Jesteś złą matką. Tak ty, i ty też. Dlaczego? Bo każda matka jest niewystarczająco dobra i zawsze „ma coś za uszami”. Nie chodzi o to, że robi coś „tak”, albo „nie tak”, ale już o sam fakt, że tą matką została. A właściwie, kiedy to się stało.
Modny jest cynizm. Żeby poczuć się lepiej, dowartościować się wytykamy sobie nawzajem, my matki, wszystko to, co jest inne, co jest w opozycji do tego co robimy, jak postępujemy, jakimi zasadami, teoriami, metodami się kierujemy.
Czytam fora, grupy dla mam. Słyszę rozmowę eleganckich kobiet w kawiarni, opowieści starszej pani na temat wnuczki, to, jak dziewczyna mówi przez telefon przyjaciółce o innej koleżance. Wnioski?
Wiwat obrazo!
Jesteś młodą matką? To na pewno była wpadka. No bo jak inaczej? Po co komu dziecko, w tych czasach, w tak młodym wieku. „Biedne to dziecko, ona na pewno ma jeszcze fiu-bździu w głowie” – usłyszałam kiedyś na placu zabaw. Chodzisz w soboty czasami na imprezy? No tak, nie wyszalałaś się.
Masz 35 lat? No jesteś egoistką. Ta twoja kalkulacja wszystkiego jest przerażająca. Będziesz starą matką już niebawem bez siły na bieganie za szkrabem na spacerach, bo taka stara jesteś.
Masz 26 lat, jesteś świeżo po studiach, dostałaś właśnie pierwszą stałą pracę i zaszłaś w ciąże? No tak. Takie mamy społeczeństwo. Ledwo dostała umowę, już zaciążyła i siup! Na macierzyński. Klasyk.
Masz troje dzieci i chcesz więcej? Uuu… ale jesteś odważna. Przyszłość taka niepewna. Na pewno nie masz innego pomysłu na siebie, dlatego lepiej już rodzić i siedzieć w domu. Kochasz to? Daje ci to ogromną satysfakcję? To jesteś nudna, bez ambicji.
Masz jedno dziecko? No nie rozumiem. Jak się powiedziało A, to należy powiedzieć B. Egoistka wychowa egoistę. A nawet jeśli wyrośnie „na ludzi”, to będzie pamiętał smutne dzieciństwo.
Karmisz piersią? Oj, już duże to twoje dziecko, powinnaś przestać. Karmisz butlą? Uświadom sobie, że krzywdzisz dziecko no i słabo się starałaś z całą tą laktacją. Dajesz biszkopty? Dramat! Wiesz ile tam cukru? I tak dalej i tak dalej…
Mania porównywania
Przeczytałam na jednym z blogów, że „żeby zasłużyć na miano dobrej matki, musisz dokonać czegoś, co znaczenie przewyższy codzienność i prozaiczne obowiązki. Musisz puścić swoje dziecko na krzyż, spłonąć, oddać nerkę albo przynajmniej dać uciąć sobie obie nogi. I wyniosą cię na piedestał. Otrzymasz miano tej dobrej, o wiele lepszej od milionów złych albo, co gorsza, przeciętnych. Zwyczajnych.”
Niestety, prawda jest taka, że wszystko to, o czym mowa, te zachowania, spojrzenia, krytyczne słowa wszechwiedzących… to również dotyczy mnie. Mam w tym swój czynny udział. Najczęściej pozostaje to w głowie, nie jest wypowiedziane, ale przez sekundę, czy dwie to „moja prawda, jest najprawdziwsza”, to „moja racja, najbardziej racjonalna”, bo to „oczywista oczywistość”. Mamy łatwość w pielęgnowaniu w sobie złych emocji, nakręcaniu się w nich. Zwłaszcza, jeśli przez to siebie możemy podbudować i nawet wtedy, gdy naprawdę staramy się tego nie robić.
„Nigdy nie będziesz dobrą matką. Nawet nie walcz, nie proś, żeby ktokolwiek cię tak nazwał, przecież to wyrażenie niedługo zaliczy się do archaizmów. Będę szukać go w staropolskim słowniku i pokazywać synowi:
– O, zobacz, synku, kiedyś było coś takiego jak dobra matka, widzisz?
– Tak, mamo, widzę. Czemu wyginęła?
– A bo teraz wszystkie, jak nie za stare, to za młode, albo pracują, albo siedzą w domu, albo karmią piersią, albo nie, a niektóre to nawet ośmielają się mieć inne zdanie niż reszta!
– To bulwersujące, mamo. Dobrze. że już nie ma dobrych matek.
– Też się cieszę, synku. Wszyscy jesteśmy teraz tak samo beznadziejni. Tylko niektórzy bardziej niż ja.”