"On chce się kochać, łapie mnie za rękę i mówi, że zrobi to, czy tego chcę czy nie"
List do redakcji
17 maja 2016, 17:47·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 maja 2016, 17:47
Reklama.
Droga Redakcjo!
Piszę ten list i zastanawiam się dlaczego w ogóle to robię? Może dlatego, że nie mam się komu wygadać, a siedzi we mnie dużo i pomału czuję, że zżera mnie to od środka. A co? A udawanie szczęśliwej.
Zacznijmy od początku. Mam 26 lat, przecudownego synka i męża. Więc zapytacie "czemu nie jesteś szczęśliwa?". Odpowiedź - bo nie kocham męża.
Wzięliśmy ślub cywilny 3 lata temu
bo zaszłam w ciążę, bo rodzina naciskała, bo bałam się, że po jakimś czasie On odejdzie i zostanę z brzuchem. Bo go kochałam. Decyzji żałowałam już dzień po ślubie. Gdy zrobił mi awanturę dosłownie o nic. Wcześniej to się nie zdarzało. Owszem kłóciliśmy się jak każdy, ale bez przesady. Później gdy urodził się syn z każdym dniem było gorzej i gorzej. On miał pretensje, że nie pracuję, że siedzę w domu i nic nie robię, a on musi utrzymywać darmozjadów, pasożytów. Tak mówił o nas. O swojej żonie i synu. Nieraz dochodziło do rękoczynów z jego strony. Bo to przecież ja go do tego prowokowałam. Bo to ja zaczynałam.
Weźmy taką sytuację
Nie śpię całą noc, zęby idą małemu, więc czuwam przy nim. Rano jestem nieprzytomna, ale biorę się za swoje obowiązki. Sprzątam, piorę, gotuję. On wraca, jest godzina 18ta. I od progu pretensje, a czemu tylko jedno pranie, a czemu zabawka w salonie leży, a czemu obiad taki lichy. I te słowa: "Jak zwykle nic nie zrobiłaś przez cały dzień". Kąpię małego, kładę spać, jest godzina 21. Sama marzę o tym, żeby się wykąpać i położyć. Przychodzi on. Kochany, czuły, milutki. Pyta czy dzisiaj "coś będzie", mówię, że nie, bo jestem zmęczona. On wpada w szał, łapie za rękę, za szyję, za włosy, za to co akurat mu się chce i szarpie. Mówi, że zrobi to, czy tego chcę czy nie. Próbuję go odepchnąć. Klepię go w rękę. On rzuca na łóżko i bije gdzie popadnie. Na koniec słyszę "wypier*** z mojego łóżka!".
Na drugi dzień, gdy mówię, że odchodzę, on przeprasza, płacze, błaga, żebym została. Ja po raz setny wierzę. Zostaję. Dobrze jest przez tydzień, czasem dwa. I sytuacja się powtarza. Tym razem nie poszło o łóżko, tylko o to, że nie powiedziałam mu o czym piszę ze znajomą, nie szukałam pracy, nie zrobiłam obiadu, postawiłam kubek nie tak jak miał być…
Mam już dość. Każdy jego gest, krok, słowo irytują mnie. Wybucham gdy tylko się odezwie.
Inna sytuacja, sobota. Ja wstaję o 5 on o 13. Akurat mały idzie na drzemkę, więc on gra. Budzi się mały, chcę przygotować mu jedzenie i proszę męża o pomoc, by się nim zajął. W odpowiedzi słyszę: "nie mam czasu, gram."
Tak to wygląda prawie codziennie
Przychodzi z pracy, siada przed telewizorem i cały świat dookoła znika. Muszę go prosić, czasem błagać by pobawił się z własnym synem. On nieraz przybiega do taty mega szczęśliwy, bo coś nowego mu się udało, a on tylko powie "nie przeszkadzaj, oglądam, odejdź".
Niedługo zaczynam pracę. Na początku się ucieszył, ale potem znowu pojawiło się "ale". Bo czemu będę pracować tylko po 8h, dlaczego nie po 12? I pytanie: "jak ty sobie poradzisz z domem, dzieckiem i pracą?" A jak pytam, czy mi nie pomoże, to słyszę "no przecież ja na was zarabiam".
Zapytacie, czemu nie odejdę? Nie wiem
Nie mam odwagi. Boję się, że nie dam sobie rady sama. Żeby wynająć mieszkanie, opłacić przedszkole i jeszcze się utrzymać. Bo jest dziecko, które mimo wszystko jest przywiązane do taty.
Czasami mam ochotę skończyć z tym wszystkim, raz na zawsze. Ale wtedy pojawia się myśl "a co z moim Aniołkiem? kto się nim zajmie?". Dla niego to wszystko znoszę. Nie wiem jak długo. Ale póki daję radę trwam w tym chorym związku. Gdzie za wszystko winę ponoszę ja, gdzie wszystko jest na mojej głowie. Bo On przecież zarabia, wiec nic innego go nie dotyczy. Teraz myślę, że dużo lepiej bym się czuła nie biorąc tego ślubu. Lepiej czułabym się sama. Bez wiecznych pretensji, kłótni, wrzasków, awantur. Nikt by mi nie mówił, że jestem gów*** warta, że jest ze mną tylko dla seksu.
Z jednej strony chcę zmienić swoje życie, może nawet kogoś poznać. Kogoś, kto będzie mnie szanował, kochał, wspierał. Z drugiej - boję się. Boję się, że nie dam rady, boję się jak Syn by to zniósł…