Podobno pokolenie Y, ma znacznie większe trudności w zachowaniu smukłej sylwetki niż ich rodzice. Millenialsi są grubsi niż ich rówieśnicy w latach 70. i 80. pomimo, że jedzą mniej więcej tyle samo i uprawiają podobną ilość sportu. Gdzie tkwi problem?
Patrząc na zdjęcia z liceum mojej mamy z lat 70. mam wrażenie, że w jej szkole było znacznie mniej dziewczyn z nadwagą niż w mojej. Nie wspominając o pokoleniu mojej najmłodszej, 17-letniej siostry. Dziś nastolatki globalnie, nie tylko w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii, są znacznie potężniejsze. Jak podaje magazyn The New York Times, w Stanach BMI przeciętnych nastolatków wczoraj (w latach 70. i 80.) i dziś różni się aż o 2,3 punktu. Na niekorzyść dzisiejszych młodych ludzi. A w badaniu wzięły udział osoby o podobnej aktywności i podobnej diecie, jak ich równolatkowie 30 czy 40 lat temu.
Skąd taka różnica? Dzisiejsi nasto- lub dwudziesto-kilkulatkowie owszem, uprawiają sport, ale ruszają się mniej korzystając z udogodnień komunikacyjnych. Jeżdżą samochodami, zamiast spacerować, wybierają ruchome schody lub windę, zamiast wejść po schodach. Mają też genialną sieć transportu komunikacji publicznej, jakiej dawniej nie było.
Ale kiedy patrzę na 10 czy 12 lat młodsze od siebie osoby, dzielą się one na dwa wyraźne obozy. Pierwszy to ten aktywny, który nie poddaje się trendowi na rozleniwienie. Osoby, które go reprezentują wszystkie weekendy czy dni wolne spędzają w ruchu, do szkoły lub pracy jeżdżą rowerem, a oprócz tego kilka razy w tygodniu chodzą na zajęcia sportowe. I dbają o to, co jedzą.
Natomiast drugi, to ten chętniej wybierający komfort kosztem pracy mięśni i dobrej kondycji. Czas wolny osoby, które go reprezentują spędzają na innych niż aktywność przyjemnościach i korzystają z wszelkich udogodnień typu winda, samochód czy taksówka. I niespecjalnie dbają o to, co jedzą i piją, stawiając na hedonizm. Oczywiście jedną i drugą grupę łatwo odróżnić już po samym wyglądzie ich ciał i mięśni (w przypadku tych bardziej leniwych, raczej braku mięśni). I niestety ta grupa, rośnie w siłę, odporna na biegi i maratony warszawskie, rozwijające się centra jogi i pilatesu czy trend na piękne, miejskie rowery.
Jednak dziś nie tylko za sprawą lenistwa osiągamy jako społeczeństwo większe rozmiary i wyższą wagę niż nasi rówieśnicy 30 i więcej lat temu. To niestety także skutek uboczny cywilizacji. Jak obecność hormonów w spożywanym jedzeniu, częstsze stosowanie antydepresantów i innych leków, którego skutkiem ubocznym może być przyrost wagi. Zmienia się także flora bakteryjna jelit, w związku z dietą pełną mięsa i wysoko węglowodanowych, przetworzonych produktów. Do tego dochodzi: stres, jedzenie o późnych godzinach i ekspozycja na światło w trakcie nocy, która zaburza rytm snu. A ten jak wiadomo stabilizuje hormony odpowiedzialne za wzrost apetytu. Jeśli dostarczamy organizmowi zbyt mało nocnego odpoczynku prowadzi to do zaburzeń łaknienia.
W związku z czym siedzenie przed komputerem po nocach przed ulubionym serialem, dojadanie resztek pizzy pepperoni i popijanie jej słodkim napojem energetycznym, nie sprzyja smukłej sylwetce. Żadne to odkrycie, natomiast widać, że młodzi ludzie często nie zdają sobie sprawy z konsekwencji takiego stylu życia, który z jednego weekendowego szaleństwa zamienia się w tendencję całoroczną. A także ze skutków ubocznych jakie otyłość niesie. To nie tylko większy rozmiar dżinsów, ale i problemy zdrowotne. Od cukrzycy po miażdżycę i choroby kardiologiczne. Ale także: kłopoty z poruszeniem się czy kompleksy związane z nieestetycznym wyglądem. Nastolatkowie i młodzi ludzie są coraz większych rozmiarów. Nie trzeba oglądać dokumentów z USA typu „Supersize Me”, żeby to zobaczyć. Wystarczy przejść się po mieście i popatrzeć na młodych.
Koleżanka, która od ośmiu lat mieszka w Atenach i w Polsce bywa kilka razy do roku, w rozmowie ze mną przyznała mi rację. Polska tyje, a młode Polki i Polacy są coraz więksi. Zauważyła też, że w porównaniu z Grekami, którzy mają kryzys gospodarczy, my mamy znacznie gorszy. Kryzys spędzania ze sobą wspólnego czasu i kryzys aktywności na powietrzu. Zbyt dużo czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach typu biura i galerie handlowe, gdzie króluje lenistwo, sztuczne oświetlenie i klimatyzacja. Szwankuje nie tylko ciało, ale i umysł, a także emocje.
Coraz częściej prowadzimy siedzący tryb pracy, w domach też głównie siedzimy na kanapie czy przed komputerem. Co z tego, że mamy karty typu Multisport i dostęp do najnowocześniejszych siłowni, skoro wejście po schodach na trzecie piętro prowadzi nas do zadyszki? Wciąż zbyt mało uwagi przywiązujemy do tego, co jemy i pijemy i do tego, jaki styl życia prowadzimy. Wielu z nas w weekendy odreagowuje imprezowaniem i piciem dużych ilości alkoholu. Ten zaburza nie dość, że rytm snu, to jeszcze apetyt i prowadzi do zwiększonego łaknienia (kto z nas nie zna „gastrofazy” na kacu?). Kac rozleniwia jeszcze bardziej, podobnie jak śmieciowe jedzenie, od którego się uzależniamy.
A złe nawyki: nie ruszania się, niezdrowego jedzenia, przekazujemy kolejnemu pokoleniu - naszym dzieciom. Jeśli dziś nie powiemy stop i nie zrobimy czegoś konkretnego nie tylko z własnym wyglądem, ale i zdrowiem, jutro możemy obudzić się z nadwagą, a pojutrze - z chorobliwą otyłością. A wystarczy zamienić kilka drobnych rzeczy w codziennych zachowaniach i menu, żeby poczuć się i wyglądać znacznie lepiej. To tylko kwestia chęci.