Od lat związana z dziennikarstwem, współautorka i autorka kilku książek, Beata Sabała - Zielińska na łamach jednej z gazet tłumaczyła, że jako matka niepełnosprawnej córki, znająca realia walki o zdrowie takiego dziecka, nigdy nie zmusiłaby kobiety, by rodziła wbrew woli. Jakiś czas później na swoim profilu na Facebooku wyraziła żal za wypowiedzenie tych słów, które w sposób bezpośredni dotknęły jej córki. Tym samym podjęła kwestię, która przez wielu zdawała się być dotychczas pomijana. W rozmowie z nami mówi o tym, jak zmieniło się jej stanowisko i co czuje matka dziecka, które mogłoby być abortowane.
Rozmawiała Pani z córką o aborcji? Kiedy padło pierwsze pytanie dotyczące tej kwestii z jej strony?
Miała nie więcej niż 16 lat. To był czas, kiedy dyskusja o aborcji znowu była bardzo żywa w mediach publicznych, bo w Sejmie trwały prace nad nową ustawą. W domu włączony był telewizor i Ola przysłuchiwała się tym rozmowom. W pewnym momencie podeszła do mnie i zapytała: „Mamo, czy ja dobrze rozumiem, że według nowej ustawy, mogłabyś legalnie usunąć takie dziecko jak ja, a państwo polskie pozwoliłoby na to?” Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że tak. I wtedy zapadła tak straszna cisza, że słyszę ją do dziś.
Czy Pani stosunek do ustawy antyaborcyjnej, do fali protestów, uległ zmianie?
On się diametralnie nie zmienił. Ale zmieniam się ja, bo im dłużej żyję, tym bardziej wyznaję zasadę, że nie należy nikogo do niczego zmuszać. Wolna wola, to największa wartość każdego człowieka. Mój sprzeciw dotyczy braku dopuszczania do głosu ludzi, o których życiu się decyduje. A przecież oni, ludzie z dysfunkcjami rozwojowymi są obok nas! Moja córka jest jedną z takich osób.
W którą stronę w takim razie powinna zostać skierowana dyskusja?
Przede wszystkim należałoby zapytać tych osób: Jak im się żyje? Jak funkcjonują? I czy faktycznie, jak twierdzą zwolennicy aborcji, lepiej byłoby dla nich, gdyby nie przyszli na świat? Wstrząsające jest to, że oni nie mają prawa głosu na żadnym etapie swojego życia. Zawsze to ktoś inny podejmuje decyzje za nich. Najpierw matka, potem politycy, potem feministki, itp. itd. A przecież ci ludzie są, istnieją w przestrzeni publicznej, i to na ich oczach toczą się dyskusję o tym, że ich narodziny to pomyłka…
Dlaczego tak jest? Dlaczego Pani zdaniem, nikt nie dopuszcza tych osób do głosu?
Nie wiem! To mnie zaskakuje. Może chodzi o to, że tym, którym łatwo krzyczy się w eter, trudno byłoby, na oczach milionów widzów, powiedzieć komuś wprost, że nie powinien żyć. Komuś kto ma imię, nazwisko, twarz i uczucia. Kto po prostu jest, żyje i cieszy się z tego życia. Media wciąż powtarzają to samo i robią to samo. Mam w sobie sprzeciw wobec manipulacji, jaką jest dla mnie przedstawianie chorych dzieci jako potworów, niezdolnych do życia strzępów ludzkiej tkanki, największego nieszczęścia jakie może się przytrafić rodzicom. Dziwi mnie, że nie buduje się świadomości i nie prowadzi rzetelnej, merytorycznej dyskusji na temat chorób i wad. Jest tylko zastraszanie. A może diabeł nie jest taki straszny, jak go malują? Może ten obraz należałoby złagodzić?
Opublikowała Pani post z przeprosinami skierowanymi do córki. Za co właściwie Pani przepraszała?
Moja wypowiedź, ta która doprowadziła Olę do łez, traktowała o tym, że ludzie z wadami są cudowni i wartościowi. Ale na podstawie własnych doświadczeń, z całą pewnością nie zmusiłabym nikogo do urodzenia dziecka z dysfunkcjami. Wiem, jak bardzo ciężka jest ta droga i że być może nie każdy jest w stanie ją przemierzyć. No więc, autoryzowałam tę wypowiedź i przeczytałam Oli. I wtedy ona rozpłakała się. To było straszne, bo w tym momencie dotarło do mnie, co przeżywa moje dziecko. Zobaczyłam w niej wtedy przedstawicielkę tych, których nikt o nic nie pyta, którzy nie mają prawa głosu.
Uważa Pani, że powinni? Że mają do powiedzenia coś, co zostało pominięte?
Oczywiście. Ludzie mają błędne wyobrażenie tego, jak wygląda większość wad i dysfunkcji. Zmieniliby zdanie, gdyby zobaczyli jak osoby, na przykład z przepukliną oponowo - rdzeniową, jak moja córka, fantastycznie funkcjonują. Gdyby postawiono takie osoby po drugiej strony jako rozmówców z politykami lub uczestniczkami Czarnego Protestu. Tym historiom chorób i ciężkiej drogi z wadami, trzeba nadać twarz. Twarz osoby, która istnieje, mimo tego, że mogłaby zostać abortowana.
Pani córka świetnie sobie radzi, ale mówiła Pani wprost, że droga wychowania dziecka z wadami jest ciężka…
Bo jest, bardzo ciężka. Dlatego zamiast straszyć dziećmi z wadami, należałoby walczyć o komfort życia z nimi i komfort ich życia. Uświadamiać, wspierać rodziny, kierować do psychologów. Rozmawiać. Pokazywać alternatywy. Aborcja nie jest jedyną, najlepszą możliwością i takie przedstawianie sprawy jest nieuczciwe. Dlatego musimy się zatrzymać. Zastanowić się co robimy, w którą stronę idziemy. Nie przymuszać, ale rozmawiać, przekonywać. Walczyć o życie, nie o śmierć. I wyrwać się ze schematu myślenia tylko o sobie i o swoich prawach. Chcesz mieć prawo? W porządku, ale obok ciebie funkcjonują inni. I ich życie oraz ich prawa są równie ważne. Nie możemy bawić się w Pana Boga, to obłęd. Nie ma na to we mnie zgody.