No dobra, nie wyszło wam. Stało się. Rozstaliście się, a nawet rozwiedliście. Czasem chciały tego obie strony, czasem tylko jedna. Każde z was idzie jednak w swoją stronę, zachowując wyłącznie dobre wspomnienia. Scenariusz na film z dobrym zakończeniem? A i owszem. Szkoda, że życie pisze inne.
Olgę poznałam wiele lat temu. Filigranowa brunetka z głową pełną pomysłów. Tak ją zapamiętałam. Tej życiowej radości niejedna mogłaby jej pozazdrościć. Ja zazdrościłam. Szybko wyszła za mąż, bo ponoć tak bardzo zakochana. Nasze drogi rozeszły się, ale dziś znów jest obok. Ona, ale jakby nie ona.
-Oszalałam dla niego. On oszalał dla mnie. Szaleliśmy tak przez 4 lata. Tego co stało się później, wolę nie pamiętać – zaczyna swoją opowieść Olga.
Myślała, że wszystko jest dobrze. Że opowieść o kryzysie po 4 latach małżeństwa można włożyć między bajki. Bo przecież inni mówią, że pierwszy poważny kryzys to dopiero po 7 latach. Nie warto więc się tym przejmować.
-Szykowałam kolację, kiedy stanął w drzwiach. Wiedziałam, że coś się stało. Nie przeczuwałam jednak najgorszego. Wziął mnie za rękę i usiedliśmy na kanapie. Po chwili powiedział: „Chcę rozwodu. Zasługujesz na to, aby być szczęśliwa. Nie czuje się dobrze w tym związku, to po prostu nie to. Lepiej teraz, zanim jeszcze nie mamy dzieci”. Czułam się, jakbym grała w tanim, kiepskim filmie reżysera, który nie miał kasy na dobrego scenarzystę.
-Abym czuła się szczęśliwa? Ale ja jestem szczęśliwa.
Lista pytań, którymi go zarzuciłam nie miała końca. Od „Dlaczego?”, przez „Jak możesz mi to robić?”, aż po „Masz romans?”. Cóż, nasza historia to historia z serii tych „banalnych”. Nie zaskoczę cię mówiąc, że tak, miał kogoś. To miłość jego życia, ponoć. Tyle że jeszcze do niedawna to ja byłam miłością jego życia.
Papiery rozwodowe do sądu trafiły bardzo szybko. Na rozprawę trzeba było jednak czekać długie miesiące. Miesiące, które dla Olgi były miesiącami bólu, rozpaczy, złości i...uprzykrzania życia X.
-Kiedy zakomunikował mi, że nasze małżeństwo to fikcja, spakował się i już go nie było. Każdego dnia dzwonił spytać jak się czuję, taki szlachetny! Upodlona i poniżona błagałam go, aby wrócił. Bo co się właściwie stało? Miał romans, tyle. Ok., wybaczam ci. Wróć.
Czy można nie zauważyć, że twój związek się wali? Czy można przygotować się na to, że za moment twoje życie legnie w gruzach? Może i nie można, ale…
-Kiedy miał dość już moich jęków, przestał dzwonić. A że jego telefony były nieodłącznym elementem mojego nowego, kiepskiego życia, szybko przejęłam pałeczkę. Teraz to ja dzwoniłam. Pod byle pretekstem prosiłam, aby przyjechał, aby był. Przyjeżdżał, i był. Szybko zorientował się, że te ważne sprawy wcale nie są takie ważne. I już go nie było.
Nie dzwonił. Nie odbierał. Nie przyjeżdżał.
Co w takiej sytuacji ma zrobić porzucona, zraniona żona? To, co podpowiada jej zranione serce, które chce znów bić we właściwym, dobrze znanym sobie rytmie.
-Przychodziłam do nich. Do mojego wciąż jeszcze męża i nowej miłości jego życia. Kiedy nie wpuszczali mnie do środka, waliłam w drzwi, spałam na ich wycieraczce i tak do czasu, aż nie zabrali mnie panowie w mundurach. Czasem odwieźli mnie do domu, czasem na izbę wytrzeźwień. Piłam. Czy dużo? Za dużo.
Przez 6 miesięcy Olga żyła w zawieszeniu. Kiedy już nie mogła wziąć kolejnego lekarskiego zwolnienia, wróciła do pracy. Do pracy, którą szybko straciła. Ciągłe spóźnianie, niewykonywanie obowiązków, przychodzenie do firmy pod wpływem alkoholu…To nie mogło skończyć się dobrze.
-Patrzyłam jak wszystkie moje oszczędności znikają z konta i miałam to gdzieś. Pewnie zastanawiasz się, co z moją kobiecą dumą? Szybką ją zdeptałam i zapomniałam, że kiedykolwiek istniała. Kiedy twoje życie, to fajne, to które dobrze znasz, kończy się – jesteś w stanie zrobić wszystko, aby je zatrzymać. Ja robiłam, dlatego…
Jej celem była ONA. Nowa miłość JEGO życia.
-Zaczęłam wysyłać jej setki sms-ów, w których pisałam, że ON i tak do mnie wróci, że jej nie kocha, że zabawi się i odejdzie. Wyzywałam ją od najgorszych używając słów, których do tej pory w moim słowniku nie było. Czekałam na nią pod jej pracą, zaczepiałam jej znajomych opowiadając o niej jak najgorsze rzeczy. Byłam na rauszu. Ciągle. Trwało to kilka miesięcy. Nie wszystko pamiętam. To chyba dobrze?
Za uporczywe nękanie Olga może iść nawet do więzienia. Dziś robi wszystko, aby nigdy nie znaleźć się na ławie sądowej. Prosi, przeprasza, tłumaczy...
Wciąż nie ma też rozwodu. Swoją nieobecność na sali rozpraw usprawiedliwia złym stanem zdrowia.
-Odpuścisz? – pytam
-Już odpuściłam. Od 2 miesięcy z moim mężem i jego partnerką nie mam kontaktu. Choć…podobno już nie są razem. Daj mi czas. Chcę, żeby na sali rozpraw zobaczył dawną mnie. Dumną. I z podniesioną głową.