„Ja to nie Ty, mamo!” - krzyknęła 10-letnia Basia do swojej mamy opierając się o framugę kuchennych drzwi. Jej spojrzenie i ton nie znosiły już sprzeciwu. Po chwili odwróciła się na pięcie i już jej nie było.
-Nastoletni bunt, ale chyba ciut za wcześnie, nie uważasz? - pyta mnie Justyna, moja dobra znajoma, a przy okazji mama uroczej 10-latki.
Uśmiecham się pochylona nad kubkiem gorącej herbaty i zastanawiam, czy warto zabierać głos.
-Nie śmiej się, mów o co chodzi – ponagla mnie Justyna.
-Baśka ma rację. Ty to nie ona. Ona jest zupełnie inna – odpowiadam.
Basia wyczekiwanym dzieckiem nie była.
Justyna miała zaledwie 18 lat, gdy na teście ciążowym zobaczyła dwie kreski. O dojrzałej i wielkiej miłości do Wojtka, ojca Basi, póki co mówić nie można było. Ot, taka licealna miłość. Ślub, wspólne mieszkanie, praca, zaoczne studia – plan Wojtka zrealizowali punkt po punkcie. Oczywiście, nie udałoby się to, gdyby nie pomoc rodziców, którzy po pierwszym szoku, także stanęli na wysokości zadania. Od tego czasu minęło 10 lat, a Justyna i Wojtek wciąż są razem. Dziś już mogą mówić o prawdziwej miłości.
Od 10 lat patrzę jak zmienia się Baśka, a konkretnie – jak Baśkę stara się zmienić Justyna. „Rewolucję ubraniową” - ich bluzki różniły się jedynie rozmiarem, podobne spódniczki, niemal identyczne sukienki – jeszcze jakoś akceptowałam. Gdy jednak Justyna zapisywała swoją córkę na zajęcia, na które ta wcale nie chciała uczęszczać, dziwiłam się ogromnie.
-Polubi jazdę konną, zobaczysz. Ja w jej wieku uwielbiałam konie – przekonywała mnie Justyna.
-Baśka woli chodzić na zajęcia z rysunku, tak mówiła – odpowiadałam
-Przecież nie zabraniam jej rysować. Niech rysuje w wolnym czasie. Każde dziecko przecież rysuje – słyszałam.
„To nie moje dziecko, nie mogę się wtrącać” - myślałam choć szczerze żal było mi Basi. Widziałam, jak z roześmianej wtedy jeszcze 6-latki, staje się smutną i przygaszoną dziewczynką.
Przez lata Basia uczęszczała na zajęcia nauki jazdy konnej, rytmiki, na kółko teatralne, i na basen. Gdyby mogła sama decydować, wybrałaby jedynie kółko teatralne. Na pozostałe chodziła bo „tak trzeba”, „bo mama każe”, „bo mama też chodziła na takie zajęcia”.
Widziałam, jak Justyna patrząc na Basię widzi siebie sprzed lat. Jak przygotowując kanapki na kolację zamiast pomidora, którego uwielbia Basia kroi rzodkiewkę, którą uwielbia ona. „To przecież moja córka, moje geny. Obie uwielbiamy kanapki z rzodkiewką” - mawiała. Każdy sprzeciw Basi kwitowała: „Nie wygłupiaj się. Rzodkiewki są smaczniejsze!”.
Mając dzieci doszukujemy się w nich podobieństw do nas samych. Gdy babcie, ciocie i przyjaciółki mawiają: „ależ ona jest podobna do ciebie” zazwyczaj mają na myśli fizyczne podobieństwo. My jednak, zakochane po uszy i zapatrzone w nasze małe skarby doszukujemy się cech, które nas same charakteryzują. Jestem niecierpliwa? Moja córka na pewno też. Szybko się denerwuje? Tak, ona też. Nie przyjmujemy do wiadomości, że nasza córka to zupełnie inna osoba.
Planując, a potem organizując wspólne wieczory na kanapie przy komedii romantycznej bez aprobaty dziecka, możemy wyrządzić mu krzywdę. Bo co, jeśli ona od całujących się par na ekranie woli dreszczyk emocji i sporą dawkę strachu? Co, jeśli w przyszłości zamiast butów na obcasie będzie wolała trampki? Jeśli wychowasz ją w przeświadczeniu, że to co ona lubi nie jest ważne, popełnisz duży błąd. Bo jak poradzi sobie w dorosłym życiu?
A co ze znanym dobrze powiedzeniem, że to matka najlepiej zna swoje dziecko?
Jest prawdziwe, jeśli tylko matka obiektywnie patrzy na swoje dziecko. Jeśli jest w stanie zaakceptować różnice. Jeśli szczerze chce dowiedzieć się, co dziecko lubi, a za czym nie przepada.
Dlaczego Basia zdenerwowała się na mamę? Bo zamiast stroju kota, ta przygotowała córce strój księżniczki, który Baśka miała założyć na urodziny przyjaciółki. Cóż, Justyna w młodości uwielbiała przebierać się na księżniczkę. Te różowe sukienki, te kokardki, te fantazyjne fryzury...Basia też to lubi, prawda? Nieprawda.