przeszkodzić.
Każdy poród jest bardzo trudnym przeżyciem dla kobiety. Naturalny wymaga bardzo dużo pracy od kobiety. Ból, zmęczenie, a na końcu szczęście. Ale cesarka wcale nie jest łatwiejsza i po tym, co przeżyłam, słowa wypowiadane przez moją teściową wywołują we mnie złość. Ja nie rodziłam? To skąd na świecie jest moje dziecko? Ja nie cierpiałam? To niech ona da się pokroić i leży całą noc zmarznięta we krwi. Nie powiem, że nie było warto, bo gdy patrzę na moją półroczną córkę, to mogłabym dla niej przeżyć to jeszcze raz. Ale niech nikt nigdy nie mówi mi, że nie wiem co to poród. Bo będę gryzła.