Znajoma mówi: „Jestem rodzicem wychowanym na Superniani, ona pokazywała, jak sobie radzić z emocjami dziecka, dawała jasne wskazówki, które często przy wychowaniu mojego dziesięciolatka się sprawdzały.”
Słucham ze zrozumieniem, bo sama jestem mamą, która z wielkim zaciekawieniem śledziła potyczki Doroty Zawadzkiej z dziećmi rodem z piekła, przepraszam – raczej z rodzicami, którzy kompletnie nie potrafili poradzić sobie z własnym dzieckiem.
Wszyscy wiemy, że „karny jeżyk” to pojęcie powstałe na gruncie programu, za które Super Niania zbierała nie raz cięgi. Słyszeliśmy, że tylko nazwa sugeruje karę, że „karny jeżyk” to tak naprawdę miejsce wyciszenia, ochłonięcia z emocji. Sama Dorota Zawadzka odwoływała się do metody time out, która mówi o odizolowaniu dziecka, by te miało czas na poradzenie sobie z własnymi uczuciami.
Czy „karny jeżyk” to kara?
Pewnie punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Psycholodzy dziecięcy, często uważają, że karny jeżyk jest niedopuszczalną formą kary. Przywoływane są przykłady odsyłania dzieci na karnego jeżyka, gdy te zepsuje zabawkę, źle zachowa się przy stole, czy niegrzecznie odezwie się do babci. W tym momencie karny jeżyk, to nic innego jak komunikat pod tytułem „Idź do kąta”, który my rodzice będąc dziećmi słyszeliśmy nie raz. W tym przypadku karny jeżyk nie różni się niczym od ciemnego kąta w którym byliśmy stawiani za różne przewinienia. Później w tych kątach można było znaleźć dziury wydrapane paznokciami, a nawet piękne rysunki. Pójście do kąta było pełną izolacją, najprostszą do zastosowania karą, zgodnie z zasadą: „Dzieci i ryby głosu nie mają”.
Myślę, że karny jeżyk dla wielu rodziców stał się współczesnym odpowiednikiem owego „kąta”. „Jestem nowoczesnym rodzicem, nie odeślę dziecka do kąta, ale posadzę na karnym jeżyku” – myślą. Więc skoro jesteś nowoczesnym rodzicem, dlaczego odwołujesz się do przestarzałych metod tym samym robiąc dziecku krzywdę? Świadomy rodzic nie posadzi swojego dziecka na karnym jeżyku za to, że ono nie posprzątało swojego pokoju, czy zabrało zabawkę siostrze. Mądry rodzic wytłumaczy dziecku, dlaczego nie toleruje pewnych zachowań, pozwoli dziecku odczuć konsekwencje tego, co zrobiło. Porozmawia, pomoże znaleźć rozwiązanie, by podobne sytuacje się nie zdarzyły. Nie sprzątało pokoju – pomoże mu się tego nauczyć, zweryfikuje swoje wymagania, zepsuło zabawkę – trudno, nie będzie się nią już bawić, a kolejnej nie dostanie tylko dlatego, że tę zepsuło.
Zatem tak, w przywołanych wyżej przykładach „karny jeżyk” jest karą i to karą okrutnie dzieci krzywdzącą, budującą dystans w relacji dziecko – rodzic, przez którą kompletnie zaniedbujemy rozmowę z dzieckiem, nie pokazujemy mu jak mogłoby się zachować, nie podajemy rozwiązań.
Czy „karny jeżyk” to granica posłuszeństwa?
Po raz dziesiąty mówisz, by umyło zęby. Prosisz, by swoje rzeczy odkładało do prania, a nie rzucało na podłogę. By nie biegało po mieszkaniu, nie grało w piłkę. A kiedy widzisz rozrzucone papierki po cukierkach nie wytrzymujesz, pęka ci przysłowiowa żyłka. Wpadasz we wściekłość i odsyłasz dziecko na „karnego jeżyka”. Każesz mu tam siedzieć po to, by przemyślało swoje postępowanie, żeby zapamiętało, o co je prosisz po kilka razy dziennie, żebyś nie musiała powtarzać.
Pytanie, kto powinien wylądować na „karnym jeżyku” – ty czy dziecko? Bo ono siada skruszone nie bardzo wiedząc, o co ci chodzi. Wie natomiast, że jak już jest sadzane to musi przeprosić, choć niekoniecznie jest świadome za co. Jako rodzice mamy problem z posłuszeństwem naszych dzieci. Chcielibyśmy by nas słuchały, by robiły to, o co je prosimy, a co nas wyprowadza z równowagi. By rozumiały, że krzyki i bieganie po domu doprowadza nas do szału. One tymczasem rozumieją jedno – mama jest zła, to już sam usiądę na tym „karnym jeżyku” i poczekam aż jej przejdzie.
Trudno tu mówić o granicy posłuszeństwa, pytanie czy taka istnieje, czy karny jeżyk jest tą granicą? A może jest granicą naszej cierpliwości…
„Karny jeżyk” jako świetna metoda wychowawcza?
Pamiętacie te programy Superniani, kiedy dzieci wpadały w szał. Krzyczały, tupały nogami, gryzły, rozwalały rzeczy w pokoju? Czy można było im powiedzieć zgodnie z zaleceniami psychologów: „Kochanie opowiedz mi, co czujesz, co powoduje, że tak się zachowujesz”? Raczej byłoby tu trudne, zwłaszcza, gdy w odpowiedzi trzeba by było unikać lecącej zabawki. Truizm, że dzieci są różne w rozmowie o metodach wychowawczych zawsze znajdzie swoje potwierdzenie.
Każde dziecko cechuje inny temperament. Znam rodziców, których dzieci się nie buntują, są spokojne, nie mają potrzeby rzucania się na podłogę w celu ekstremalnych badań granic. Ale znam też rodziców, których dzieci wpadały w szał, będąc młodszymi rzucały się z pięściami na rodzeństwo, kompletnie nie potrafiły sobie poradzić ze złością i agresją. Buntowały się w sposób gwałtowny i bardzo efektowny z krzykiem, tupaniem i rzucaniem się na podłogę. Żadne przytulanie i rozmowy nie miały racji bytu. Co wtedy z osławionym „karnym jeżykiem”? Okazywał się nierzadko jedynym sensownym rozwiązaniem sytuacji. Sprowadzony do roli miejsca wyciszenia pozwalał się dziecku ochłonąć. Jakby jakaś klapka zapadła i z szalejącego dziecka miało się do czynienia z dzieckiem, z którym można w końcu porozmawiać.
Taki „karny jeżyk” był stosowany u mnie w domu. Taką jego ideę wyniosłam z programów Superniani. Z tą różnicą, że moi synowie sami wybrali swoje miejsca. Dla jednego najlepszym momentem na wyciszenie się było jego własne łóżko, gdzie z czasem zamiast bić młodszego brata nauczył się uderzać w poduszkę. Drugi szedł prosto do naszej sypialni. Rzucał się po łóżku, krzyczał, a kiedy pytałam, czy już możemy porozmawiać, mówił, że jeszcze chwilę potrzebuje.
Nie izolowałam, nie zamykałam drzwi. Pozwalałam ochłonąć, a później rozmawialiśmy o tym, że mają prawo do złości, do buntowania się. Ustawialiśmy granice zachowań. Uczyliśmy się radzić z agresją – u młodszego zbawienne okazało się darcie na drobne strzępy kartki.
I szczerze mówiąc myśląc o „karnym jeżyku” właśnie o jego dobrej stronie chciałam napisać, o mojej interpretacji jego idei, choć nigdy w naszym domu nie został tak nazwanym. Chyba w ogóle pojęcie „karnego jeżyka” nie padło. Dużo później przeczytałam o metodzie time out, też rzadko pochwalanej przez psychologów, a jednak pomagającej rodzicom w opanowaniu emocji ich dzieci.
Konkluzja chyba będzie taka, że żadna metoda wychowawcza nie będzie dobra, kiedy wprowadzając ją w życie pod uwagę nie weźmiemy przede wszystkim dobra dziecka, a liczyć się będzie jedynie wygoda i święty spokoju rodziców. Bierzmy z tego, co oferuje nam psychologia dziecięca to, co najlepsze dla naszego dziecka, z pełnym poszanowaniem jego uczuć, a wtedy dyskusje wokół "karnego jeżyka" i jemu podobnych nie będą potrzebne.