Przechodzę koło przedszkola i widzę mamy dowożące do budynku swoje dzieci w wózkach. To dzieci, które mają skończone trzy lata, ja się zastanawiam, dlaczego rodzice to robią?
Z zapartym tchem czekamy na pierwsze kroki naszego dziecka. Kiedy zaczyna samo chodzić skrupulatnie notujemy datę tego wydarzenia. Chodzenie to takie wyjście z okresu niemowlęcego. Która mama nie mówiła z dumą: „Wiesz, moje już chodzi.”
Umiejętność chodzenia u dziecka odbieramy jako etap w kształtowaniu się samodzielności, możliwość złapania oddechu, kiedy to nie trzeba pokonywać długich kilometrów z maluchem trzymającym nas za palec. Lubimy się chwalić samodzielnością naszego dziecka, które przecież jeszcze przed chwilą leżało w wózku, a już biega samo, choć jeszcze niezdarnie, po placu zabaw. Dlatego tez nie rozumiem, dlaczego umiejętność nabyta przez nasze dziecko, z której jesteśmy dumni i którą się chwalimy, staje się za chwilę udręką. Bo jak inaczej nazwać wsadzanie dziecka do wózka pod najmniejszym pretekstem.
Znam rodziców, którzy swoich dzieci, choć miały już półtora roku nie wypuszczali z wózku, żeby sobie pochodziły, bo uważali, że się przewrócą, albo pobrudzą. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak ich spacer ograniczał się do przejechania stałej trasy wózkiem i powrotu do domu. Spacer zaliczony, odhaczony.
Wiecie, co najbardziej lubiłam, kiedy mój syn zaczął chodzić? Możliwość długich spacerów. Kiedy zaczął chodzić przestałam planować trasy do przejścia. Wychodziliśmy, kiedy chciał wyciągałam go z wózka i choć czasami kręciliśmy się w miejscu przez dwie godziny, to nie mogłam się nadziwić ile rzeczy potrafi przykuć uwagę takiego malucha. Ten spacer pozwalał mi spojrzeć tak trochę jego oczami na świat. Kolorowe liście jesienią, przechodzący obok pies, kamień, pęknięcie płyty chodnikowej. Kto by pomyślał, jak wiele jest interesujących rzeczy.
Z czasem przemierzaliśmy coraz większe odległości, a ja podziwiałam moje dziecko za wytrwałość. Oczywiście, że zdarzał się płacz i zgrzyty, bo już nie miał siły iść, bo dzień miał kiepski, nie wyspał się, spodnie mu przeszkadzały. Przyczyn mogło być mnóstwo. Ale ja nauczyłam się nie robić z nich afery. W końcu mam przed sobą małego człowieka, który ma pełne prawo do zmęczenia.
To był też czas, kiedy musiałam szybko zrobić zakupy, czy zdążyć na umówioną wizytę do lekarza, wówczas wkładałam mojego niespełna dwulatka do wózka. Kiedy się buntował wyciągałam go tłumacząc, że mamy mało czasu i że w powrotnej drodze będziemy podziwiać, to co podziwiać będzie chciał. Bywało różnie, jednak efekt był taki, że z dwulatkiem mogłam iść bez problemu na spacer bez użycia wózka, kiedy miał trzy lata maszerował po górach.
Dlatego ze zdumieniem obserwuję przedszkolaki w wózkach. Dlaczego rodzice pozbawiają je przyjemności spacerowania? Najczęściej czynią to jednak z własnej wygody. Wiadomo, że łatwiej wsadzić dziecko do wózka i spokojnie, bez poganiania, zatrzymywania, zdążyć do przedszkola i później do pracy. Tylko, gdzie my się wiecznie spieszymy
A może warto wstać 15 minut wcześniej, by spędzić czas z dzieckiem w drodze do placówki, pokazać mu babie lato, pozbierać kasztany. No tak, tylko dziecko nie chce iść? Czemu się dziwić, skoro maluch nie jest przyzwyczajony do aktywności. Gdy chciał chodzić, skutecznie mu to uniemożliwialiśmy, a kiedy my byśmy chcieli, żeby się trochę poruszało, to ono już docenia wygodę, jaką daje mu wózek. Jedzie jak książę, nie męczy się, a jeszcze jak mama da coś do jedzenia, to nic tylko w tym wózku trwać.
Tyle tylko, że ta wygoda prowadzi do rozleniwienia, do braku aktywności. Dziecko, które pobiega, pochodzi ma lepszy apetyt, poprawia mu się trawienie. Choć zmęczone jest uśmiechnięte, a pobyt na świeżym powietrzu pozwala mu lepiej spać.
Mamy przedszkolaków, schowajcie wózki. Nie spieszcie cię, wróćcie na pieszo do domu ze swoim dzieckiem. Zapewniam, że tak spędzony czas będzie bezcennym. A jeśli zacznie marudzić, pokażcie mu, jakie fascynujące rzeczy mijacie po drodze. Chociażby pajęczynę utkaną między słupami.