…albo i dłużej! W Polsce panuje przekonanie, że wszyscy, nawet nieznajomi znają się na prowadzeniu ciąży, porodach, wychowaniu dzieci i byciu rodzicem w ogóle, znacznie lepiej niż Ty.
Ciąża: ponad 9 miesięcy stresu
Za każdym razem kiedy słyszę w moim kierunku słowa krytyki ze strony kobiet, które są już matkami i widzą mój brzuszek, zastanawiam się, gdzie do cholery jest jakaś kobieca solidarność? Gdzie się podziała empatia? Każdego dnia słyszę komentarze: „prawie nie widać po tobie tej ciąży”, „pewnie się odchudzasz, taki mały brzuszek?!?” Mój brzuszek, to moja sprawa, a co jak co, ale na jego rozmiar nie mam wpływu. Podobnie jak na to, że mam chude nogi i 180 cm wzrostu. Takie geny. Nie narzekam!
„Dlaczego nie jesz słodyczy? Pewnie się oszczędzasz, żeby nie przytyć?” Z ogromną rozkoszą połknęłabym całą cukiernię Olczak i Syn z Wiatracznej, gdzie wypiekają najpyszniejsze ptysie pod słońcem. Niestety mam cukrzycę ciążową i jedyną „słodką” przyjemnością raz na jakiś czas jest dla mnie kostka gorzkiej czekolady. I za każdym razem muszę jak mantrę wygłaszać sentencję: nie jem, bo mi nie wolno. Ale zastanawiam się dlaczego właściwie my - MAMY mamy się tłumaczyć? Przecież to niegrzeczne zadawać kobiecie, która się spodziewa dziecka takie pytania. Co z tego gdybym nawet dbała o to, żeby nie przytyć? To naprawdę moja sprawa.
„Jesz owoce morza? Podobno krewetki zawierają X i Y, które mogą wpłynąć na zły rozwój łożyska.” „Nie pijesz wina? To czerwone dobrze wpływa na rozwój czerwonych krwinek.” „Ser pleśniowy!!!! Uważaj, żebyś nie dostała listeriozy”. „Pracujesz za dużo, powinnaś iść na zwolnienie”. „Jak ja byłam w ciąży, pracowałam do dnia porodu tak świetnie się czułam, a ty już odpoczywasz?!” Te i inne komentarze, plus chwytanie mnie za brzuch - ciekawe, co by się stało, gdybym ja tak kogoś złapała, kto w ciąży nie jest - wydają mi się poniżej pasa. I poniżej odporności kobiety w ciąży, która - szczególnie jeśli wcześniej miała nieszczęścia, typu poronienia - i tak jest na co dzień narażona na wystarczający stres związany z tym, żeby szczęśliwie urodzić zdrowe dziecko.
Poród: cesarka czy naturalnie?
Mam wrażenie, że dzień bez tego pytania, od jakichś siedmiu miesięcy, jest w moim przypadku dniem straconym. Czy naprawdę przy śniadaniu, kawie czy herbacie do kolacji, nie mam o niczym innym myśleć tylko o porodzie? Z resztą, gdyby na samym pytaniu się kończyło, można by uznać, że to oznaka zainteresowania drugiej strony moim losem. Ale zwykle tuż po pytaniu pada stek dwudziestu kilku opowieści o szkodliwości cesarki, tudzież o tym jak stracę na swojej kobiecości podczas rodzenia drogami natury. Stwierdzam, że każda Polka jest położną, doulą i chirurgiem w jednym, tak bogata jest wiedza i tak barwne opowieści dotyczące porodów. Czasami przerywam więc w pół zdania i proszę, żeby jednak ta czy inna osoba przestała, bo mam przesyt takich historii i o tym, czy moje dziecko wyjdzie dołem czy górą zadecyduje mój lekarz i los.
„Wspaniale” też, kiedy jesteś w ciąży - niezależnie od twoich wcześniejszych doświadczeń - słyszeć historie o porodach nieszczęśliwych, nieudanych i kilka zdań o tym, co powinnaś zrobić przed, w trakcie i po porodzie, a czego nie i dlaczego.
Karmienie: tak źle i tak niedobrze
„Karmisz piersią? Nie boisz się, że będziesz mieć obwisły biust?”, „Nie karmisz piersią? Pozbawiasz swoje dziecko najlepszej ochrony przed wirusami i bakteriami”. „Za długo karmisz!” „Zbyt krótko - sześć miesięcy to absolutne minimum, nie czytałaś najnowszej książki XYZ?!?” „Karmisz publicznie - to obrzydliwe! Narażasz innych na obserwowanie czegoś zwierzęcego i intymnego, jak ci nie wstyd.” „Nie ma nic piękniejszego niż widok matki karmiącej dziecko piersią i nic bardziej naturalnego, dlaczego się tak chowasz?”
Ilekroć karmiłam swojego pierwszego synka piersią, tylekroć słyszałam, co robię nie tak. Gdzie popełniam błąd? Może podaję mu pierś w złej pozycji, czy zbyt często („Karmienie na żądanie, to jakiś wymysł porąbanych ekomamusiek”), albo za rzadko. Nie wiem dlaczego w Polsce jest aż takie ciśnienie na karmienie piersią, ale wzbudza ono naprawdę gorące emocje. A spróbuj nakarmić dziecko w miejscu publicznym - ludzie, zwłaszcza inne kobiety komentują ten fakt do bólu twoich uszu. Zazdrość? Może. Ciężko stwierdzić.
Z resztą karmienie dziecka, nawet kiedy już je inne niż mleko rzeczy - nadal jest megainteresującym i barwnym tematem do komentowania. Ja musiałam się nasłuchać, że źle robię gotując Teodorowi sama obiadki i przecierając mu marchewkę, bo znacznie lepsze i z atestami są te ze słoików. Z tym, że pluł nimi na kilometr, więc niestety wygodniejsze słoiczki (nie jestem fanką codziennego zjadania papek) nie wchodziły u nas w grę. Natomiast ja sama nikogo nie krytykowałam, że podaje dziecku słoik czy gotową kaszkę - co mnie to obchodzi?!? Natomiast po spróbowaniu kilku słoików, nie dziwię się, że Teo nimi pluł…
Powrót do pracy: zbyt wcześnie czy za późno?
Pytania o pracę każda z nas słyszy już od chwili kiedy zachodzi w ciążę: „kiedy idziesz na zwolnienie?”, „do kiedy planujesz zostać na macierzyńskim?” I po chwili z pewnością usłyszysz, że robisz coś za długo lub za krótko, albo całkiem nie tak jak być powinno. A tak na dobrą sprawę, to kiedy wracasz do pracy (lub to do którego momentu ciąży pracujesz) jest twoim osobistym wyborem. Nie każda z nas może sobie pozwolić na siedzenie w domu z dzieckiem dwa lata, niektóre już po kilku miesiącach muszą wracać do zawodu, w przeciwnym razie wypadają z gry (swoją drogą moje i moich koleżanek doświadczenia jak bardzo nienawidzi się kobiet wracających po urodzeniu dziecka do pracy, nadają się na książkę). Bycie matką to nieustanna walka ze sobą i z wyrzutami sumienia. Szczególnie jeśli jesteś matką pracującą.
Z perspektywy czasu, dziś wiem, że zbyt szybko wróciłam do pracy po urodzeniu pierwszego dziecka. Teo miał skończonych siedem miesięcy, karmiłam go piersią i wyłam w drodze do pracy i w drodze do domu. Nie spałam całe noce, bo cały czas chciał się przytulać i jeść pierś, żeby nadrobić tych kilka godzin rozłąki ze mną. Ale praca mnie wołała. Szefowe twierdziły, że jestem niezbędna i bardzo potrzebują mojego wsparcia. Co oczywiście w ciągu kilku miesięcy okazało się bzdurą i nieprawdą. Dlatego dziś mam zupełnie inne nastawienie do spędzania czasu z dzieckiem i drugi raz tego błędu nie popełnię. Ale to mój błąd i moje przekonanie, a Ty czy twoja mama możecie mieć zupełnie inne zdanie na ten temat.
Swoją drogą powrót do pracy daje kobiecie oddech. Furtkę, wolność. Nareszcie zaczynasz rozmawiać z przyjaciółmi i mężem o innych niż cyc czy pieluchy sprawach. Twój umysł wraca do formy. Zaczynasz dbać o siebie, bo zależy ci na tym, żeby wyglądać dobrze. Masz wrażenie, że możesz wszystko i że masz moc. Nigdy nie miałam takiego powera w pracy jak po powrocie z macierzyńskiego. Ale wówczas byłam krytykowana, że za dużo czasu spędzam przy biurku pisząc, zamiast integrować się z redakcją i zbyt szybko pędzę do dziecka…
Złe wychowanie
Najbardziej zabawnym aspektem związanym z moim wczesnym i teraźniejszym macierzyństwem (mały ma prawie 4 lata) jest zdanie, które powraca do mnie jak bumerang: za dużo go przytulasz! To naprawdę śmiechu warte. Będąc dziewczyną i narzeczoną mojego męża usłyszałam kilka razy, że zbyt często się całujemy i za dużo przytulamy, a teraz zbyt często przytulam własne dziecko. Ludzie, dajcie już spokój. Niech każdy głaszcze, całuje i przytula swoje dziecko czy faceta, ile tylko potrzebuje i kiedy ma ochotę. Ostatnio kiedy chcieliśmy Teo wynagrodzić za dobre zachowanie i zapytałam go, o czym marzy (chodziło mi o zabawkę, bajkę czy czekoladkę) usłyszałam, że marzy o tym, żebym go przytuliła. To dla niego jest najlepszą nagrodą. I dla mnie też. I wara innym od tego!
Ale nie ja jedna to słyszę. Ostatnio moja koleżanka z pracy powiedziała mi, że boi się, że za często przytula swojego Wojtusia, bo teściowa i mama jej zwróciły uwagę, żeby go nie rozpieszczać. Aż żal tego komentować, skoro własna matka ma takie nastawienie do córki i wnuka. Pod lupę, a raczej pod ostrzał armatni bierze się też całowanie, karmienie, pieluchy, nocniki czy ubieranie (za grubo, za cienko, po prostu nie tak).
Nie wiem skąd u obcych czy nawet bliskich osób ciągła potrzeba krytykowania matek? Dajemy złe potrawy: za dużo mięsa, albo za mało mięsa, za dużo glutenu, za dużo cukru, ziemniaków czy kaszek - „zobaczysz, będzie spasiony do trzeciego roku i całe życie gruby i nieszczęśliwy”, „czemu mu herbaty z cytryną nie dasz, tylko ta woda i woda, wodę zwierzęta piją!” Mamy więc do czynienia z ekspertami od żywienia. Wyobrażam sobie co muszą przeżywać matki - weganki w naszym „turbootwartym” na inność społeczeństwie…
Złe wychowanie to również uwaga. „Dlaczego ciągle się nim zajmujesz? Dziecko powinno samo się ze sobą bawić. Jak X był malutki, to w ogóle nie musiałam się nim zajmować i robiłam studia podyplomowe.” Ekstra. Jeżeli spotykasz się z podobnymi komentarzami i twoja frustracja z dnia na dzień rośnie, w pewnym momencie masz ochotę wybuchnąć i wrzasnąć: dajcie mi wychować moje dziecko po mojemu! Ja ostatnio tak zrobiłam i mama nie odzywała się do mnie przed dwie doby.
Według wschodnich wierzeń i filozofii to dziecko wybiera sobie matkę i ojca. Ja w to wierzę i jestem przekonana, że jestem najlepszą matką dla własnego dziecka - tego kilkulatka i tego w brzuszku. Zresztą Teo każdego dnia mi ostatnio powtarza, że jestem najlepszą mamą na świecie. A ty, jesteś z pewnością najlepszą mamą dla swojej Zuzi czy Franka. I nawet jeśli popełniasz błędy wychowawcze - to na nich dopiero możesz się czegoś nauczyć. Nie ma ideałów. Idealne matki też nie istnieją. Każda z nas ma słabsze i lepsze momenty. Nie zawsze pracując 10 godzin dziennie poświęcamy odpowiednią dawkę uwagi swojemu synowi czy córce. Ale staramy się i to jest najważniejsze. Złośliwe komentarze powinny nam być obojętne. Właśnie się tego uczę i mam nadzieję, że kiedyś wejdzie mi to w krew i stanę się odporna na zaczepki i złośliwości. Czego i Tobie życzę!