Spotkałam się z dawno niewidzianą znajomą. Przypadkiem. Nie widziałyśmy się ponad piętnaście lat. Ona na placu zabaw z trójką dzieci. Zadbana, uśmiechnięta Matka Polka… Hmmm zależy, co, kto rozumie pod tym pojęciem.
Matka Polka z placu zabaw z trzyletnim Jakubem, pięcioletnią Zosią i siedmioletnim Kamilem. Jej marzenie, to trójka dzieci. Mówiła już o tym w ogólniaku. Skończyłyśmy szkołę średnią i każda rozjechała się w swoją stronę, a teraz stoimy naprzeciw siebie w naszym rodzinnym mieście patrząc z niedowierzaniem na dzieciaki bawiące się wspólnie. One zajęły się sobą, a my miałyśmy okazję porozmawiać.
Najpierw studia i kariera
Anka na studia pojechała do Warszawy. Politechnika i kierunek architektura – marzenie jej ojca, który miał prywatną firmę budowlaną. Ona zdolna jedynaczka, oczko w głowie taty nie buntowała się, poszła w wyznaczonym jej kierunku. Architektura okazała się jej pasją – ojciec miał nosa. Jedna z najlepszych studentek na swoim roku, ze świetnymi wynikami, której staż oferowały największe pracownie architektoniczne w Polsce.
Na ostatnim roku studiów poznała Andrzeja, architekta, który pracował w jednej z renomowanych warszawskich pracowni. Ania słyszała o nim, jego nazwisko pojawiało się przy różnego rodzaju projektach konkursowych. Połączyła ich pasja, a chwilę później miłość. Wzięli ślub, na który zaprosili tylko najbliższych. Zrezygnowali z podróży poślubnej, gdyż każde z nich miało zawodowe zobowiązania, projekty, których nie można było zostawić na tydzień lub dwa. – Byliśmy szczęśliwi pracując – tłumaczy Ania dodając: - Wiem, że niektórym wydawało się to dziwne i niezrozumiałe, cóż… to ich punkt widzenia.
Pierwsze dziecko i praca
Kiedy Ani pozycja w biurze projektowym była stabilna i mocna, oznajmiła swojemu szefostwu, że planuje zajść w ciążę. – Chciałam być w porządku, nie kłamać, rzucać zwolnieniem. Uprzedziłam, że będziemy starać się o dziecko i zaznaczyłam, że jeśli tylko zdrowie mi pozwoli będę pracować jak najdłużej. Tak się złożyło, że Anki ciąża należała do wzorowych.
– Prosto z biura pojechałam na porodówkę wydając jeszcze polecenia odnośnie realizacji projektu przygotowanego przez mój zespół. Tak urodził się Kamil, a Ania już po dwóch tygodniach korzystając z wolnej chwili, kiedy mąż zabierał małego na spacer lub gdy syn spał, pracowała zdalnie. – Tylko tak potrafiłam funkcjonować. Nie mogłam nagle całego mojego życia podporządkować pieluchom – opowiada. Kiedy Kamil miał sześć miesięcy na stałe wróciła do pracy, umówiła się na cztery godziny w biurze (gdy nie ma potrzeby, by była dłużej), pozostały czas mogła pracować w domu. – Zatrudniliśmy fantastyczną nianię. Moja mama i teściowa pracują, nie było zatem szans, by to one zajęły się wnukiem.
Druga ciąża i depresja
Między kolejnymi projektami, pomysłami i wspinaniem się po awansowych szczeblach Anka zaszła w ciążę po raz drugi. – Chciałam mieć drugie dziecko, choć może nie tak szybko. Ale stało się. Szybko się zorganizowaliśmy. Magiczny trójkąt ja, opiekunka i mój mąż. Dzieliliśmy się opieką nad synem, czasem pracy, a Andrzej i pani Basia dodatkowo sprawiali, że miałam kiedy odpocząć przed kolejnym porodem.
Andrzej widział, co się ze mną dzieje. Kocham moje dzieci, opiekowałam się nimi, ale straciłam iskrę w oczach. Trafiłam na terapię z powodu depresji. To moja terapeutką uświadomiła mi, że mit matki idealnej to fikcja, że w dzisiejszym świecie, kiedy od kobiety wymaga się nie tylko bycia świetną matką, ale także fantastycznym pracownikiem, kucharką, sprzątaczką i kochanką. Zdałam sobie sprawę, że nie da się tego wszystkiego połączyć. Ustaliłyśmy wspólnie moje priorytety. Była to praca i dzieci. Praca, która jest moją pasją i dzieci, które są moją wielką miłością.
Zmiany zawodowe i trzecie dziecko
Zaczęliśmy z mężem zastanawiać się na własnym biurem projektowym. Klienci nas znali, nasze nazwiska stanowiły już wartość samą w sobie. Zaryzykowaliśmy z bardzo dobrym skutkiem i… jeszcze cięższą pracą. Kamil i Zośka w ciągu dnia byli z nianią, popołudniami dzieliliśmy się obowiązkami. Natomiast weekendy były święte. Co ważne, kiedy mówiliśmy klientom: „Niestety w sobotę i niedzielę nie pracujemy, to nasz czas dla dzieci i rodziny”, oni ze zrozumieniem kiwali głową. Każdy przyzwyczaił się, że dla nas dni wolne to prawdziwa świętość. Ci, którzy nie rozumieli przestali być naszymi klientami.
Kiedy własna działalność się rozwijała, gdy Ania z Andrzejem mogli pozwolić sobie na zatrudnienie pracownika, doszli do wniosku, że nie ma, co czekać i zdecydowali się na trzecie dziecko. – To było nasze wspólne marzenie. Nigdy nie miałam problemów z zajściem w ciążę. Co więcej, Kamil szedł już do przedszkola, co znacznie ułatwiało opiekę nad dziećmi w ciągu dnia. Niestety tym razem ciąża nie należała do łatwych. – Musiałam leżeć przez kilkanaście tygodni, do perfekcji opanowałam pracę na komputerze w pozycji leżącej – wspomina Ania.
Postanowiła, że po porodzie odpocznie. Skupi się na sobie i dzieciach, odeśpi nieprzespane nocki. – Było miło przez dwa miesiące (to jakaś magiczna granica). Zaczynałam wypytywać męża o szczegóły pracy, pytać, czy mogę zerknąć w projekty, coś doradzić. Śmiał się ze mnie ze zrozumieniem. Niania zaczęła przychodzić coraz częściej, a ja coraz bardziej angażować się w pracę.
Ania zapewnia, że nie miała poczucia, iż pracując krzywdzi swoje dzieci, wręcz przeciwnie: - Wiedziałam, że jestem dobrą mamą mogąc spełniać się zawodowo. Kiedy siedziałam w domu, byłam zrzędzącą, rozdrażnioną kwoką. Byłam lekko zaskoczona, kiedy Kamil pewnego dnia po powrocie z przedszkola oznajmił, że chyba za dużo pracuję. Spytałam, skąd taki wniosek i usłyszałam, że pani przedszkolanka mówi, że z powodu pracy nie mam czasu odebrać go z placówki. Puściłam te uwagę mimo uszu. Jednak kilka tygodni później okazało się, że u Zosi w grupie wychowawczyni powiedziała, że ja to chyba pracuję za granicą, skoro nie było mnie na ich zajęciach pokazowych.
Zagotowało się w niej. Wpadła do dyrektor przedszkola żądając konfrontacji z nauczycielkami, które zgodnie orzekły: „Oj to dzieci musiały sobie wymyślić, nawet pani nie wie, co one potrafią wygadywać”.
Dzisiaj Kamil jest w szkole, Zośka z Jakubem jeszcze w przedszkolu. Patrzę na nich bawiących się na placu zabaw i słucham ich matki.
Wkurza mnie, że moje macierzyństwo jest mierzone czasem, który poświęcam pracy. Nie chodzę na wszystkie przedstawienia moich dzieci, nie uczestniczę w każdej szkolno-przedszkolnej imprezie. Co nie znaczy, że nikt nie podziwia moich dzieci. Jeśli ja nie mogę, idzie mąż, jeśli jemu nie pasuje idzie nasza ukochana niania, która jest, jak członek rodziny.
Dlaczego panuje przekonanie, że kobieta zaangażowana w pracę, nie może być dobrą matkę. „Karierowiczki do pracy, a nie do dzieci” – kiedyś usłyszałam takie słowa wypowiedziane za moimi plecami na zebraniu rodziców. Co komu do tego, ile pracuję, czy o tym, jaką jestem mamą ma świadczyć ilość czasu spędzona z dziećmi, czy jego jakość.
Wiesz, dla nas nadal weekendy są święte, urlopy to czas bez telefonów. Wyjazd na narty zimą, w wakacje w góry, gdzie śpimy w namiocie i łazimy po szlakach wspólnie. Nie czuję, że moje dzieci tracą cokolwiek. Wręcz przeciwnie. Mają mamę realizującą się w pracy, przez co szczęśliwą, uśmiechnięta, która doceni i w pełni wykorzystuje każdą chwilę z nimi spędzoną. Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć?
Uczyłam się dniami i nocami, chciałam być najlepsza. Ojciec nie tylko pokazał mi drogę, którą powinnam iść, ale zaszczepił też we mnie wielkie ambicje. Nie godziłam się na półśrodki, chciałam pracować u najlepszych, ale przy tym zasłużyć na takie wyróżnienie własnym zaangażowaniem i zwiększaniem swoich umiejętności.
Ania
Urodziła się Zosia. Była najpiękniejsza, a ja spanikowana. Bo przecież przy dwójce dzieci nie da się wrócić szybko do aktywności zawodowej. Wizja dnia podporządkowanego karmieniom, brudnym pieluchom, nie napawała mnie entuzjazmem. Patrzałam na Zośkę i wiedziałam, że bez pracy nie będę szczęśliwa. Że nie jestem w stanie być idealną matką według polskiej konwencji. Miałam ogromne wyrzuty sumienia powodu swojego nastawienia. Wysiedziałam z dziećmi w domu dwa miesiące.