
Niecierpliwie oczekiwaliśmy narodzin syna. Od 37 tygodnia, każdego dnia byliśmy gotowi na rozwiązanie. Cud narodzin naszego dziecka wydarzył się w 40. Najpierw były delikatne skurcze, lekkie i nieregularne. Za pomocą aplikacji zgłosiłam się do swojej położnej. Bardzo ważne było to, żeby była na bieżąco z postępami, by mogła ocenić i zdecydować kiedy przyjść. Kilka razy dostałam upomnienie, żeby odpoczywać, trudno o to jednak, kiedy jesteś jednocześnie tak podekscytowana i zaniepokojona!
Następne trzy dni były pełne bólu, kilkukrotnie silniejszego niż menstruacyjny. Wciąż jednak nie były tak regularne i intensywne, żebyśmy nazwali to porodem. W poprzednich tygodniach wykonywałam serie ćwiczeń, żeby ustawić synka w odpowiedniej pozycji.
W sobotę wieczorem skurczę się nasiliły. Były takie przez całą noc, położne pojawiły się w naszym domu w niedzielę rano. Przyjechała rodzina, było nas dużo. Między skurczami starałam się jeść, rozmawiać z bliskimi, śmiać się z samej siebie. Śmiech bardzo mi pomagał, kiedy jesteśmy szczęśliwi w naszych organizmach uwalniania jest oksytocyna. Tego samego dnia po południu znowu wykonaliśmy serię ćwiczeń, które miało ułatwić małemu wyjście na świat. Skurcze znacznie się nasiliły, tej nocy nie zmrużyłam oka.
Kiedy obudziłam się następnego ranka… wciąż byłam w ciąży. Mąż pomógł mi zjeść śniadanie przed wykonaniem kolejnej rundy ćwiczeń. Cały mój zespół bardzo mnie wspierał, bardzo mi pomagał. Największą wdzięczność czułam, kiedy na zmianę masowali mi dolną część pleców.
Pomagała nawet nasza 4 letnia córeczka! Zrozumiała, że dzieje się coś ważnego, ze jej Mamusia rodzi. Całowała mnie, głaskała moje włosy, masowała (wtedy miałam wrażenie, że czuję przepływającą przeze mnie oksytocynę!). Położna poprosiła małą o to by zagryzła moje piersi, żeby pobudzić silniejsze skurcze.Pomogło w ciągu kilku minut! Skurcze teraz były naprawdę bardzo intensywne.
Zaraz po tym poszliśmy do wody, do przygotowanego wcześniej nadmuchiwanego basenu obok domu. Córeczka też chciała popływać, więc założyła strój kąpielowy i pozwoliliśmy jej na kąpiel ze mną. Byliśmy w wodzie już 3 godziny, kiedy położna zasugerowała kolejną serię ćwiczeń. Myślę, że ciepła woda uspokoiła skurcze, dlatego trzeba było je zintensyfikować… Wróciłam do sypialni, zasnęłam podczas wykonania pierwszej serii ćwiczeń. Kiedy się obudziłam, na zewnątrz było już ciemno.
Zjadłam szybki obiad, po którym znowu miałam kontynuować ćwiczenia. To nie było łatwe, ból był potworny… Wszyscy dodawali mi otuchy i kibicowali wykrzykując moje imię.
Kolejna metodę pomocy zasugerowała moja mama, także doświadczona położna. Poleciła, by owinąć mnie tkaniną, wokół brzucha i szyi. Dosłownie oplatając mnie i podtrzymując w ten sposób brzuch. To musiało zadziałać… Kilka minut później pęcherz płodowy pękł, a wody płodowe trysnęły na podłogę!
W zawrotnym tempie ktoś napełnił basen po raz kolejny ciepłą wodą. Kiedy wchodziłam do wody, na niebie towarzyszył mi piękny księżyc w pełni. To był bardzo uspokajający widok. Odebrałam go jako znak, który przekazywał mi Bóg, błogosławiąc narodzinom naszego dziecka.
Ciepła woda wpływała na mnie niezmiernie kojąco. Pomimo całego bólu i zmęczenia, czułam się w niej naprawdę dobrze. Przez kolejne dwie i pół godziny wypychałam swoje dziecko na świat. Mała Ate była z nami, cierpliwie głaskała moją głowę i czekała, aż zobaczy braciszka. Mąż polewał moje plecy ciepłą wodą…
Deb, moja cudowna położna była obok mnie, po drugiej stronie. Przypominała mi o prawidłowym oddechu. W końcu powiedziała, że widzi głowkę mojego dziecka. Zapytała, czy chcę jej dotknać. Odpowiedziałam, że nie… Nie wiem dlaczego, wtedy czułam strach przed tym pierwszym dotykiem. Musiało minąć kilka chwil, znalazłam w sobie siłę i odwagę, żeby to zrobić. Dobrze, że się zdecydowałam… ten dotyk dal mi pokłady siły, by kontynuować. Wszyscy bardzo mnie dopingowali, żebym parła tak mocno, jak umiem. Miałam wrażenie, że pęknę! Wszystko straciło znaczenie, miałam dość. Wedy Deb położyła mi syna w ramiona…
To było absolutnie surrealistyczne przeżycie. Przytuliłam go, zamknęłam oczy i wypowiedziałam cicho słowa modlitwy. Dziecko było przytomne, miało szeroko otwarte oczy, chłonęło ten dziwny świat, w którym się pojawiło. Owinęliśmy go w ręcznik, ciało utrzymywaliśmy zanurzone w ciepłej wodzie, czekaliśmy na łożysko. Potem przyłożyłam małego do piersi.
Mała Ate była zachwycona! Skakała wokół basenu wykrzykując – On jest taki słodki! Przyszedł mój tata i brat, wszyscy chcieli przywitać mojego syna.
Po tym jak urodziłam łożysko, przeniesiono nas na bambusową ławkę. Tam nadal karmiłam małego. Deb wyjęła łożysko, wycięła z niego niedużą część, umyła ją i pocięła na małe kawałki. Z pociętych kawałków przygotowali dla mnie coś w rodzaju smoothie. Świeże, na dziś, a resztę zamrozili na kolejne dni. To miało mi pomóc w nabraniu sił po porodzie, dojściu do siebie.
Było już po północy, kiedy wszyscy wróciliśmy do domu. W końcu mieliśmy (prawie) przespaną, spokojną noc… Z moim nowo narodzonym synkiem u boku, pierworodną córką u drugiego… i mężem w kącie łóżka.