Z Polski wyjechali 9 lat temu. Chcieli żyć, godnie żyć. Z malutkim dzieckiem i kilkoma walizkami ruszali do lepszego świata. Niewiele mieli do stracenia. Czy się bali? Jak cholera.
Nie znaliśmy języka, nie mieliśmy przyjaciół, a nawet pewnego mieszkania. Pewnie pomyślisz, że to szaleństwo i skrajna nieodpowiedzialność bo Maja skończyła dopiero 16 miesięcy. Dziś przyznam ci rację, ale wtedy...wtedy musiałam robić wszystko, aby ocalić naszą rodzinę.
To nie był „american dream”, ani nawet „lepsze jutro”.
Czekała na nich rzeczywistość, do której nie byli przygotowani. Mieszkanie, do którego się wprowadzili to kawalerka, której największym problemem był notoryczny brak ciepłej wody.
Tomkowi pracę załatwił kolega, który z Polski wyjechał 3 lata wcześniej. Razem z nim pracował na budowie. Od rana do późnych godzin wieczornych byłam więc z Mają sama. Łamanym angielskim kupowałam w pobliskim sklepie produkty na obiad, bo po niemiecku potrafiłam się tylko przywitać. Pewnie, miałam chwilę zwątpienia, chciałam spakować walizki i wracać do Polski. Ale zawsze wtedy przypominałam sobie słowa Tomka: „Przecież nie mamy do czego wracać”. Miał rację. To ja, głupia, cały czas o tym zapominałam.
W Polsce Ania i Tomek zajmowali jedno piętro w domu jej rodziców. Oboje skończyli studia, oboje byli ambitni, oboje mieli głowę pełną pomysłów. A że nie mogli znaleźć dobrze płatnej pracy, zaryzykowali i założyli własną firmę.
Dużo zainwestowaliśmy – pieniądze, czas, energię. Byliśmy pewni, że nam się uda. Wiesz, mówią, że w życiu trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. My byliśmy jednak młodzi, dopiero po ślubie, gotowi do działania i podjęcia ryzyka. Ostrzeżenia rodziców puszczaliśmy mimo uszu.
Wkład własny, kredyt i...? I długi. Nasza firma szybko upadła, a my zostaliśmy z ogromnym kredytem. Wtedy też dowiedziałam się, że jestem w ciąży i chyba pierwszy raz w życiu byłam naprawdę przerażona. Jasne, rodzice pomagali, ale to było jak policzek dla Tomka. Facet, który nie potrafi zapewnić dobrego życia rodzinie? To nie facet – przynajmniej on tak myślał.
Wizja życia na garnuszku u rodziców, posada kierowcy ciężarówki, kiepsko płatna praca na budowie, albo jeszcze gorsza pensja w urzędzie miasta – to były opcje Tomka, a przynajmniej on tylko takie brał pod uwagę.
Między nami zaczęło się psuć. Malutkie dziecko, Tomek z dorywczą pracą, ja bez żadnego zatrudnienia – to nie jest optymistyczna wizja na przyszłość. Mój mąż bardzo to przeżywał, oddalał się ode mnie. Kłóciliśmy się już nawet bez powodu i naprawdę nie wiedziałam, czy nasz związek uda się uratować.
I że nie opuszczę cię, aż do śmierci...Te słowa cię przekonały? I te z amerykańskich filmów: na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie – śmieje się Ania. Powiedz, jaki miałam wybór? To mój mąż, ojciec mojego dziecka. Miejsce żony jest przy mężu, zawsze.
Myśl o wyjeździe z Polski nie pojawiła się nagle. Oboje o tym myśleli od dawna, jednak wciąż bali się podjąć decyzję. Jeden telefon z Berlina wystarczył, aby Tomek powiedział „tak”.
Ja z Mają miałam zostać w Polsce, on miał zarobić i wrócić. Dla mnie to była jednak najgorsza z opcji. Już wtedy było między nami źle, a co będzie jeśli widywać będziemy się raz w miesiącu a nawet rzadziej? Powiedziałam: „Jedziemy z tobą”. Zgodził się i chyba nawet ucieszył. Czas było zacząć nowe życie.
Ania Berlin pokochała.
Nie, nie od razu. To był długi i trudny proces. Obcy język, obcy ludzie, inna mentalność. To wszystko było nowe. Po kilku miesiącach ciasną kawalerkę zamienili na bardziej przytulne mieszkanie, gdzieś na obrzeżach miasta. Wciąż mieli niespłacony kredyt, wciąż musieli żyć oszczędnie, ale było im lżej.
Wiesz, jakie to wspaniałe uczucie nie musieć martwić się, czy wystarczy do pierwszego? Móc pomóc finansowo rodzicom? Jasne, nie byliśmy rozrzutni, mieliśmy przecież kredyt do spłacenia. Ale żyliśmy, naprawdę oddychaliśmy pełną piersią. A nasze małżeństwo? Nie przesadzę, jeśli powiem, że to był drugi miesiąc miodowy.
9 lat. Tyle czasu mieszkali w Berlinie, który pokochali, który stał się ich domem. Już mieli przyjaciół, już znali język, już mogli poczuć się jak u siebie. Tomek zmieniał pracę kilka razy, ale za każdym razem na jeszcze lepszą. Ania też się odnalazła i choć nie miała stałej pracy, a raczej kilka dorywczych, była szczęśliwa. No i Maja, dla której niemiecki stał się drugim językiem.
Staliśmy przed Bramą Brandenburską, szczęśliwi, pełni energii i pomysłów na przyszłość. To wtedy pomyślałam, że chciałabym wrócić do Polski. Kredyt był już spłacony, mieliśmy oszczędności i czystą kartę. Mogliśmy zacząć raz jeszcze, tym razem jednak mądrzejsi i z większym bagażem doświadczeń.
Ale Tomek powiedział „nie”? Nie chciał wracać, przyzwyczaił się do życia w Berlinie. Ale wiem, że za Polską tęsknił, nie odpuszczałam więc i stale go przekonywałam. Mamy już pieniądze, wystarczy dobry biznesplan i na pewno się uda. Wiesz, wciąż w to nie wierzę, ale zgodził się. Wróciliśmy.
Rodzina, dawni znajomi, ulubione miejsca – znów wszystko było na wyciągnięcie ręki. Wrócili z bogatego kraju, cieszącego się dobrą gospodarką i niskim bezrobociem. Wrócili do Polski przekonani, że mogą dziś więcej, że będzie łatwiej, że tym razem na pewno się uda. Minęło 9 lat, wszystko się zmieniło, prawda?
Nieprawda. Choć mieli gotowy biznesplan, pieniądze, czas i chęci, kłody pod nogi rzucały im kolejne instytucje. Zapisanie Mai do szkoły? Ok, to jednak nie takie proste. Zarejestrowanie firmy? Owszem, znacznie szybsze i prostsze niż kiedyś, ale nie „od ręki”. Masa papierów, długie kolejki w urzędach i rzadko kiedy przychylne urzędniczki, a także niemożność wielu spraw załatwienie on-line, to wszystko ich przerażało.
Kiedy Maja zachorowała, poszłyśmy do przychodni. Najpierw, przez 40 minut musiałam tłumaczyć pani w okienku, dlaczego córka nie ma założonej karty, a w książeczce zdrowia wszystko napisane jest w języku niemieckim. Miałam wrażenie, jakbym mówiła do niej w obcym języku, jakby nie rozumiała moich prostych komunikatów. Kiedy w końcu usłyszałam: "Przyjmiemy córkę" odetchnęłam z ulgą. Nie spodziewałam się jednak, że przed nami długie godziny oczekiwania. "Nie wzięłaś kanapek? Termosu?" - śmiała się moja mama. Nie, nie wzięłam. Tak było przecież 9 lat temu, dawno temu!
Zaczęłam się zastanawiać, czy 9 lat to dużo czy mało? Chyba zapomniałam, jak wygląda życie w Polsce, jak jest trudne i jak bardzo trzeba być zdeterminowanym, aby cokolwiek załatwić. Zaczęły nam przeszkadzać rzeczy, które dla ciebie mogą wydać się śmieszne. Wiesz, w Niemczech na ulicach ludzie mówili nam „dzień dobry”, choć wcale nas nie znali. A Polacy? Popukają się w głowę i powiedzą, że oszalałeś.
Kiedy naszym polskim przyjaciołom mieszkającym w Berlinie mówiliśmy, że wracamy do Polski, myśleli, że żartujemy. Dlaczego? Po co? Nie warto....ciągle słyszeliśmy. Przekonywali nas, że owszem, w Polsce jest inaczej, lepiej, ale wciąż...nie tak jak być powinno. Byliśmy jednak uparci i znów tak bardzo pewni swego. Mimo że w Niemczech nie czuliśmy się już dawno jak intruzi, mimo że byliśmy akceptowani i szanowani, a nikt o nas już nie mówił "złodzieje", tęskniliśmy. Za rodziną, za przyjaciółmi, za ojczyzną, a może za wyobrażeniem o niej?
Pewnie pomyślisz, że się czepiam. Nie zgodzę się. Wiem już jak może wyglądać życie, jak może być łatwe i przyjemne. Owszem, widzę jak Polska się zmieniła i śmieje się, gdy politycy mówią, że „jest w ruinie”. Jednak, nie oszukujmy się. Daleko nam do życia naszych zachodnich sąsiadów.
Nasze rodzinne życie? Maja tęskni za przyjaciółmi, Tomkowi brakuje pracy, lekkiego życia, kolegów, a ja? Ja chyba znów muszę ratować naszą rodzinę.
Dziś Ania i Tomek gotowi są spakować walizki i wrócić do Berlina. Czy Polska ich rozczarowała? Jak mówią - nie zaskoczyła, a to wystarczający powód, żeby znów uciec.