Drób, czy wieprzowina? W obydwu przypadkach można znaleźć   antybiotyki w ilościach przekraczających normy.
Drób, czy wieprzowina? W obydwu przypadkach można znaleźć antybiotyki w ilościach przekraczających normy. Prawo autorskie: joannawnuk / 123RF Zdjęcie Seryjne
Reklama.
Kurczak, indyk i marchewka – to najczęściej pierwsze produkty jakie podajemy swoim dzieciom, gdy zaczynamy rozszerzać im dietę. Tymczasem według raportu opublikowanego przez Europejską Agencję Leków (EMA) coraz więcej zwierząt hodowlanych ma w swojej paszy ogromną ilość antybiotyków, trzykrotnie przekraczającą dopuszczalne normy. Co więcej, jak podaje tvn24bis.pl, stosowane są te najsilniejsze, przeznaczone do leczenia najgroźniejszych chorób. EMA informuje, że jest to legalne ale tylko w ekstremalnych przypadkach, jednak jest to nierespektowane. Dlaczego?
Bo tak jest wygodniej i bezpieczniej dla hodowców. Tam gdzie duża liczba zwierząt, ryzyko ich zachorowań jest większe, więc podaje im się antybiotyki „na wszelki wypadek”. Drugi powód jest taki, by szybko zwiększać ich masę.
W chorobie nic nie zadziała
Konsekwencje tego typu praktyk mogą być dramatyczne. Nadmiar leków spożywanych przez zwierzęta może doprowadzić do uodpornienia się człowieka na pewne substancje, czyli jeśli zachorujemy np. na zapalenie płuc, pewne antybiotyki, które miały okazać się ratunkiem, nie będą na nas działać i trudniej będzie nam wyleczyć niektóre choroby.
Prof. Ewa Rębiałkowska SGGW
w „24 godziny” tvn24bis.pl

Jesteśmy coraz bardziej bezradni wobec chorób bakteryjnych. To, że łykamy antybiotyki z mięsem i mlekiem – bo to samo przechodzi do mleka – to powoduje, że najzwyklejsze infekcję mogą okazać się niezwykle groźne.

Profesor podkreśliła, że Polska plasuje się w środku tej niechlubnej, europejskiej listy. Najlepiej wypadają kraje skandynawskie – tu obowiązują duże restrykcje, natomiast najgorzej jest w Hiszpanii.
Co robić?
Najlepszą formą wystrzegania się ryzyka jest kupowanie mięsa z hodowli ekologicznych. I chociaż może to uderzyć w nasz budżet domowy to mamy gwarancję, że te zwierzęta nie spożywały paszy zafaszerowanej antybiotykami i syntetykami.
Prof. Ewa Rębiałkowska SGGW
w „24 godziny” tvn24bis.pl

Sam napis bio nic nie oznacza, może być wręcz oszustwem. Ważny jest znak unijny (liść, białe gwiazdki na zielonym tle) to jest znak produkcji ekologicznej.(…) Ponadto musi być podana jednostka certyfikująca i szereg innych informacji, gdzie jest możliwość znalezienia producenta bezpośredniego. (…) Łańcuch produkcji jest ściśle kontrolowany w systemie ekologicznym. Od pola do talerza.

Kupując kawałek kurczaka zapakowany w folię w supermarkecie, gdzie nie ma żadnych informacji, nie mamy wiedzy nawet z jakiego kraju ono pochodzi. Profesor podsumowuje: – Mało tego, nie wiemy czy jest Polskie, ono może być chińskie, czy z jakiegoś innego kraju. Najlepiej zaprzyjaźnić się z jakimś gospodarstwem ekologicznym.