Książkę "Skąd się wzięło moje nazwisko" docenił sam Jan Miodek
Książkę "Skąd się wzięło moje nazwisko" docenił sam Jan Miodek Fot. materiały prasowe

Tomek, Basia i Olo to główni bohaterowie młodzieżowej książki Henryka Martenki "Skąd się wzięło moje nazwisko?". Pewnego lata przyjedzie do nich dziadek Antonii, który rozbudzi w nich chęć poszukiwania własnej tożsamości. To obowiązkowa pozycja dla wszystkich rodziców i dziadków!

REKLAMA
Autor, odkrywając przed czytelnikiem interesujące karty etymologii, przemyca również elementy czysto dydaktyczne. I jak we wstępie, są to ważne kwestie nie tylko dla dzieci, ale i dorosłych. Czytając tę książkę, dzieci dostaną porządny wstęp do językoznawstwa, dowiedzą się dlaczego warto sięgać po książki i uświadomią sobie też, że nauka wcale nie musi być nudna i można zdobywać wiedzę bawiąc się.
Rodzice dowiedzą się dlaczego tak ważne jest czytanie dzieciom, ale przede wszystkim, że muszą poświęcać im czas. Uzmysłowią sobie również, że aby dotrzeć do dziecka, należy zrozumieć jaką rzeczywistość zastało to dziecko przychodząc na świat, która jest zdecydowanie odmienna od czasów ich młodości.

Problematyka nazewnicza budzi ogromne zainteresowanie społeczne, a jednocześnie przeciętny użytkownik języka ma na jej temat bardzo niewiele do powiedzenia. Mało tego – w powszechnym obiegu komunikacyjnym, łącznie z tym oficjalnym, medialnym, znajdują się zupełnie fałszywe interpretacje onomastyczne, oparte na etymologii ludowej, dostosowujące taką czy inną formę do współczesnej motywacji słowotwórczej.

Dlatego z satysfakcją i radością witam książkę „Skąd się wzięło moje nazwisko?”, która w przystępny sposób – na tle bardzo interesującej fabuły – odkrywa przed czytelnikiem podstawowe typy nazewnicze funkcjonujące w naszym języku. To zarazem atrakcyjnie podany kawał historii Polski, jej tradycji, kultury i obyczajów, bo związek nazw z tymi obszarami jest przecież oczywisty.

Jan Miodek

Jan Miodek
logo
Henryk Martenka uważa, że dzieciom trzeba czytać i najmłodszych lat wpajać w nich miłość do książek Fot. materiały prasowe
Rozbudza pan w dzieciach ciekawość o języku, uczy historii, pokazuje że internet może być źródłem wiedzy, a nie tylko narzędziem do zabawy itd. Które z tych przesłań jest, według pana, najważniejsze?
Henryk Martenka – Najważniejsze przesłanie to zwrócenie uwagi na bogactwo, jakie jest w języku. Na to, że cała nasza kultura osadzona jest w języku, a badając, czy wchodząc w historię języka, wchodzimy w historię narodów, naszej kultury, szeroko pojętej cywilizacji. Czyli: ktoś kto rozumie język, o wiele więcej rozumie z kultury.
Czy postać Ola (zbuntowanego młodego chłopaka, który „siedzi” w swoim wypasionym smartfonie i który dopiero pod wpływem dziadka Antoniego i rówieśników zmienia swoje zachowanie), powstała po to, żeby rodziców przestrzec? Pokazać im, że kupienie dziecku tableta to nie wszystko?
Olo to nie była jakaś specjalna kreacja. Rozmawiając z wnuczką, pytałem o jej koleżanki i kolegów. Chciałem dowiedzieć się jak oni się zachowują, czym interesują. Z resztą każdego dnia na około widzimy fascynację elektroniką, a przy tym to jak ginie powszechna lektura, miłość do książki. Olo jest kontrapunktem do dwójki głównych bohaterów. Olo, który jest taki jaki jest, pod wpływem Basi i Tomka, zaczyna interesować się rzeczami, które wcześniej nie przyszłyby mu do głowy. A to z kolei wzbudza entuzjazm mamy Ola, która prędzej zaglądnie do sklepu z drogimi torebkami, niż do księgarni, aby przejrzeć nowości wydawnicze.
logo
Onomastyka to bardzo trudna dziedzina, a dostępna literatura na ten temat jest pisana hermetycznym językiem. Książka "Skąd się wzięło moje nazwisko" to próba przybliżenia tej nauki osobom, które nie są językoznawcami. Rys. Katarzyna Zalepa
Czyli książka rzeczywiście nie jest tylko dla dzieci?
Tu ma pani absolutną rację, moja książka oczywiście jest dla dzieci i o dzieciach, ale jest także dla rodziców i dziadków. Nie mamy we współczesnej literaturze popularno-naukowej książeczki, która mówiłaby o tym skąd się wzięły nasze nazwiska, skąd się wzięły nasze imiona. O nazewnictwie piszą jedynie językoznawcy, hermetycznym językiem. Dlatego uważam, że ta mała książeczka ma ważną rolę do spełnienia, co z resztą podkreślił też pan profesor Miodek. Ponieważ o nazewnictwie mamy bardzo mało pozycji w czytelnictwie, w ogóle. Podjęliśmy razem z Prószyńskim próbę przeniesienia poważnej tematyki, na bardziej dostępny format.
Jak zachęcać dzieci do czytania? Czy ma pan jakąś praktyczną radę dla rodziców?
Oczywiście, że tak i to nie jest nowa rada. Dzieciom trzeba czytać. Wykształcić w nich nawyk czytania. Najpierw bajek, potem opowiadań, potem książek przygodowych, a potem się okaże, że dziecko z samej ciekawości sięgnie po książeczkę trudniejszą, poważniejszą.
Czy poprzez tę książkę chciał pan zachęcić rodziców do tego, by razem ze swoimi pociechami stworzyły drzewo genealogiczne rodziny?
Jak najbardziej. Jeśli rodzic, czy dziadek rozbudzi w dziecku ciekawość: skąd się wzięliśmy?, skąd przyszedł mój dziadek?, pradziadek?, prapradziadek?, czy byliśmy herbową rodziną?, skąd się wzięliśmy? to dotrze do szalenie ważnej rzeczy, jaką jest poczucie tożsamości narodowej. Otrzymuję dziesiątki listów od osób starszych, budujących swoje drzewko genealogiczne. Ta ciekawość przechodzi na rodziców, a z rodziców na dzieci.
logo
W książce pana Henryka jest wiele zaskakujących tłumaczeń polskich nazwisk, również tych, które noszą znane osoby Rys. Katarzyna Zalepa
W pana książce Olo ma wypasiony telefon, a Tomek mówi „spoko, dziadku ogarniam…”, jakoś specjalnie badał pan język młodzieżowy?
To celowa stylizacja, mamy kontakty ze szkołą, słyszymy jak mówią nasze dzieci, nasze wnuki więc było to zupełnie naturalne. Starałem się tylko żeby nie było tego w nadmiarze.

W innym fragmencie Tomek mówi „komputer był w naszym domu od zawsze. Stał na biurku kiedy się rodziłem”. Czy i co chciał pan powiedzieć rodzicom w tym fragmencie?
Żeby dotrzeć do dzieci, trzeba zrozumieć w jakiej rzeczywistości one żyją, że łatwiej im posłużyć się smartfonem, a niżeli wziąć do ręki grubą książkę, czy coś napisać. Rodzice muszą zrozumieć, że ich dzieci dorastają w zupełnie innej rzeczywistości, niż oni byli wychowywani.
Wspomina pan w książce o poważnych lekturach, np. o „Krzyżakach”. Rodzice powinni zachęcać dzieci do takich trudnych lektur?
Tak, jeżeli dziecko jest przyzwyczajone do lektury, ma 3, 4, 5, 6 lat to potem, chłonność umysłu jest coraz większa i nawet tak trudne językowo książki, jak Krzyżacy, są atrakcyjne. Natomiast jeśli ktoś jest nieoczytany i weźmie do ręki Krzyżaków z tą XV wieczną Podchalańszczyną, to będzie zdegustowany, bo może tego nie zrozumieć. Czego sam doświadczyłem jako dziecko, jako siedmiolatek czytałem „Na skalnym Podhalu” Tetmajera, napisane gwarą góralską. Nie miałem zielonego pojęcia o co chodzi i do dzisiaj jestem zniechęcony do góralszczyzny.
logo
Autor zachęca również do tego, by rodzice nie bali się pokazywać swoim dzieciom trudniejszą literaturę, np. "Krzyżaków". Rys. Katarzyna Zalepa
A czy to nie jest rola szkoły?
Rodzice często zwalają to na szkołę. Ale jest to święty obowiązek rodziców i nic ich z tego nie zwolni.
A co z zabieganymi rodzicami, którzy nie mają książkowego dziadka Antoniego?
Każdy rodzic - KAŻDY - musi godzinę, pół godziny dziennie poświęcić dzieciom. Nie wierzę żeby było inaczej. Jest inny problem, sami rodzice nie mają nawyku czytania, już oni są produktem szkoły, która uczy niesłychanie pobieżnie, źle uczy i to jest ten problem.
logo
Co ciekawe, autor książki nigdy nie chciał wiązać swojej przyszłości z językoznawstwem, wręcz nie wyobrażał sobie tego Rys. Katarzyna Zalepa
A dlaczego onomastyka?
To jest dobre pytanie. Jestem polonistą z wykształcenia, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Językoznawstwo było dla mnie czymś absolutnie niechcianym, po prostu nie wyobrażałam sobie, żebym mógł się kiedykolwiek zająć językoznawstwem. Kiedyś w mojej macierzystej redakcji, Angora, zaczęliśmy sobie zadawać pytania skąd wzięły się nasze nazwiska. Zacząłem brać w tym udział, jako mający jako takie wykształcenie filologiczne. Padło więc na mnie, że stworzę rubrykę. I to trwa już kilkanaście lat. Przekopałem wiele, wiele źródeł językoznawczych, nie łatwych, a to napełniło mnie przekonaniem, że literatura językoznawcza nie jest literaturą dla zwykłego śmiertelnika. Zrozumiałem, że jeśli chcemy mieć efekt, to trzeba przełożyć to z języka polskiego na język polski. Napisać coś w formie przyjaznej, a przede wszystkim zachęcającej wszystkie pokolenia.

Henryk Martenka

- Ur. 1957, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (polonistyka i filologia klasyczna, 1981) i Warszawskiego (edytorskie studia podyplomowe, 1986).
- Dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny; felietonista, tłumacz, wydawca.
- Uhonorowany medalem „Zasłużony dla kultury polskiej”. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.
- Felietonista Angory

Napisz do autora: marta.wujek@innpoland.pl