
„Ale może jak będziesz jadła jabłka to ci te włosy nie wypadną?” spytał z nadzieją w głosie mój dziewięcioletni syn. Zgodnie ze swoją wiedzą i rodzicielską uczciwością odpowiedziałam, że nie wiem, czy to zadziała, ale spróbuję.
Czy tak wyobrażałam tę rozmowę? Nie, nie miałam pojęcia, jak się potoczy. Tak samo, jak kilka tygodni wcześniej nie wiedziałam, jak zareaguję słysząc potwierdzoną diagnozę – rak piersi. Statystyka jest nieubłagana, co roku w Polsce ten nowotwór zostaje rozpoznany u kilkunastu tysięcy kobiet. Padło na mnie. Trzeba się leczyć.
Uznałam, że na początkowym etapie ta wiedza jest im zbędna. Przedszkolak nie zrozumie, syn miał przed sobą koniec semestru i wyjazd na narty. Chciałam, żeby jak najdłużej wszystko toczyło się „normalnie”. Ale po pierwszej chemii nieuchronnie zbliżał się moment, kiedy wiedziałam, że zaczną wypadać mi włosy. Nie można już było dalej tego odwlekać. Intuicyjnie uznałam, że należy im się szczerość.

Dużo, dużo wcześniej i przy zupełnie innej okazji, poznałam młodą kobietę, również matkę, która nie zdecydowała się na rozmowę o swoim raku piersi. Łysą głowę skrupulatnie chroniła pod peruką do złudzenia przypominającą jej własne włosy. Złe samopoczucie składała na karb przemęczenia. Dzieci nie miały pojęcia, co się dzieje. Wiem, ile zachodu musiało kosztować ją codzienne, żmudne ukrywanie skutków leczenia. Co innego zadbać o niewzbudzający sensacji wygląd idąc do pracy, czy nawet na zakupy. Ale dom powinien być ostoją spokoju i bezpieczeństwa, a to podczas tego trudnego czasu jest ważniejsze niż zwykle. Czy dzieci naprawdę niczego się nie domyśliły? A może w ten sposób starała się ukryć chorobę przed samą sobą? Rozmawiając z różnymi pacjentkami w trakcie leczenia, często słyszałam, że mają wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok nich, że tak naprawdę ich nie dotyczy. Przepraszam, ale nie zgadzam się z tym.
Próżność? Nie, dzieci nie lubią, gdy rodzice nazbyt się wyróżniają. Tak jak one chcą mieć to samo, co posiadają rówieśnicy, tak samo pragną, by mama i tata mieścili się w granicach „normy”. Owszem, fajnie jest gdy mama wystroi się w sukienkę na imprezę, lub przeciwnie – założy rzadko używane trampki i dres. Ale łysa głowa to już przesada…
To, że ktoś nagle inaczej wygląda nie oznacza przecież, że przestaje być sobą. W czasach, gdy zwykle skrupulatnie chronimy dzieci przed widokiem tego to nieładne, chore i kalekie, kiedy rosną otoczone medialnym wizerunkiem różowych bobasów, ich nienagannie umalowanych mam i wystylizowanych tatusiów, takie przywołanie do rzeczywistości ma sens. Nie po to, żeby straszyć, ale żeby uzmysłowić dziecku, że życie nie zawsze jest jak z obrazka. Oczywiście życzę wszystkim, żeby nie musieli konfrontować się z jego prozą w ten sposób. Ale jeśli się już przydarzy, zróbmy z tej sytuacji pożytek. Niestety ludzie chorują. Warto pokazać dziecku, że z chorobą można funkcjonować. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda im się ta wiedza. W ten sposób oswajamy też własny strach. I jeszcze obawę – co ludzie powiedzą. A co, kobieta z rakiem nie ma prawa pójść na koncert, do kina, na manicure? Bzdura, choć przyznam, że nie widziałam ich tam wielu.