Współczesnych, zapracowanych rodziców można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej można zaliczyć tych, którzy zaharowują się by przetrwać, by godnie żyć, by nie zabrakło na rachunki, wyżywienie i wszystkie podstawowe elementy zdrowego funkcjonowanie. Mogą lubić swoją pracę, bądź nie, ale nie jest ona celem samym w sobie. Grupa druga, to rodzice którzy kochają swoją pracę i pieniądze i pomimo, że mają designerskie domy, samochody, najdroższe, zagraniczne wakacje - chcą więcej i więcej i to ciągły rozwój życia zawodowego i więcej zer na koncie jest najwyższym celem. Owszem, twierdzą, że to co robią, to przecież wszystko dla rodziny, dla dzieci i co więcej - naprawdę w to wierzą, jednak jak przyjrzymy im się z boku wygląda to tak, jakby dziecko było na szarym końcu, takim ich zbędnym balastem...
Mają wspaniała córeczkę, ma 4 latka. Oni są bardzo bogaci i coraz bogatsi. Prowadzą własną firmę i są w pracy do rana do nocy - opowiada mi Dominika i ciągnie dalej - opowiem ci, co mnie w tej, na pozór idealnej, rodzinie przeraża. Moja znajoma jest opiekunką ich dziecka, więc czasami mi zdradza jak wygląda ich życie i myślę, że to smutne życie, nie ich - ich jest barwne, kolorowe, ale tej dziewczynki... strasznie mi szkoda.
Taka sytuacja: Mała ma sześć miesięcy, do tej pory dzieckiem zajmowała się głównie babcia. Zatrudnili opiekunkę i po tygodniu od tego faktu, wyjechali na dwa tygodnie do ciepłych krajów ze znajomymi. Dziecko zostało z babcią, nianią i panią od sprzątania - miały dyżury, każda zajmowała się nim równo po 8 godzin. Niektórzy może uznają, że to nic złego, ale mi by serce pękło zostawiając takiego maluszka na dwa tygodnie! I ta rotacja opiekunek... Ale słuchaj dalej - kontynuuje Dominika.
Na wakacje z córeczką jeżdżą dwa, czasami trzy razy w roku. Wiadomo - mogą sobie na to pozwolić, no i pomyślałam, że skoro tyle pracują i skupiają głównie na powiększaniu swojego majątku to fajnie, że te 4, albo nawet 6 tygodniu w roku, spędzają jako rodzina. Ale nic bardziej mylnego. Okazuje się, że zawsze zabierają ze sobą dwie opiekunki (które są bardzo zadowolone, że za darmo jeżdżą po całym świecie i do tego mają normalną pensję), by sami mogli odpocząć po trudach ciężkiej pracy. I wygląda to tak, że oni chodzą swoimi ścieżkami, a dziecko z nianią - swoimi. W ciągu tych dwóch tygodni większość czasu spędzają oddzielnie, a gdy są razem to bawią się z dzieckiem np. na plaży czy w basenie, tylko wtedy kiedy jest wypoczęte, zadowolone, w dobrym nastroju....
Zdarza się, że rodzice pracują z domu. Oczywiste jest to, że wtedy siedzą w swoich gabinetach, a nie obok dziecka i niani tylko, że (znajoma mi mówiła) zdarza się, że to ona kładzie małą spać, a w ciągu dnia? Jak przyjdą do kuchni, czy przejdą przez salon, to nawet do niej nie podejdą jak ona się cieszy i wymachuje do nich rączkami. Nie wiem, czy są aż tak skupieni, zamyśleni? Nie wiem też, jak wyglądają ich weekendy, może wtedy rekompensują córce swoją ciągłą nieobecność? Co najciekawsze, właśnie starają się o drugie dziecko. Już uprzedzili opiekunki. Szkoda mi tej dziewczynki i tego przyszłego dziecka. Pewnie wiele jest teraz takich rodzin, po prostu ja takich za wiele nie znam, może w tych tzw." wyższych sferach" jest to na porządku dziennym? To mnie przeraża!
Wszyscy rodzice mogą stwierdzić, że ciężko pracują by zapewnić lepszą przyszłość swoim dzieciom, ale jak się okazuje, są tacy, którzy nie lubią, nie chcą, albo nie potrzebują się z nimi chociażby bawić. Można się pokusić o stwierdzenie, że właściwie rodzicami nie są. Zapewniają byt, są bardziej jak sponsorzy-inwestorzy. Jasne, że takie dziecko pewnie będzie miało najlepsze szkoły, zajęcia dodatkowe, indywidualnych nauczycieli języka, jazdy konnej, tenisa... co tylko sobie wymarzy. Studia w Nowym Jorku? Żaden problem, od razu pewnie z mieszkaniem obok uczelni, ale chyba nie tylko o to chodzi w rodzicielstwie? Nie to jest fundamentem.
A dziecka psychika, uczucia, emocje? Ta dziewczynka nie jest wychowywana przez rodziców, nie oni ją kształtują i prowadzą prze życie. Jestem tylko ciekawa, jak w przyszłości będą wyglądały ich relacje... Nie rozumiem, czy przekonani o swojej nieomylności w ogóle nie dostrzegają problemu? Tego, że robią sobie i dziecku krzywdę?
A może kompletnie im na tym nie zależy, w końcu mają w życiu inne priorytety...