Matki boją się przyznać, ale po porodzie, nie wszystkie "rzucają się" na swoje dziecko z miłością
List do redakcji
07 grudnia 2015, 15:48·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 grudnia 2015, 15:48
Piszecie tak pięknie o macierzyństwie, przewijaniu, pielęgnacji, dietach. Ale macierzyństwo nie jest takie cudowne. Przynajmniej nie "od pierwszego wejrzenia". Matki boją się przyznać, ale po porodzie nie wszystkie "rzucają się" na swoje dziecko z miłością. Raczej przyglądają z niedowierzaniem, lękiem i przerażeniem. Wiedzą, że muszą wykrzesać z siebie jakieś pozytywne uczucia, ale to czasami trudne, bardzo trudne. Zwłaszcza bez wsparcia bliskich.
Reklama.
„Dzień dobry. Kim jesteś?”
Był rok 2006. Rodziłam 17 godzin. Nie wiedziałam, że mogę tyle wytrzymać bez picia i jedzenia, w permanentnym bólu. Położne czekały i czekały. Po kilkunastu godzinach dostałam oksytocynę. Podłączyli mnie do KTG i okazało się, że mój synek owinął się pępowiną. Zrobili mi cesarkę. Byłam wycieńczona fizycznie i psychicznie. Gdy dostałam niemowlę do karmienia, popatrzyłam na niego i się przestraszyłam. Targały mną skrajne emocje i nie mogłam ich uspokoić. „Dzień dobry. Kim jesteś?” - pytałam go w myślach, a łzy płynęły mi strugami po policzkach. Nie mogłam uwierzyć, że to maleństwo jest częścią mnie. To było dziwne uczucie.
W szpitalu spędziłam dwa dni, bo „dobrze się goiłam”, jak powiedziały pielęgniarki. Przez dwa dni nie spałam, bo mały budził się co godzinę, co dwie. Miałam problemy z karmieniem, dołowałam się tym. I te łzy. Nikt mi nie pomógł, nie zapytał "co ci jest?", psychologa w szpitalu też nie było. Słyszałam, że teraz wiele się zmieniło.
Nie cieszyłam się tak, jakbym chciała
Myślałam, że po powrocie do domu wszystko się ułoży, że nauczę się wszystkiego, że nauczę się cieszyć macierzyństwem. Czytanie książek parentingowych w ciąży okazało się bezużyteczne. Dziecko śpi 16 godzin na dobę? Ha, ha! Dobre!!! Mój niemowlak nie spał. Budził się w nocy co godzinę, bo był głodny. Winiłam siebie, bo nie miałam pokarmu, nie wychodziło mi to karmienie. Może za bardzo sie starałam? Piłam litrami wodę i nic. Im więcej stresu, tym większe problemy. Psychika mi siadała. Nie spałam. On płakał, ja płakałam. Bałam się z nim zostać sama. Patrzyłam, czy oddycha.
Najprostsze czynności sprawiały mi kłopot. Chodziłam w piżamie pół dnia, nie mogłam ogarnać zycia. I bardzo źle się z tym czułam, bo wcześniej mi się to nie zdarzało. Nienawidziłam siebie za to, kim się stałam. „Gdzie podziała się ta wesoła, pełna życia dziewczyna?” - pytałam siebie.
Wsparcie jest ważne
Zapytacie: "A gdzie był mąż?". Był obok. Miał wolny jeden tydzień od mojego porodu. Potem nagle dotarło do niego, że "nas przybyło". Poczuł, że to on jest teraz żywicielem rodziny i zjadł go stres. Zaczął więcej pracować, unikać bycia w domu. Gdy płakałam mówił mi: „Weź się wreszcie w garść!”. Nigdy nie widział mnie w takim stanie. Ja jego też nie. To tak, jakbyśmy nie przeszli próby, na którą wystawił nasz nowonarodzony syn. Tak myślałam. Nakręcaliśmy się oboje. Mąż dzieckiem też nie potrafił się zająć. Ponosił go chwilę i odkładał, bo wciąż płakał, a to go denerwowało. Tracił cierpliwość przy zakładaniu pieluchy i rzucał ją z wściekłością w kąt, gdy nie mógł jej zapiąć. W nocy nie wstawał do synka, bo przecież musiał się wyspać. „Ja chodzę do pracy, jak ty sobie to wyobrażasz?!" - mówił. Rozumiałam to. Ale coraz częściej w myślach przeklinałam „Ja pier…lę jestem sama, sama z tym wszystkim..”. Traciłam cierpliwość do dziecka, do męża, do siebie.
Chciałam być jak inne mamy
Wszyscy mówili: "Ale ty musisz być szczęśliwa! Zostałaś mamą!”. Patrzyłam na inne matki i im zazdrościałm: miłości, cierpliwości, wsparcia, ciepła, które potrafiły okazać dziecku. Unikałam placów zabaw, nie chciałam rozmawiać z ludźmi, na każde słowo wybuchałam płaczem. Wstydziłam się tego, co czuję, a właściwie tego, że nie wiem, co czuję. Uważałam siebie za najgorszą matkę na świecie. Swoim rodzicom też nic nie mówiłam. Mama twierdziła, że chodzę naburmuszona i wiecznie zła. Przestała się do mnie odzywać po tym, jak zamknęłam się w pokoju podczas ich wizyty. Przyszli do nas z tatą zobaczyć wnuczka. "Co tu taki bałagan?" - stwierdziła w progu. A ja w płacz. Pobiegłam do sypialni synka i zamknęłam się, żeby nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje. Czy moja mama zapomniała, jak to jest? Dlaczego inne kobiety potrafią być dobrymi matkami, a ja nie? Zawsze byłam perfekcyjna, zorganizowana. A teraz? Nie dawałam rady.
Myślałam, że nic mnie już nie czeka
I jeszcze to poczucie, że nic się nie zmieni, że będę już tylko niewydarzoną matką. Bałam się też powrotu do pracy, myślałam, że do niczego się nie nadaję. Trwało to pół roku. Potem przyszedł czas opamietania. Chciałam cieszyć się i okazywać pozytywe emocje synkowi. Przecież on wszystko czuł. Im ze mną było gorzej, tym on bardziej marudził. Koło się zamykało. Postanowiłam doceniać chwile z dzieckiem. Zauważać kolejne kroki w rozwoju, gdy podnosi główkę, sam się przekręca. Właściwie to ta myśl, że muszę się nim zająć zmuszała mnie do zrobienia czegokolwiek. Ale to było trudne. Nie miałąm siły. Mój organizm był osłabiony. Robiło mi się słabo i biało przed oczami. Postanowiłam pójść do lekarza pierwszego kontaktu. Byłam w takim stanie, że nie mogłam już ani płakać, ani się śmiać. Lekarz przepisał mi jakieś tabletki. Trochę pomogło. Potem spotkałam się z psychologiem. Zrobiłam to za późno, bo dziś mija sześć lat od narodzin dziecka, a ja wciąż odczuwam skutki tamtych miesięcy.
Chcę powiedzieć tylko tyle, że depresja poporodowa ma różne natężenie, ale nie czekajmy aż nas sparaliżuje i odizoluje od innych.
Jeśli jesteś mamą i czujesz, że jest ci źle, nie lubisz siebie, nie wiesz, co czujesz do dziecka, jesteś rozdrażniona i wciąż płaczesz - szukaj pomocy. Nie bądź z tym sama!
Mężu!Jeśli twoja żona ma depresję poporodową nie mówi jej "ogarnij się wreszcie!". To naprawdę nie pomaga.