Dom z dzieckiem biologicznym i adoptowanym nie zawsze jest radością. Rzeczywistość nas przerosła
List do redakcji
02 listopada 2015, 19:17·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 02 listopada 2015, 19:17
Od dziś będziemy jedną, wielką, pełną chatą. Będzie rodzinnie, radośnie, ciepło i serdecznie. Moja jedynaczka podzieli się domem z potrzebującym dziećmi. Czy coś może nie pójść po mojej myśli? Nie, przecież my chcemy pomóc.
Reklama.
Teraz już wiem: nie będzie łatwo. Co więcej, może być bardzo trudno. Dla dziecka, które staje się częścią Waszego domu, dla Was - nowych opiekunów, ale także, a może przede wszystkim dla Waszego biologicznego dziecka, to może być wyboista droga.
„Teraz to czas, kiedy mama i tata muszą pomóc Adamowi i Radkowi” – odpowiedziała moja córka na pytanie pani psycholog, czy nie brakuje jej rodziców wyłącznie dla siebie. Ania miała 7 lat, kiedy postanowiliśmy powiększyć nasz 3-osobowy dom i pomóc dwójce dzieci. W ciągu jednego dnia, nasza jedynaczka, oczko w głowie rodziny stała się najmłodszym dzieckiem w domu. Z wielką radością przyjęła informację, że nie będzie już sama. Szczególnie, że dzieci znała dobrze.
Bezinteresowna troska o drugiego człowieka
Od zawsze chciałam zaszczepić w Ani chęć niesienia pomocy innym, bezinteresowną troskę o drugiego człowieka. Wierzyłam, że dzieląc się własnym domem damy jej najlepszy przykład empatii i wielkiego serca. Takie doświadczenie tylko ją wzbogaci – tłumaczyłam sobie słuszność podjętej decyzji. Myślałam wyłącznie o korzyściach jakie dziecko może wynieść z takiego doświadczenia. Przecież jako rodzic nad wszystkim masz kontrolę, więc nic niepożądanego nie może się zdarzyć.
Mniej czasu dla każdego, w tym dla Ani
Od dnia, kiedy pod naszym dachem znalazła się cała trójka, codzienność musiała się zmienić. Tę zmianę odczuła i Ania. Mniej czasu na rozmowę, mniej czasu na zabawę, mniej czasu na spacery, mniej czasu sam na sam z mamą i tatą. „Przepraszam Kochanie, teraz nie mogę, Piotrek ma problemy w szkole. Przepraszam Kochanie, nie w tej chwili, Radek bardzo płacze, muszę z nim porozmawiać.” – choć bardzo chciałam być dla Ani dostępna, teraz były momenty, gdy musiałam odmówić. Dwoiliśmy się i troiliśmy z mężem, by każde z dzieci miało swój czas, by nikt nie czuł się opuszczony. W rzeczywistości czasu dla Ani było mało. Nowy dom absorbował nas całkowicie i nic nie mogliśmy na to poradzić. Nasze biologiczne dziecko musiało podzielić się częścią swojego czasu z resztą dzieci.
Problemy, których dawny dom nie miał
Nowy dom miał również nowe trudności. Z wejściem w nasze życie nastolatków, weszły i nastoletnie problemy. Dojrzewające dzieci wychowane w innych zasadach coraz częściej kwestionowały obowiązujące normy. Ania była świadkiem frustracji, pretensji, buntu i kłótni. Z jednej strony ustalaliśmy wspólne reguły i każdy obiecywał ich przestrzegać – tego samego dnia były jednak łamane. Ania przychodziła i sama pytała o konsekwencje takiego zachowania. Wychowana od dziecka według naszych zasad nie rozumiała jak można celowo je łamać i nie obawiać się konsekwencji. W końcu pojawiło się wymykanie nocą, opuszczanie szkoły, lekceważenie domowych i szkolnych zadań, kłamstwa. Niestety także narkotyki i kradzieże. Dom i zasady, które znała Ania coraz bardziej się chwiały. Nasza córka zaczęła być świadkiem rozmów i sytuacji, których nigdy nie wyobrażałam sobie, by zaistniały w naszym życiu. Próbowałam ją separować, ale w jednym domu było to niewykonalne.
Dni zwątpienia
Przychodziły dni, gdy problemów było tak wiele, że zwątpienie i bezsilność brały górę. „Mamo, czemu płaczesz, nie martw się będzie dobrze” – obejmowała mnie swoimi małymi ramionami. To miał być szczęśliwy dom i radosne dzieciństwo również dla mojego dziecka – wyrzucałam sobie. W zamian moja córka widziała zrezygnowanych rodziców. Z jednej strony wiedziałam, że pomoc potrzebującym dzieciom wypływała z potrzeby serca, z drugiej strony nie chciałam by te wszystkie negatywne doświadczenia odbiły się na Ani. Nie chciałam by zniszczyły jej dzieciństwo, zmieniły system wartości, który od najmłodszych lat kształtowałam. W końcu nie chciałam, by chęć pomocy potrzebującym dzieciom negatywnie wpłynęła na rodzinny dom jaki znała.
Perspektywa biologicznego dziecka
Z czasem, coraz częściej na naszą codzienność próbowałam patrzeć oczami Ani. Wyobrazić sobie, co czuje dziecko, któremu rodzice zabierają dom, który zna i proponują nowy w imię pomocy innym. Ten nowy jest większy, głośniejszy, ale też problematyczny. Wiedziałam, że są momenty radości i śmiechu, ale są i olbrzymich trudności, których w przeszłości nie mieliśmy. Zmartwień, których wiele osób nie zrozumie, póki samemu nie znajdą się w takiej sytuacji.
Adopcja, przysposobienie, opieka prawna – każda z tych decyzji wymaga ogromnego realizmu. Potrzeba serca to za mało. Stworzenie rodziny dla potrzebujących dzieci zmienia na zawsze dynamikę domu jaki miało się do tej pory. Decyzję trzeba podjąć świadomie, biorąc pod uwagę dobro każdej ze stron – dzieci potrzebujących, opiekunów, ale również dzieci biologicznych. Nowy dom, ten z potrzeby serca, zbudowany na bezinteresownej trosce i miłości może być pełen problemów, z którymi każdy domownik będzie musiał się zmierzyć.