Fot. http://www.shutterstock.com/gallery-696460p1.html/shutterstock
Fot. http://www.shutterstock.com/gallery-696460p1.html/shutterstock
Reklama.
O pracy mówi każdy
Gdy spotykamy się w gronie koleżanek, właściwie zawsze praca jest tematem numerem jeden: ktoś jest na macierzyńskim i tęskni za pracą, inna szuka pracy, kolejna chce zmienić pracę, a pozostałe narzekają na swoich szefów i nadmiar pracy. Monika nie narzekała. Przynajmniej na początku, ale wydawało nam się, że nawet gdy siedziała z nami w kawiarni, jej głowa siedziała przy biurku i jeszcze kończyła ostatnie projekty. Jednocześnie zawsze czuła się niedoceniana, więc brała na siebie jeszcze więcej obowiązków, żeby zasłużyć na pochwałę, zostać wreszcie docenioną.
Monika od roku narzekała: „Chcę zmienić pracę, już nie mogę, nie wytrzymam, nienawidzę swojego szefa, nie lubię współpracowników. Nikt mnie nie docenia. Inni awansują, ja stoję w miejscu.” A za chwilę: „Kto dziś nie narzeka na firmę?” i jeszcze „Niewiele osób może powiedzieć, że lubi to, co robi”. I pracowała dalej. A przecież kiedyś było zupełnie inaczej! Monika miała w sobie mnóstwo energii, której jej zazdrościłyśmy.
Moje ambicje
Gdy opuszczasz mury uczelni masz głowę pełną pomysłów, chcesz podbić świat. No i przede wszystkim wyobrażenie o swojej ścieżce zawodowej masz mocno wyidealizowane. Skończyłam uczelnię humanistyczną (tak ogólnie mówiąc), chciałam zbawiać świat, pomagać, ale stało się inaczej. Zaszłam w ciążę i musiałam myśleć racjonalne, czyli gdzie znaleźć pracę, żeby moje dziecko prosząc o czekoladę, nowe buty, wyjazd na ferie nie musiało słyszeć „nie stać nas”. Ideały ideałami, a żyć trzeba.
Moja praca
Skończyłam studia podyplomowe: PR, Media i Marketing. „Trzeba iść z trendami na rynku”, „To jest przyszłość” - myślałam i nie pomyliłam się. To mi się naprawdę podobało. Ten świat mnie wciągał. Dostałam pracę w agencji PR, po znajomości. To chyba nie jest ważne, ale mnie to jeszcze bardziej zmotywowało, żeby nie dać plamy. Zresztą chciałam być najlepsza, zawsze tak miałam. Czerwony pasek przez lata nauki. Dziś swojemu dziecku już tego nie zrobię. Mówię jej „nie musisz być najlepsza ze wszystkiego”.
Prowadzę dużego klienta z kilkoma markami. Specyficzna branża. Ale klient też trudny, ponieważ nie robi nic ponad standard. To taki „nudny PR”, jakaś konferencja, event, ale bez pompy i wciąż to samo. Nawet, gdy proponuję coś nowego, trafiam na ścianę. Ale najgorsze jest to, że nie awansuję. Od 5 lat mam to samo stanowisko, tę samą pensję. A inni owszem idą w górę. Głównie faceci. Przypadek? Nie sądzę. Według badań to oni więcej zarabiają i szybciej pną się po szczeblach kariery.
Zastanawiam się dlaczego kobiety na tym samym stanowisku muszą być dwa razy lepsze od facetów, żeby się na nim utrzymać. A facet może być przeciętny. Czy naprawdę jaja są aż tak ważne? U mnie to jest wciąż udowadnianie, że jestem lepsza. Zmęczyłam się. Jestem rozczarowana. Przestało mi się chcieć.
Moja codzienność
Walę w szklany sufit od dawna. Nie mogę nic z tym zrobić. Moja praca nie daje efektów takich, jakich ja od siebie oczekuję. Więc zaczęłam brać na siebie więcej i więcej, zostawałam po godzinach. Wstawałam rano i patrzyłam, jak dzieci i mąż śpią, płakałam w samochodzie. Przed wejściem do biura poprawiałam makijaż. W nocy też mało spałam. Sen miałam nerwowy, budziłam się co kilkanaście minut sprawdzając, czy już muszę wstać. Koszmar. A w weekendy czasami mogłam nie wstawać z łóżka. Gdy rodzice zabierali małą do siebie, ja nawet nie ruszałam się z kanapy. Taki marazm, bezwład, a w niedzielę znów stres, bo zaraz jest poniedziałek. Niedziela to najgorszy dzień w tygodniu. W piątek każdy jest zmęczony, ale ja byłam zmęczona permanentnie. Na urlopie też nie odpoczywałam, zresztą niewiele go brałam, bo przecież beze mnie sobie nie poradzą. Byłam wyczerpana fizycznie i psychicznie.
Stałam się nerwowa. Wypalona zawodowo, wypalona w domu. Denerwował mnie szef, wkurzali współpracownicy, irytował mąż, który wciąż powtarzał: „Za dużo pracujesz”. A ja myślałam: „Ale z tej pracy ty możesz jeść krewetki, a dziecko chodzi na dodatkowy angielski”. Wielkość naszych pensji jest podobna. Denerwowałam się na córkę, która wciąż czegoś ode mnie chciała, a ja przecież miałam tyle do zrobienia. Zabierałam pracę do domu. Na wołanie „mamo, mamo” wszystko się we mnie gotowało. „Czy ty nie rozumiesz, że muszę to skończyć?” - krzyczałam. A potem płakałam, bo wiedziałam, ze w domu powinnam być przede wszystkim mamą.
Mój smutek
Zaczęłam źle się czuć. Ale tak naprawdę. W samochodzie rano dostawałam ataków paniki. Musiałam zatrzymać samochód i wyjść na zewnątrz. Odetchnąć. Bolała mnie głowa, właściwie nie przestawała. Brzuch, plecy, kark, posypało mi się dosłownie wszystko. Wiec wciąż byłam na panadolu, a w końcu na ketonalu. W pracy zaczęłam robić tylko to, co do mnie należy. Niczego więcej, niczego mniej. „Po co się starać?” - myślałam. Zaczęłam wycofywać się z życia firmowego. Zresztą nigdy mnie ono nie fascynowało. Nie umawiałam się na piwo po pracy, bo nie miałam na to czasu. W domu też było fatalnie. Ciągłe awantury z mężem, przytulanie córki czasami było ukojeniem, ale za chwilę znów czułam ten niepokój, że mam coś jeszcze do zrobienia. Wciąż za coś przepraszałam rodzinę: że mnie nie ma w domu (jakbym wzięła namiot do pracy i pracowała 24h, to i tak zawsze byłoby coś do zrobienia), że wybuchłam na małą, że nie poszłam z nią do kina, jak obiecałam. Mąż wielokrotnie powtarzał, że muszę się leczyć. Poszłam do lekarza pierwszego kontaktu, powiedział, że jestem przemęczona. Dostałam tydzień zwolnienia i kazał zrobić badania. Nie zrobiłam.
Pewnego dnia, rano otworzyłam oczy i powiedziałam sobie „Już nie dam rady, nie wstanę. Dziś już nie wstanę.”. To bardzo dziwne uczucie, bo nagle jest ci zupełnie wszystko jedno: co powie szef, że raport nie zrobiony itd. Jakbym nie czuła nic.
Moja nowa droga
I wtedy zadzwoniłam do przyjaciółki. Dała mi namiar na psychologa.
Pojawiła się diagnoza „wypalenie zawodowe”. Byłam wyczerpana, przemęczona, zrezygnowana. Miałam początki depresji. To było pół roku temu.
Czy dziś jest lepiej? Pracuję tam, gdzie wcześniej, ale nauczyłam się sama siebie doceniać. Nie szukam aprobaty u innych. Musiałam ustawić swoje priorytety. Poprosiłam o większe wsparcie w pracy i dostałam studentkę do pomocy. Wcześniej uważałam, że sama ze wszystkim dam radę. „Zosia samosia” poszła po rozum do głowy. Uczę się być „tu i teraz”. To znaczy, gdy jestem w domu, to jestem w domu, a nie w pracy, czy na spotkaniu z klientem. To trudne, tak wyłączyć myślenie, gdy ma się tyle na głowie. Ale czy warto poświęcać rodzinę? I siebie? Uczę się żyć poza pracą. Odkurzam znajomości, z mężem chodzimy na terapię. dużo mam do zrobienia, ale już nie w pracy, tylko poza nią.
Na koniec:
Do tej pory uważano, że wypalenie zawodowe dotyczy tylko zawodów, które wiążą się z poświęceniem dla drugiego człowieka (badania Christiny Maslach i
Herberta Freudenbergera). Zazwyczaj byli to lekarze, psychologowie czy nauczyciele. Bezpośredni kontakt z człowiekiem i ciągłe „bycie dla innych” powodowało i często powoduje, że przedstawiciele tych zawodów są wypaleni i znieczuleni jednocześnie. Jednak świat się zmienił. Praca wymaga coraz większego poświęcenia także w innych zawodach. Stres, monotonia, powtarzalność, brak perspektyw, ciągłe dbanie o to, żeby ktoś był zadowolony (klient, szef, pracownicy) sprawiają, że wypalenie dotyczy także handlowców, urzędników, recepcjonistki, osoby związane z obsługą klientach. Zaczynają nienawidzić swoich klientów, szefów. Wypaleni są także szefowie, którzy uważają, że już niczego więcej nie osiągną.
Według psychologów warto od razu reagować, gdy czujemy, że nasza praca nas przytłacza, jesteśmy wciąż zirytowani, zmęczeni. Szukajmy pomocy. Na początku wystarczą drobne zmiany.