"Muszę zrezygnować z kariery, żeby ratować małżeństwo". To kobieta dla związku poświęca najwięcej
List czytelniczki
20 stycznia 2016, 16:32·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 stycznia 2016, 16:32
Jestem właścicielką firmy odzieżowej. Tak mogę najprościej to określić. To moje drugie „dziecko”. Szybko się rozwijamy. Sama wpadłam na pomysł, sama dopinam wszystkie szczegóły. Dużo pracuję i dużo podróżuję. Jeżdżę na pokazy mody, odwiedzam hurtownie, showroomy. Naprawdę to kocham. Mój mąż, Robert pracuje w branży budowlanej. Jest inżynierem, wykonuje projekty, obliczenia, więcej pracuje w domu.
Reklama.
Kiedyś było inaczej
Dawniej to jego częściej nie było. Najpierw pracował dla dużego dewelopera, oprócz tego wykonywał jeszcze projekty dla indywidualnych klientów. Ja siedziałam w domu z dzieckiem i chciałam coś wymyślić, żeby mieć elastyczne zajęcie (gdy dziecko zachoruje) i nie wracać do pracy za biurkiem. I wymyśliłam. Nie zdradzam szczegółów, bo to projekt już dość znany na rynku. Przed urodzeniem dziecka pracowałam w instytucji państwowej, na wygodnym stanowisku bez nadgodzin, bez większego stresu, wyścigu szczurów, ale też bez większych emocji, zaangażowania i dobrej pensji. Większość moich koleżanek była dużo starsza. Dusiłam się tam, chciałam czegoś więcej, ale się bałam. Bo etat, ZUS, ciepła posadka, pewna pensja. Poza tym chcieliśmy mieć dziecko. Gdy zaszłam w ciążę, trochę pracowałam, ale gdy źle się poczułam bez problemu poszłam na zwolnienie. Tylko, że na tym zwolnieniu już myślałam, co by tu zrobić, żeby tam nie wrócić. Dlatego nauczyłam się szyć, kupowałam gazety z wykrojami, założyłam bloga, zrobiłam logo. I poszło.
Nigdy nie czułam takich emocji
Na początku moje ubrania rozchodziły się wśród znajomych, dosłownie pojedyncze sztuki. Potem jakoś pocztą pantoflową (marketing szeptany, ha, ha) poszło w świat i się zaczęło. W końcu zatrudniłam krawcową, potem na zlecenie kogoś do obsługi sklepu internetowego i całego marketingu sieciowego. Ja jeździłam po towar, sama też kontaktowałam się z klientami. Zaczęłam się rozwijać, a firma przynosić dochód. Zaangażowałam się całą sobą, bo nigdy jeszcze praca nie była moją pasją. Problem w tym, że coś, co miało dać mi więcej czasu dla rodziny, pochłonęło mnie całkowicie. Nie wiedziałam, że spotka mnie w życiu jeszcze coś takiego, że poczuję ten dreszcz emocji, tę radość z budowania nowej, rozpoznawalnej marki.
„Za dużo pracujesz, musisz coś zmienić”
Takie słowa usłyszałam od swojego męża miesiąc temu. „Ale ja dopiero zaczynam!” - krzyknęłam. Nie cieszysz się, że odnoszę sukcesy? To jest coś, o czym zawsze marzyłam - mieć własny biznes, być szefową dla samej siebie, stworzyć coś od zera. A on: „Nie kochamy się, nie wychodzimy prawie, chyba, że na „biznesowe spotkania”. Chcę iść z tobą na kawę i pączka i kochać się z tobą, jak dawniej.”. Poszliśmy więc do łóżka i to załatwiło sprawę na jakiś czas.
Beznadziejny ten mój facet
Nie rozumie, że to dla mnie ważne. Jak mogę zwolnić, gdy na rynku jest taka konkurencja, gdy wszystko tak dobrze się układa. Egoista. On mówi, że to on dla mnie się poświecił. Nieprawda. I tak chciał odejść z tamtej firmy. Więcej zarabiał na indywidualnych zleceniach. Ale zgodził się na taki układ, żebym to ja teraz więcej pracowała. Wydawało mi się, że w małżeństwie tak jest, że raz jedno przyśpiesza, a drugie zwalnia, a potem na odwrót. Tylko, że ja dopiero zaczynam. I w głowie cały czas słyszę „Pozwolił ci, łaskawie wyraził zgodę”. Właśnie tak się czuję i wiele razy on mi dał to do zrozumienia. Jaki to jest łaskawy, że ja mogę pracować, bo cudowny mąż siedzi w domu. Jak kwoka jakaś. Co mam zrobić? Rzucić to wszystko? Zamknąć firmę? To przecież ja zaczynam generować większe dochody dla rodziny. A może to właśnie o to chodzi? Może mu ciężko się z tym pogodzić? Typowy samiec. On musi być lepszy we wszystkim. Ale przecież też pracuje i jest w tym dobry. Ktoś zawsze musi się bardziej poświęcić, żeby druga strona mogła ruszyć i nabrać większego tempa. To konieczne, jeśli ma się dzieci.
Niedawno ja mówiłam podobnie
„Siedzę z dzieckiem i czekam. Tylko czekam na ciebie, jak wrócisz z pracy i podam ci obiad. Nigdzie nie wychodzimy, nie ma między nami czułości, seks przypomina Formułę 1. Nie chcę, żeby nasz związek tak wyglądał” - tak mówiłam, dokładnie tak, gdy byłam na wychowawczym. Czy to zawsze tak musi być, że ktoś do kogoś ma pretensję? Ale ja nie kazałam mu rezygnować z pracy. On sam to zrobił. A teraz mi to wypomina i daje za przykład poświęcenia. Nie wyobrażam sobie teraz to wszystko zostawić. Firma by się zawaliła. Ktoś musiałby przejąć moje obowiązki, ale kto wie lepiej ode mnie czego potrzebują moi klienci? To, co mogłam to oddelegowałam, na razie nie mogę więcej. To nie perfekcjonizm, to pragnienie, żeby osiągnąć marzenia. Oczywiście mogę wrócić do sprzedaży kilku sztuk i dystrybucji wśród znajomych, ale czy o to właśnie chodzi w biznesie? O cofanie się?
Czy dziecko cierpi?
Czasami, gdy chce wzbudzić we mnie poczucie winy, mówi, że zaniedbuję cókrę. A ja spędzam z nią każdą wolną chwilę, nawet zabieram ją ze sobą do pracy, na pokazy. Czasami wyrywam się wcześniej, robię sobie dzień wolny w tygodniu, a córka nie idzie do przedszkola. Zaraz zacznie się szkoła, więc będzie trudniej iść na wagary. Jestem pracującą mamą. Inne mamy w przedszkolu patrzą na mnie z góry: że mąż częściej odbiera małą z przedszkola i że nie upiekłam ciasta na spotkanie wigilijne, tylko je kupiłam. I współczują mojemu mężowi. „Ona wyjeżdża, a on musi wszystko organizować” - na pewno tak myślą. Hipokryzja. Wzięły by się do roboty. Ja mam naprawdę dobry kontakt z córką. Może z mężem gorzej, chociaż staram się żebyśmy gdzieś wyszli od czasu do czasu, proponuję, żeby pojechał ze mną, gdy wyjeżdżam służbowo. Nie widzę entuzjazmu. Chyba jakaś dobra wola powinna płynąć z dwóch stron?
Nie układa nam się. Ta firma to spełnienie moich marzeń, a on mi każde to zostawić. Jak mam zwolnić? On by zwolnił? Nie sądzę. Powiedziałby mi „Zwariowałaś? Nie możesz tego ode mnie wymagać!” Uważam, że partnerzy powinni się wspierać, a nie stawiać sobie warunki. Ostatnio wspomniał, że to prowadzi do rozwodu. Znowu był seks i cisza na jakiś czas. Ile tak można?