Crossfit, trening obwodowy, TBC, ABT, fat burning, to twoje ulubione pozycje w fitnessowym menu? Jeżeli starasz się na siłowni lub sali gimnastycznej wyrzeźbić „kaloryfer” na brzuchu, nie jesteś sama. Coraz więcej kobiet popada w manię ćwiczenia nawet codziennie. Dla ciała, ducha lub własnej satysfakcji. Czy rzeczywiście superumięśnione ciało jest atrakcyjne?
Moja odpowiedź brzmi: niekoniecznie. Ale to kwestia gustu. Kaloryfer na brzuchu kojarzy mi się z przystojnym, zadbanym i seksownym facetem. Z kobietą? Niezupełnie. Lubię zachwycać się pięknymi fotografiami kobiet - modelek, podobają mi się jędrne nogi i pośladki, które mają kształt mięśni. Bardziej atrakcyjne wydają mi się ramiona z lekko zaznaczonym kształtem bicepsa niż te okrągłe i bezkształtne. Natomiast najpiękniejsze kobiece brzuchy, w moim przekonaniu - rzeźby nie potrzebują. Ale Ty możesz myśleć i czuć zupełnie inaczej. A jeszcze inaczej niż ty myślą faceci, którzy niekoniecznie cieszą się, kiedy ich kobieta ma bardziej umięśnione ciało niż oni sami…
Żyjemy w czasach, w których nie obowiązuje jeden kanon piękna. I choć usilnie próbuje się nas przekonać, że top modelki, które występują na wybiegach u najlepszych projektantów są właścicielkami najpiękniejszych ciał, jest też drugi, ba, nawet trzeci front.
Ten drugi wypromowały siostry Kardashian, które są idealnie zaprojektowanym „produktem” popkultury. Ich menedżerowie z wydawałoby się mało atrakcyjnych ciał, stworzyli wręcz obiekty pożądania. Co ma swoje dobre i złe strony. Do tych dobrych zdecydowanie należy zaliczyć większą tolerancję dla kobiet o większych rozmiarach i krągłościach. Dziewczyny stają się nieco bardziej łaskawe wobec swojego rozmiaru 40 czy 42 i nie głodzą się jak 10 lat temu, żeby dorównać modelkom. Do tych złych stron należy zaliczyć fakt, że ciała Kardashianek są bardzo mocno poprawione rękami chirurgów i lekarzy medycyny estetycznej, więc dla zwykłej dziewczyny skopiowanie ich wyglądu jest niemal nieosiągalne. I jeszcze jedna rzecz. Popadamy w amok na punkcie kształtu pupy, piersi, bioder, jakby cały świat i nasze powodzenie w życiu tylko od nich zależały.
Natomiast trzeci front to blogerki fitness, joginki i inne superwysportowane laski, które można śledzić na instagramie, facebooku czy youtube.com. W ich przypadku sytuacja jest dość podobna do tej u Kardashianek. Ponieważ wybrały sport lub szeroko pojętą aktywność jako pomysł i sposób na życie, ich świat kręci się wokół doskonalenia wyglądu ciała. Dla jednych osób może to być pociągające i godne naśladowania, dla innych puste i dość ograniczające. Bo jeżeli najważniejszym zajęciem w ciągu dnia jest wykonanie „szóstki Weidera” i zjedzenie kilku dietetycznych posiłków, skonstruowanych pod kątem zwiększenia masy mięśniowej, to trochę mało rozwijające i kreatywne zajęcie. Nie mam nic przeciw umięśnionym sylwetkom, nie mniej jeśli mój świat miałby się toczyć wokół zajęć sportowych i tego ile centymetrów straciłam w obwodzie ud i jak zaznaczyły mi się już mięśnie na brzuchu, zaczęłabym sama się o siebie martwić.
Kaloryfery na brzuchu, a raczej ich wizja, niejednokrotnie wpędzają kobiety w pewien trans. Nie raz stają się ważniejsze niż spędzanie czasu z rodziną i przyjaciółmi - mam przyjaciółkę, która w poniedziałki, środy i piątki była niedostępna i poza zasięgiem wszystkich bliskich.
Powodem były zajęcia z crossfitu. W weekendy natomiast, od rana przez kilka godzin biegała po wszelkich możliwych zajęciach fitness. O wspólnych wyjazdach więc nie było mowy. Z jednej strony zazdrościłam jej tej konsekwencji w walce o wytyczone cele: smukłe, jędrne, zadbane ciało. Z drugiej, nie wyobrażam sobie trzy do pięciu razy w tygodniu w wyznaczone dni o wyznaczonych godzinach rzucać wszystko i budować mięśnie. Nie potrafiłabym sobie narzucić takiego kieratu. Ale moja przyjaciółka jak się okazało po latach - również nie umiała. Na dłuższą metę siłowniany szał zupełnie jej się „przejadł”. I żeby było ciekawiej, odkąd rzuciła chodzenie na regularne treningi, które były dla niej świętością i skupiła się na zdrowym jedzeniu - jest dużo szczuplejsza i wygląda znacznie lepiej, niż wtedy kiedy trenowała pięć razy w tygodniu.
Ale są osoby, które treningi traktują wręcz nałogowo. Nie ma takiej siły i takiego powodu, żeby miały przegapić zajęcia z fat burningu czy pilatesu. Poranki zaczynają od biegania, wieczory spędzają na macie czy podczas zajęć ze spinningu. Kop energetyczny i endorfiny zdają się na nie działać uzależniająco. Zaniedbują domy, rodziny, towarzystwo, żeby wyglądać lepiej i jeszcze lepiej. Nawet jeśli wymarzony kaloryfer pojawi się na brzuchu, nie odpuszczają treningów, bo mięśnie potrzebują stałej stymulacji. One mam wrażenie - również. Jednak w pewnym momencie nie ma gdzie i komu tego kaloryfera zademonstrować: trenerowi? Koledze z siłowni? A może koleżance z szatni? Facebookowi?
Czy gra jest warta świeczki? Każda z nas musi sobie na to pytanie odpowiedzieć sama. Kiedy ja mam do wyboru hummus i lody chałwowe z przyjaciółką a jogę, zawsze wybieram to pierwsze, nie zapominając bynajmniej o drugim! Na jogę mogę pójść następnego dnia, albo w weekend, a czasu spędzonego z bliskimi osobami nic nie jest w stanie zastąpić. Podobnie jak lodów chałwowych. Ale dla mnie, jak już wspominałam brzuch nie musi mieć kaloryfera, żeby wyglądać atrakcyjnie.