Czy sześciolatki są gotowe na to, by iść do szkoły? Czy poradzą sobie z nowymi wyzwaniami? I czy decydując się na wcześniejsze rozpoczęcie edukacji, nie odbieramy dzieciakom lat beztroski? O tym, jak rozwija się mały człowiek i czym jest dla niego edukacja, rozmawiamy z psychologiem dziecięcym dr Aleksandrą Piotrowską.
Emilia Przybył: Czy sześciolatek jest gotowy na to, by pójść do szkoły? dr Aleksandra Piotrowska: To zależy od tego, o jakiej szkole mówimy. Bo jak wiemy są kraje, w których ze szkołą mierzą się pięciolatki, a nawet czterolatki. W innych krajach z kolei, nielicznych, ale jednak, szkołę zaczynają dopiero siedmiolatki. Bo tak zwana dojrzałość szkolna to pojęcie, które oznacza przede wszystkim relację i zależność pomiędzy tym, czego oczekuje szkoła, a co prezentuje sobą dziecko. A zatem można mówić o rozpatrywaniu gotowości do rozpoczęcia nauki szkolnej sześciolatka czy nawet pięciolatka. Rzecz tylko w tym, jaka to jest szkoła i czego ona oczekuje. Obecnie polska szkoła jest szkołą zdecydowanie dostosowaną do możliwości sześciolatka.
Polskie szkoły musiały zostać dostosowane do potrzeb sześciolatków, teraz znów trafią tam siedmioletni pierwszoklasiści. Jak szkoły poradzą sobie z tym, że w jednej klasie będą uczniowie w różnym wieku?
To nie jest tylko problem szkół. Przecież tutaj na naszych oczach marnuje się kawał naszego społecznego, ogólnego dobra. Przecież to z naszych pieniędzy opracowano nową podstawę programową, nowe programy nauczania, nowe podręczniki dostosowane do dzieci o rok młodszych. I w tej chwili z wielką łatwością podejmujemy decyzję, by wyrzucić to wszystko do śmieci i opracowujemy wszystko od nowa. A przy okazji fundujemy kilku rocznikom dzieci i ich rodzicom niezłe zamieszanie. Bardzo żałuję, że tam, gdzie można było zawczasu przygotować wszystko i w spokojny sposób wprowadzić reformę, jak to zwykle u nas, najpierw coś porobiono, dopiero potem pomyślano. A ponieważ wywołało to duże sprzeciwy, rakiem wycofujemy się z tej reformy, niestety ku szkodzie wszystkich.
Dlaczego to taka duża strata?
Zostawianie dzieci o rok dłużej pod opieką przedszkola to pozwalanie na to, żeby o rok dłużej nie był w pełni wykorzystywany potencjał, jaki w takim sześcioletnim dziecku tkwi. Bo przecież takie dziecko mogłoby, mówiąc kolokwialnie, dostać wspaniałego kopa rozwojowego i intensywnie się rozwijać. Oczywiście pod warunkiem, że byłoby traktowane w sposób skłaniający je do pełnego wykorzystania swoich możliwości. A tak – dzieci w dalszym ciągu będą się głównie bawić. Może to wygodne dla rodziców, którzy lubią mieć dziecko od 7.00 do 17.00 poza domem. Mówię to z pewną dozą goryczy, ale przecież wiemy, że przyczyną dla której część rodziców woli myśleć o swoim dziecku jak o przedszkolaku, a nie uczniu jest właśnie to, że przedszkole przez dwanaście miesięcy w roku, przez dużą liczbę godzin w ciągu dnia, zdejmuje z rodzica konieczność zapewnienia dziecku opieki.
Ale przecież jeśli dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym cechują się tak dużą elastycznością rozwojową i mają tak ogromny potencjał do nauki, to może, idąc do szkoły w wieku lat siedmiu, z łatwością nadrobią ten jeden rok?
Nie, nie nadrobią tego roku. A to dlatego, że zaczną funkcjonować w roli ucznia, wobec którego stawia się przecież poważniejsze wymagania, dopiero mając siedem lat, a nie sześć. I tego nie da się w żaden sposób anulować i nadrobić. Bo nadrabiać można wiadomości z rachunków i gramatyki, a nie kwestie związane z rozwojem.
W najbliższym roku szkolnym może być tak, że w jednej klasie znajdą się sześcio- i siedmiolatki. Również w zerówkach będą dzieci w różnym wieku. Jak to może na nie wpłynąć?
Akurat tego obawiałabym się najmniej. Proszę pamiętać, że istnieją takie systemy edukacyjne, w których dzieci tworzą jedną grupę niezależnie od wieku. Bywa nawet tak, że sześciolatki i dziesięciolatki wspólnie się uczą. To wymaga po prosu nieco innego sposobu kierowania dziećmi i prowadzenia zajęć. I zapewniam, że to, że sześcio- i siedmiolatki będą uczyły się razem, to jest najmniejszy problem. Dużo większym problemem może być nuda, z którą mogą w takiej sytuacji mierzyć się siedmiolatki. Wszystko wskazuje na to, że siedmioletnie dzieci, które w zbliżającym się roku szkolnym pójdą do pierwszej klasy, będą realizować nowy program pierwszej klasy, opracowany dla sześciolatków. Krótko mówiąc dzieci, które w zerówkach mierzyły się z literkami, cyferkami, podstawami arytmetyki, klasyfikowaniem, nauką pisania i czytania, teraz ponownie będą się w pierwszej klasie literek uczyły. I tutaj właśnie widzę duże niebezpieczeństwo.
A jaki wpływ niepójście do szkoły w wieku lat sześciu może mieć na dalszy rozwój dziecka, a potem młodego dorosłego? Czy to się odbije na jego dalszej edukacji i rozwoju?
Przecież jeśli dziecko nie pójdzie do szkoły w wieku sześciu lat, to wciąż będziemy tkwić w dziwacznym systemie edukacyjnym, w którym formalnie dojrzały człowiek, mający prawo głosowania w wyborach, jest jednocześnie uczniem. Ja wiem, że rodzice sześcioletnich dzieci nie przyjmują tak odległej perspektywy, ale utrzymanie siódmego roku życia jako startu szkolnej edukacji równa się temu, że maturę zdaje dziewiętnastolatek. To skutkuje również tym, że ten młody człowiek o rok później niż jego rówieśnicy z innych krajów będzie wchodził w dorosłość, w tym na rynek pracy. A to są przecież wyzwania, które w sposób ostateczny z dojrzewającego nastolatka czynią człowieka dorosłego. Krótko mówiąc, my w sztuczny sposób opóźniamy o rok osiąganie dorosłości. Ponadto warto pamiętać, że z bardzo licznych badań prowadzonych w innych krajach wynika, że w wieku lat trzydziestu czy czterdziestu, czyli wtedy, kiedy człowiek jest dorosły, lepiej sobie radzą ci, którzy wcześniej zaczęli podlegać sformalizowanym wymaganiom edukacyjnym. Szczególnie podkreśla się znaczenie wyjścia z domu rodzinnego i moment, w którym człowiek staje się członkiem grupy rówieśniczej. Dlatego bardzo ważne jest to, by dzieci szły w miarę wcześnie chociaż do przedszkola. A opóźnienie o rok obowiązku szkolnego sprawi, że wzrośnie też liczba dzieci, które mając trzy czy cztery lata będą w dalszym ciągu siedziały w domu. Dlatego my wszyscy jako społeczeństwo powinniśmy być zainteresowani tym, żeby jak najwięcej dzieci wcześnie poszło do przedszkola i do szkoły.
Popularnym argumentem przeciwników rozpoczynania edukacji w wieku sześciu lat jest obawa o skracanie dzieciństwa. Bo przecież dzieckiem jest się tylko raz w życiu, czy nie moglibyśmy tego jednego roku beztroski naszym dzieciom podarować?
W takim razie trzeba założyć, że szczęśliwe dzieciństwo to dzieciństwo spędzone przed telewizorem. Że to jest dzieciństwo pozbawione wszelkich wyzwań. Tymczasem proszę porozmawiać z dziećmi, zapytać je, czego one chcą. Przecież powiedzieć sześciolatkowi, że w dalszym ciągu będzie przedszkolakiem, to jakby zanegować osiągany przez niego poziom rozwoju. Skąd w ogóle w dorosłych takie przeświadczenie, że dzieci uwielbiają nic nie robić? Przecież potrzeba sensownej aktywności, bycia ocenianym i współzawodniczenia z innymi bardziej wymiernego niż to, czyja praca wyżej zawiśnie na tablicy przedszkolnej, są naturalnymi, od zawsze obecnymi w psychice rozwijającego się człowieka siłami. Tymczasem my uparcie próbujemy traktować duże, pięcio- i sześcioletnie dzieci jak maleństwa. To infantylizacja dzieci i niedocenianie ich potencjału rozwojowego.
Artykuł jest częścią akcji społecznej #mądrydzieciak zainicjowanej przez serwis Mama:Du. Postanowiliśmy walczyć z krzywdzącymi sześciolatki przekonaniami. Zamierzamy rozprawić się z największymi mitami dotyczącymi niedostatecznego poziomu rozwoju dzieci w tym wieku, niedostosowania szkół i programu nauczania. Zapraszamy do śledzenia innych naszych artykułów z tej serii!