Łódzcy lekarze informują, że coraz więcej dzieci w wieku szkolnym nadal nosi pieluchy, a odpowiedzialni za to są rodzice. Nie uczą, nie wyrabiają w nich nawyku oddawania moczu. Dzieci mają duże problemy z kontrolowaniem własnego pęcherza. Zapatrzone w telewizor albo tablet, zapominają o wizycie do toalety albo na noc, piją więcej niż w ciągu dnia i zalewają łóżko. Jak informuje dzienniklodzki.pl, lekarze pomagają wyleczyć ową niedoczynność lub nadczynność pęcherza moczowego dzięki specjalnie dopasowanym grom komputerowym. O co chodzi?
Nauka kontroli nad funkcjami
Dziecku, które w dzień trzyma mocz, a nocą siusia na potęgę w majtki, przykleja się elektrody. Umiejscawia się je przy zwieraczach cewki moczowej i obserwuje na ekranie komputera ich pracę podczas skurczów, czyli to ja się zwiera i wypiera. Potem puszcza się dopasowaną do tego grę, ze specjalnie zaprogramowanymi postaciami. Gdy dziecko wykona skurcz zwieraczy, bohater gry np. wykona skok, a żeby opadł - należy je rozluźnić.
"Dzieci często zaciskają pośladki, by przetrzymywać mocz. Elektrody przyklejamy także w okolice odbytu oraz na pośladki, by nauczyć dzieci, które miejsca należy ściskać. Za każdym razem stosujemy odpowiednią pozycję ciała" - mówi w dzienniklodzki.pl, dr Marek Krakós, ordynator oddziału chirurgii i urologii dziecięcej w szpitalu im. Korczaka w Łodzi
Zanim jednak dziecko weźmie udział w terapii z grą, lekarze z poradni urologicznej przeprowadzają standardową uroterapię, czyli najpierw ustalają możliwe przyczyny, opisują , uczą dziecko jego układu moczowego, w taki sposób, żeby było to dla niego zrozumiałe. Rozmawiają o odpowiedniej pozycji do siusiania, a rodzicom zlecają prowadzenie dzienniczka mikcji, czyli: godzinę siusiania, ilość moczu, ilość wypitych płynów, czy epizody nokturii - nocne, samodzielnie wstawanie do toalety. Jeśli nie daje to żadnych efektów, wtedy rozpoczyna się minimum trzymiesięczną terapię niestandardową.
Jednym z pacjentów jest ośmioletni chłopiec. Wesoły, wysportowany, ale nadal nie ma kontroli nad "swoimi funkcjami" - wciąż nosi pampersy. Niestety takich przypadków jest coraz więcej i większości z nich wina ponoszą wyłącznie rodzice.
Pokolenie naszych mam, czy babć szybko zakańczało etap pieluch. I głównie robiły to dla siebie - te zasikane ( i nie tylko) tetry, trzeba było na okrągło prać, wieszać, suszyć...Pralki też nie za fajne wszyscy mieli, a jeszcze tyle innych prac domowych czekało! W ostateczności obiadku ze słoiczka też dziecku nie można było dać, bo takich słoiczków nie było.... Współcześni rodzice się troszkę rozleniwili, fakt, ale uważajmy też, żeby nie przesadzić w drugą stronę...
Nasze rodzicielki osiągały sukces trzymając się jednej prostej zasady - konsekwencji. Ale trzeba być ostrożnym, żeby konsekwencja nie przerodziła się w "nocnikowy terror." I te ciągłe pytania życzliwych - A robi już siusiu na nocniczek? A woła już na nocnik? A w nocy ci się moczy? A moja już w dzień chodzi bez pieluszki!. A mój nie, ale jakie to ma znaczenie? Ma dopiero półtora roku!
Chcąc nie chcąc, poczułam na sobie tę presje odpampersowywania. Widziałam też, jak sadzano na nocnik dziecko, które nie miało jeszcze roku, nie potrafiło chodzić, a nawet dobrze siedzieć... co dla mnie nie ma kompletnie sensu, a jest wręcz szkodliwe i krzywdzące. Gdy jednak zabrałam się w końcu za nocnikowanie, byłam zdecydowana, twarda, nieugięta i w konsekwencji... przez pół roku dziecko, na sam widok nocnika uciekało z krzykiem. A jak już nauczyło się korzystać z toalety za dnia, to chciałam, żeby od razu było też tak i w nocy. Odpuściłam po miesiącu. Podczas wakacji - codzienne, poranne pranie śpiwora, w domu - co kilka dni pościel była w pralni....
Żadnego ingerowania - postanowiłam. Prócz spokojnego pytania, trzy, cztery razy dziennie, czy nie chce siusiu albo kupkę - zawsze słyszałam odmowę...
Minęło kilka tygodni, a moje dziecko samo weszło do toalety, wskoczyło na sedes i jeszcze kazało sobie nie przeszkadzać. Kontrola i konsekwencja - TAK, ale dla dobra wszystkich - z rozsądkiem.