
Siedzimy naprzeciw siebie. Ona cały czas w ruchu. Kilkumiesięczny bobas nie pozwala jej na swobodną rozmowę. Sadza go na kolanach, to znów bierze na ręce, przykłada do piersi, wstaje, próbuje uspokoić. Dopiero, gdy kładzie malucha na brzuszku na kanapie, ten na chwilę się wycisza. Ona z czułością zerka na maleństwo. Kładzie mu rękę na plecach, dla bezpieczeństwa, żeby się nie zsunął. I patrzy na mnie, już poważnie, ze smutkiem. „Dziś prawdziwych facetów już nie ma…” - zaczyna.
To było totalne szaleństwo. Poznaliśmy się na studiach. Od początku coś między nami iskrzyło. On: dusza towarzystwa, lew salonowy, uczelniany przystojniak. Wszystkie dziewczyny się za nim oglądały. Ja: wysoka blondynka z poczuciem humoru. Też nie narzekałam na brak adoratorów. Najpierw się przyjaźniliśmy, chodziliśmy razem na imprezy, ale ta chemia między nami musiała kiedyś eksplodować.
Tak było przez sześć lat. Po studiach znalazłam pracę, on zaczął pracować z tatą w firmie rodzinnej. Między nami bywały lepsze i gorsze dni, wiadomo, ale byłam pewna, że chcę spędzić z nim resztę życia. Rodzice kupili mu mieszkanie, czasami u niego nocowałam. Niby był na swoim, ale pranie woził do mamy, żeby uprasowała, czasami wpadała też, żeby posprzątać. Cokolwiek zepsuło się w mieszkaniu, przyjeżdżał jego tata i naprawiał. Niby nic, a jednak. Dopiero teraz dochodzą do mnie te sygnały.
Wesele było duże i piękne. Nasi rodzice są raczej zamożni. I wcale nie myślałam, że będę się czuła jak księżniczka, że życie to ciągła sielanka. Z czasem człowiek potrzebuje stabilizacji, rodziny, psa, kota, podejmuje poważne decyzje. My i tak mamy łatwiej, bo rodzice chcieli dać nam działkę po babci, jakieś pieniądze na budowę domu, ale on powiedział, że nie będzie się tym zajmował i że za daleko od miasta. Bo jak sobie wyobrażam powroty z imprez? „Jakich imprez?” - pomyślałam.
Takie słowa usłyszałam, gdy zapytałam go, dlaczego znów jest obrażony. Tak reaguje, gdy zwracam mu uwagę. Odwraca się na pięcie i nie odzywa, wychodzi do drugiego pokoju. Jest zazdrosny o małą? Nie wyrzuci śmieci, nie sprzątnie pieluchy w łazience, nie wstawi prania. Nie robi tego, czego nie lubi. Duże zakupy spożywcze to dla niego plama na honorze. Mogę liczyć na chleb i wędlinę w okolicznym sklepie. Lubi za to kupować ubrania i gadżety dla siebie. Bardzo dba o wygląd. Kiedyś mi się to podobało, teraz zaczęło przeszkadzać. Bawi się z małą, nawet jej czyta, przytula, ale obowiązki to już nie dla niego. Gdy mięliśmy kontrolę bioderek z małą i chciałam żeby ze mną pojechał, on się wściekł, bo to był piątek, czyli jego dzień z kolegami. Nie pojechał.
On przed dorosłością broni się rękami i nogami. Gdy nasze wspólne życie polegało na tym, żeby był „fun", wszystko układało się świetnie. Potrafił zorganizować super imprezy, wyjazdy, ale życia w rodzinie zorganizować nie potrafi. Za mało adrenaliny. Widzę jak boi się prozy życia. Boi się starości, ćwiczy, żeby nie utyć, przyjaźni się z młodszymi o siebie kolegami. Nasi rówieśnicy już też założyli rodziny i mają mniej czasu. Mam trochę pretensji do teściów, że niczego od niego nigdy nie wymagali. Wszystko miał podstawione pod nos, a teraz, gdy sytuacja się zmieniła, on nie potrafi się odnaleźć.
„Wyrzuć śmieci, pozbieraj zabawki, zapłać rachunki, opróżnij zmywarkę, załaduj zmywarkę” - zaczęłam porozumiewać się z nim za pomocą poleceń. Do tej pory robiłam wszystko za niego, ale z maluchem jest trudniej ogarnąć dom. Zresztą nie tak wyobrażałam sobie małżeństwo. Nie jestem niczyją służącą. Jego mama nie pracowała i zajmowała się wszystkim i widzę, że on właśnie tak postrzega rolę żony. Nie przegadaliśmy tego wcześniej. To był błąd. Wszystko zaczyna się psuć. Nie pasuje mi taka rola i taki facet. Jestem przyzwyczajona, że mężczyzna w domu przynajmniej gwóźdź wbije. A ja muszę wynajmować pana „złotą rączkę”, żeby mi karnisze zawiesił. Wściekam się. Mówię do niego po sto razy, jak do małego dziecka i w końcu sama idę wywiesić pranie. On wciąż chce wychodzić, a ja jestem po prostu zmęczona. Poza tym ile można imprezować? Ludzie dorośleją.