Porzucił mnie jak byłam dzieckiem, nie tęsknię za nim. Nie wiem co znaczy słowo "tata".
List do redakcji
22 listopada 2015, 18:26·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 listopada 2015, 18:26
Mam 25 lat, spotkaliśmy się najwyżej 4 razy. Nie pamiętam dobrze, ale starałam się nie myśleć, dlaczego nie walczył o więcej. Dziś obwinia wszystkich wokół, usprawiedliwia brak obecności – „Nie mogłem, bo…” i zaczyna się lista wymówek: „Twoja matka mi nie pozwalała”, „Dziadek buntuje cię przeciwko mnie”, „Wysyłałem ci pieniądze, to przecież o czymś świadczy”. O czym, tato? – mogę odpowiedzieć.
Reklama.
Słowo na T. Nie wiem, co właściwie znaczy mieć tatę. Nie wiem, jak to jest tak się zwracać do ponoć najważniejszego mężczyzny w życiu. Dziwiło mnie bardzo, kiedy koleżanki z klasy opowiadały o swoich ojcach. Mając te 8 czy 9 lat wyobrażałam sobie, że to superbohaterowie. Przyglądałam się im, gdy przychodzili pod szkołę. Po mnie tata nigdy nie przyszedł. Zawsze była tylko mama.
Niewiele o nim wiem, poza tym, że był aspirującym fotografem. Za młodu robił wrażenie – przystojny, modnie ubrany marzył o wielkiej karierze. Doszedł tylko do tego, że pstryknął zdjęcie Miss Świata 86. Nie planował zostać ojcem w wieku 23 lat, nie tak miało przecież być. Zrobił to, co musiał – ożenił się, rzucił aparat w kąt i poszedł do swojej fabryki. Stał się agresywny i roszczeniowy. Awanturował się o byle co, nie raz podniósł rękę na żonę, by niedługo po moich narodzinach rozpłynąć się powietrzu.
Podobno wziął mnie na spacer, kiedy ledwo skończyłam 6 lat. Ze spaceru odebrała mnie policja. Przed oczami inny obrazek – mam 10 lat, jedziemy do jego kochanki na drugi koniec miasta. Elegancki blok, osiedlowy sklep, kupuje mi jogurt, przedstawia tej kobiecie i jej córce, która słucha heavy metalu. Kiedy pyta, czy lubię taką muzykę, mówię, że nie i kłamię: Wolę Chopina. Jest chyba pod wrażeniem. Mija kilka godzin. W drodze powrotnej ten obcy człowiek coś opowiada, ja wracam zła na cały świat. Mama nie wie, co robić – zabiera mnie do psychologa. Diagnozy nie poznałam do teraz, ale z „ojcem” widzę się dopiero trzy lata później.
Po raz ostatni. Opowiada o życiu w wielkim mieście, jedzeniu śniadań w McDonaldzie, co chwila wyciągając miętówki. Światowiec. Robi mi zdjęcia, daje 20 złotych i znika. Odzywa się, gdy kończę 18 lat. Chce mi pomóc, wesprzeć finansową „ukochaną córeczkę”. Przyznaję, te kilka stów się przydaje. W zamian za nie czasami rozmawiamy, a ja unikam słowa „Tato”. Jemu szybko się nudzi. Pisze smsa: „Czuję się wykorzystywany” i milknie. Nic nowego.
Mam 23 lata, wysyła zaproszenie na Facebooku. I pisze: „Co słychać, córeczko?”. Nie jestem twoją córeczką, to, że jesteś moim biologicznym ojcem nie daje ci prawa do nazywania mnie w ten sposób. Nie mam żalu, nie nienawidzę cię. Właściwie nic do ciebie nie czuję. Zobojętniałeś mi. Później czytam: „Nie wiem z kim twoja matka się puszczała, nie mogę mieć pewności…” Nie kończ, najlepiej zamilknij. Zniknij.
Dziś mam 25 lat. Wszystkim ojcom, którzy opuścili swoje dzieci, mogę powiedzieć tylko: Będziecie żałować, a one o was zapomną, poradzą sobie, osiągną wszystko, czego zapragną. Może tylko czasem pomyślą, co by było, gdybyście jednak zostali…