Zanim zostajemy matkami, mamy swoje życie. Zwykle po dwadzieścia parę, trzydzieści lat, swoją historię, doświadczenia, zainteresowania, marzenia, pragnienia, opinie. Gdy jedno z nich się spełnia, to z tych najważniejszych, jesteśmy najszczęśliwsze na świecie.
Często zachłystujemy się macierzyństwem Z dumą dzielimy się zdjęciami naszych pociech w mediach społecznościowych, odbieramy gratulacje od znajomych, otoczenia. Na początku zanurzamy się w całości w roli matki, wskakujemy do oceanu – miłości, słodyczy, czułości. Odczuwamy również zmęczenie, nieprzespane noce robią swoje i prędzej czy później przynoszą efekt w postaci ciągłego rozdrażnienia. Huśtawka hormonalna również utrudnia codzienną egzystencję. Tak czy inaczej, jesteśmy w każdej sekundzie życia, w każdym jego aspekcie, przede wszystkim matkami.
Tak też zaczyna odbierać nas otoczenie. Pani z niemowlęciem na ręku to już nie kobieta, nie ta dziewczyna sprzed zaledwie roku, którą zagadywało się o ostatnio przeczytaną książkę. Nie ta równa babka, z którą można było poświntuszyć przy winie. Teraz ani wina nie pija (karmi piersią, jak należy), ani nie wypada jej pytać o zdanie w tematach nie związanych z macierzyństwem. Zawsze najpierw pytamy o zdrówko pociechy, o to, jak sobie młoda mama daje radę w nowej roli, chwalimy za urodę i bystrość dzieciaczków, lajkujemy ich słodkie zdjęcia na fejsie. Nie wiedzieć kiedy, zamykamy ją w jednej, jedynej, w tym momencie najważniejszej dla niej roli.
Per "MAMA" Pamiętam moje zdziwienie, gdy w szpitalu, w którym moje dziecko musiało nieco dłużej poleżeć po narodzinach, usłyszałam od młodej lekarki zwrot: „proszę mamy”, skierowany w moją stronę. Cóż, starsza byłam od niej ewidentnie, ale nie aż tak, bym mogła być jej matką. Dla całego personelu byłam „mamą Wiktora”, nie „panią Żebrowską”, co wydawało mi się bardziej logiczne. Pamiętam zdziwienie lekarzy, gdy czytałam przy śpiącym dziecku książkę dla dorosłych – po cichu, tylko dla siebie. Przecież należy czytać dziecku, dwadzieścia minut dziennie, codziennie. Pamiętam wyrzuty sumienia, gdy zamiast szpitalnych broszur czytałam kolorowe magazyny, o zgrozo, w których świat był wesoły i beztroski. I gdy jadłam od czasu do czasu czekoladę, będącą na czarnej liście diety laktacyjnej.Wszystko to robiłam, by desperacko zachować dawną siebie, dawną tożsamość, z którą nie chciałam i nie chcę się rozstać.
Mam przyjaciółkę, która dała się zamknąć na kłódkę w roli matki Nie wie kiedy to się stało, w którym momencie jej podwójnego macierzyństwa, lecz dała się zamknąć na kłódkę w roli matki i nie widzi już wyjścia. Tak było wygodniej dla wszystkich, męża, dzieci, dalszej rodziny. Teraz, gdy wróciła do pracy, tylko ona bierze zwolnienie lekarskie na dziecko, mimo że oboje pracują równie ciężko. Tylko ona wstaje do dzieci, gdy płaczą, tylko ona nie przespała już setek nocy. Jest odpowiedzialna za całość procesu wychowawczego, mąż pełni rolę asystenta, a i to jedynie wtedy, gdy nie wychodzi akurat spotkać się z kumplami, by odetchnąć od życia rodzinnego. Jej chwila oddechu to podróż do apteki i z powrotem, ewentualnie wizyta u dentysty, traktowana jak wypad do SPA.
Inna matka z mojego środowiska dawno już nie czyta, a wcześniej chłonęła książki, nie ogląda telewizji, bo nie ma czasu, nie wychodzi do kina, bo nie ma ich z kim zostawić. Całą uwagę poświęca dzieciom, które domagają się jej coraz więcej, bo trzeba je zawozić na rehabilitację, zajęcia dodatkowe, korepetycje. Ojciec widzi dzieci w weekendy, a w tygodniu w łóżkach, gdy już śpią po całym aktywnym dniu.
Można mnożyć takie przykłady bez końca, myślę, że każda z nas odnajduje się w tych i podobnych obrazach. Oczekiwania nas samych, naszego otoczenia są ogromne. Nie sposób im sprostać, być perfekcyjną kucharką, nauczycielką dzieci i męża, wychowawczynią, lekarką, animatorką. Oprócz tego potrafić selekcjonować rozrywki dla dzieci, wyczarować zabawki ze sznurka i rolki po papierze toaletowym, być obeznaną w najnowszych trendach żywieniowych, edukacyjnych, pielęgnacyjnych.
Przestałam się obwiniać Nie da się. Teraz to wiem, lecz wcześniej obwiniałam siebie, że nie ogarniam, że dom nie lśni czystością jak na zdjęciach blogowych, dzieci nie mają samych ciuszków handmade, nie zawsze daję im organiczne jedzenie, oraz, o zgrozo, mój starszak wcina słodycze. Chciałam mieć wpływ na każdy aspekt rzeczywistości moich dzieci, żeby przypadkiem po latach nie okazało się, że Jan nie wie, nie umie tego, czego miałam szansę nauczyć przysłowiowego Jasia.
Teraz postanowiłam odpuścić, zaufać sobie, swojej intuicji, swojemu trzeźwemu osądowi. Nie dać się wmanipulować w spiralę aspiracji, spróbować odróżnić je od realnych potrzeb moich dzieci i na nich się skupić. Ciuchy z drugiej ręki świetnie służą moim maluchom, brudne dziecko to szczęśliwe dziecko, powtarzam sobie co dnia.
I odnajduję powoli zagubioną siebie Z moimi pasjami, drobnostkami umilającymi dzień, głupotkami, na które daję sobie przyzwolenie mimo ciągłego poczucia odpowiedzialności za dzieci. Jakoś się złożyło, że wraz ze zmianą podejścia moje dzieci są spokojniejsze, bardziej zrelaksowane, radośniejsze. Może to przypadek, może nie, lecz nie ma nic cenniejszego niż błogie przespanie kilku nocy z rzędu.
Powrót do dawnej siebie nie jest prosty, często trzeba to robić niejako na siłę, zmuszając otoczenie do akceptacji odrobiny egoizmu, którego potrzebujemy do osiągniecia stabilizacji. Czasem wystarczy uparta przyjaciółka do wyciągnięcia nas spod sterty pieluch, terminów u lekarza, organicznych marchewek. Czasem warto pójść do psychologa, który uporządkuje nam problemy, z jakimi się borykamy. Lecz naprawdę warto, aby po osiągnięciu przez nasze dzieci samodzielności nie czuć się jak zużyty, sfatygowany wózek dziecięcy, nadający się już tylko na śmietnik.