Marta. 35 lat, sześcioletni syn. Rok temu poroniła kolejną ciążę. „Miała się Pani nie stresować" powiedział lekarz. Odpowiedziała tylko: „Niech pan spróbuje nie stresować się w mojej firmie".
Jest grudzień 2014. Marta – po dziesięciu latach pracy – składa wypowiedzenie. Szefowa nie zwalnia Marty z obowiązku pracy, ale odsyła „karnie" do działu administracji.
„To bezprawne" Marta słyszy od przyjaciół. Ale nic nie zrobi. Za szefową stoi cały zarząd.
Zdjęcia Marty z tamtego czasu? Mało. Na tych nielicznych jest blada, ubrana szaro-buro. Syn? Głównie z nianią.
Jest sierpień 2015. Marta rusza z własną działalnością. Na początku pracowała na umowę o dzieło. Ale ma już sporo zleceń.
Zdjęć Marta ma już znacznie więcej. Niektóre wrzuca na Facebooka. Są ładne. Marta jest na nich roześmiana.
„Też chcę rzucić tę nieznośną robotę" opowiada Marcie przyjaciółka. Praca w dużej, polskiej firmie. Średnio dziesięć godzin na dobę. Często w weekendy.
Marta: dziś już po prostu sekundy nie wytrzymałabym w takiej pracy. Ale do tego trzeba dojrzeć.
Marta mówi:
Bywają dobre korporacje
Oczywiście, że tak. Mój znajomy pracuje w firmie gdzie mają oddzielne pomieszczenie, gdzie mogą odpocząć na hamakach – to duża międzynarodowa korporacja. I nikogo to nie dziwi, że ktoś w ciągu dnia chce odpocząć. W innych jest siłownia, basen. Albo super fajna kuchnia, gdzie można porozmawiać.
Są świadczenia, pakiet ubezpieczeń, służbowe telefony i laptopy. Dajesz część swojej wolności – ale coś za to dostajesz. I jesteś szanowany. Relacja szef– pracownik to relacja dwóch dorosłych osób. Wymiana usług, a nie szkoła, gdzie jest uczeń i nauczyciel. Wyjątkiem oczywiście jest sytuacja, gdy ty masz 24 lata, a szef dziesięć, dwadzieścia więcej i naprawdę uczy Cię wszystkiego. Też to przerabiałam. Ale wszystko ma swoje granice.
Uważam, że żaden człowiek nie powinien godzić się na:
Absurdalne zalecenia
To znaczy nie rozumiem dlaczego mam odhaczać kartę punktualnie o dziewiątej. A jak spóźnię się chwilę, muszę siedzieć w pracy pół godziny dłużej. Nikt natomiast nie liczył mi wieczorów spędzanych nad laptopem. Czy służbowych spotkań, które kończą się długo po 17.00.
Życie zależne od humoru szefa
Jestem dorosłą kobietą i naprawdę nie interesuje mnie, że moja szefowa pokłóciła się wczoraj z mężem, ma problemy z dzieckiem czy wstała lewą nogą. Moja wstawała lewą nogą regularnie. Urządzała wtedy spektakularne zebrania, żądała raportów, rozliczała ludzi z ich obowiązków. Czułam się jak w podstawówce i liceum, gdy wściekła wychowawczyni wpadała i robiła niezapowiedzianą klasówkę. Co to za cyrk właściwie?
Nieustającą kontrolę
Sprawdzany mail (naprawdę nie prowadziłam erotycznych dyskusji z mężem przez służbowego maila), blokowany Facebook. Pytania: „gdzie wychodzisz?" „na kiedy to zrobisz?" powtarzane milion razy. Po pierwsze dorosły człowiek wykonuje swoje obowiązki, bo dostaje za to pieniądze. Po za tym skoro jestem rozliczana z efektów mojej pracy to nie mam ochoty po drodze odpowiadać na setki pytań.
I tak, naprawdę musiałam czasem zadzwonić do syna, do niani– to dawało mi poczucie bezpieczeństwa i pracowałam efektywniej. To pracownicy mają problem z samodyscypliną czy pracodawca ma obsesję kontroli, która jest często niszcząca? Zabija kreatywność i energię.
Brak szacunku i popisywanie się władzą
„Jakim prawem tak się do mnie odzywasz?, „JA sobie tak życzę". „JA zdecydowałam inaczej". Prawda jest taka, że w nowoczesnych firmach traktuje się podwładnych jak partnerów. Ktoś potrafi zarządzać, ktoś jest specjalistą w danej dziedzinie. Obowiązuje nas wzajemny szacunek. Niestety, ludzie niepewni, o niskim poczuciu własnej wartości potrzebują władzy, żeby poczuć się lepiej.
I ok – ale nie wszyscy mają ochotę grać w tę grę.
Brak podwyżek i gratyfikacji
Jeśli daję z siebie wszystko i pracuję na 120 procent– oczekuję docenienia. A nie słyszenia ciągle, że jest kryzys, ciężko. Szczególnie, że wiem, ile zarabia szefowa, jakie są dochody firmy (bo przyjaźnię się z księgową). Po prostu wiem ile wkładam. Ile na mnie zarabiają, a ile dostaję z tego ja.
Zmienianie się w małe dziecko
Psioczymy w kuluarach, na zebraniu siedzimy cicho. Chociaż jesteśmy dorośli. To jest wybaczalne do 30-tki. Potem staje się po prostu śmieszne. Masz 35 lat, patrzysz w lustro i myślisz: czy naprawdę dziś dałam się zmieść z powierzchni ziemi i nawet nie zareagowałam, bo boję się, że nie będę mieć na przedszkole i ratę kredytu?
Tak, takie rzeczy dzieją się w niektórych firmach w Polsce. W efekcie wielu moich znajomych łyka psychotropy, wciąż musi odreagowywać na imprezach albo siłowni. To ludzie wiecznie spięci, zdenerwowani, którzy wyczekują weekendu jak zbawienia. Którzy tracą kontakt z rodziną, bo już nie mają na nią zwyczajnie siły. Albo potrzebują zwyczajnie na kimś odreagować.
Po cholerę my tak żyjemy?
Czasem z tchórzostwa.
Rzuciłam pracę pod koniec zeszłego roku.
Nie miałam żadnej alternatywy.
Co mnie do tego popochnęło?
Czasem potrzebujemy przełomów. Dzieje się coś, że rozumiemy, że szkoda życia na taką pracę. W moim przypadku była to śmierć mamy, a kilka miesięcy później poronienie. Pomyślałam sobie? Czy właśnie tak wyobrażam sobie kolejne lata? Życie w kieracie? Więzieniu chociaż bez pasiaka. Odpowiedź była prosta: Nie. Bo mi po prostu szkoda każdego kolejnego dnia.
Jest sierpień. Wiem co to znaczy o 10.00 iść ulicą i wypić kawę, bo akurat tak mi się podoba.
Nikt na mnie nie wrzeszczy, nie zależę od czyichś humorów. Nie żyję od poniedziałku do piątku. I nie nie wstydzę się spojrzeć w lustro, bo już nie pozwalam łamać sobie kręgosłupa.
Jestem wolna i zarabiam więcej.