Umówiłyśmy się o 9 rano w kawiarni w centrum Warszawy. Jestem chwilę wcześniej i korzystając z okazji jem śniadanie, bo rano znowu wszystko było w biegu. Latte i muffinka może nie jest najlepszym pomysłem, ale chwilowo postawi na nogi.
Chwilę później wchodzi ona. Jest piękna – idealny makijaż, włosy starannie zebrane w kucyk, szczupła sylwetka i wysokie obcasy. Tylko oczy jakieś takie smutne, choć roześmiane. Bardzo dziwna kombinacja. Zamawia czarną kawę, żadnego mleka czy cukru, nawet brązowego.
Magdzie w tym roku stuknęła trzydziestka, od sześciu lat jest mężatką. Swoje nastoletnie życie wspomina ze smutkiem, jest lekko zmieszana. Mówi, że była typową szarą myszką, kujonicą. Bardzo dobrze się uczyła, kiedyś nawet wygrała olimpiadę matematyczną. Interesowała się chłopakami, ale oni nie interesowali się nią. Z resztą rodzice byli zawsze przeciwni randkom, uważali, że jest za młoda. A poza tym powinna się uczyć, bo wykształcenie jest w życiu najważniejsze. Oczekiwali bardzo dużo, a ona zawsze stawała na wysokości zadania. Najlepsza, najzdolniejsza, nie było się do czego przyczepić.
Ale presję Magda odczuwała nie tylko w domu. W liceum poznała nowe koleżanki, którym nie w głowie była nauka, a jedynie chłopaki. Zaczęła więc bardziej skupiać się na swoim wyglądzie. „Nie byłam gruba, raczej normalna. Takie zwykłe 38. Może nawet bardziej przeszkadzało mi to, że nie byłam wysportowana, a inne dziewczyny tak”.
Postanowiła się odchudzać.Ale mądrze i z głową! Stwierdziła, że pięć kilogramów z pewnością ją usatysfakcjonuje, więc wykluczyła słodycze i postawiła na sport. „Na początku było ciężko, nie chciało mi się ćwiczyć, ale gdy po dwóch tygodniach zobaczyłam rezultaty dostałam kopa”. Zauważyły to też koleżanki i zaczęły podziwiać, bo Magda biegała niezależnie od pogody, samopoczucia czy ilości lekcji zadanych do domu.
I jak mówi – ten podziw ją zgubił. Poczuła się lepsza, mocniejsza, silniejsza, bo jej się chciało, a innym nie. Zawsze lubiła dyscyplinę i perfekcję, nie potrafiła robić czegoś na pół gwizdka.
„Nie będę opowiadać o tym, co się ze mną działo, jak przechodziłam przez kolejne stadia choroby. Na ten temat jest już wiele książek – tych pisanych przez psychiatrów i tych przez chore pacjentki”. Magda twierdzi, że doskonale zna swoją chorobę, jej mechanizm, była z resztą dwukrotnie hospitalizowana. Aktualnie jej waga mieści się przy górnej granicy niedowagi BMI, ale nie to jest jej głównym zmartwieniem.
„Wiesz, nie jestem ani zdrowa, ani chora. Trochę jak alkoholik. Doprowadziłam sama siebie do w miarę dobrej wagi, ale mój problem jest jedynie zaleczony chwilowo. Myślę, że wystarczy moment, by to wszystko się zawaliło”. I pierwszy taki moment nastał, gdy tuż po ślubie zaszła w ciążę. Bała się tego, co stanie się z jej ciałem, przerażał ją brak kontroli nad swoją wagą i sylwetką. Informacja o ciąży bliźniaczej dobiła do reszty.
Z pomocą psychologa przeszła całą ciążę, przytyła 20 kg. „Nienawidziłam siebie i tych dzieci, były okresy kiedy się głodziłam”. Mówi, że wszystko się zmieniło, gdy córeczki przyszły na świat, a wraz z nimi bezgraniczna miłość rodzicielska. Domowe obowiązki i presja osiągnięcia wagi sprzed ciąży sprawiły, że szybko zrzuciła nadprogramowe kilogramy.
Teraz jej córki mają pięć lat. „Kilka razy widziały jak wymiotuję, mówię wtedy, że coś mi zaszkodziło. Niestety teraz mam też napady bulimiczne, tak rozładowuję stres związany z macierzyństwem, małżeństwem i karierą zawodową”. Mąż Magdy wie o jej chorobie, proponuje, by wróciła na terapię. Grozi, że odejdzie i odbierze jej dzieci. Ona sama twierdzi, że nie dostaje żadnego wsparcia.
„Bardzo boję się o moje córki, czasem myślę, że faktycznie im zagrażam. Jak mam je wspierać w budowaniu własnej samooceny, skoro sama uważam siebie za nic? Chciałam mieć syna, los mnie córkami pokarał”. Magda zastanawia się kiedy, w jaki sposób i czy w ogóle powinna kiedykolwiek mówić córkom o swojej anoreksji. Najbardziej boi się okresu dojrzewania.
Mówi, że już teraz zauważa jak córki ją naśladują. Chcą jeść to, co ona. Mama nie je słodyczy, my też nie będziemy, bo jak jej się czasem zdarzy to jest potem zła. „Codziennie wychowuję małe anorektyczki.”
Na koniec naszej rozmowy, zupełnie nieoczekiwanie, zawiesiła w powietrzu pewne pytanie. Nie odpowiedziała na nie żadna z nas, choć miałam wrażenie, że ona podjęła już decyzję – „a może nie powinnam czekać, aż mąż postawi sprawę na ostrzu noża, tylko sama odejść? Od całej trójki.”