„Mam męża w depresji, dzieci, kredyty. Ale walczę. Dlaczego moje pokolenie nie walczy?"
Redakcja MamaDu
22 listopada 2021, 13:11·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 listopada 2021, 13:11
Dziś rano mail. „Czy możecie skończyć z tym marudzeniem?" Czytam o laskach, które łykają antydepresanty, piją, nie wstają z łóżka. I to są matki? Przepraszam, ja nie mogę sobie pozwolić na żadną z tych rzeczy. Zarabiam na dom, mam dwójkę dzieci, męża non stop w depresji, bo nie tak wyobrażał sobie rodzinne życie. Przestańcie, proszę, marudzić, cieszcie się. Świat jest pełen nieszczęść, których nawet nie widzicie."
Reklama.
Mam 30 lat i od dwóch dni zjadłam tylko bułkę, bo mam do wyboru – kupić jedzenie dzieciom czy sama zjeść. Mąż w załamaniu, bo życie okazało się ciężkie. Dzieci: 4-letni Witek i 2-letnia Lena. Non stop kłótnie: „wyprowadź się", „sama się wyprowadź. Nie stać mnie na radykalne kroki - nie tylko przez kasę. Rodzina zawsze była moim marzeniem. Teraz mam sobie powiedzieć: „ch…j Ci z tych marzeń wyszło". A nawet jeśli tak powiem to i tak nie mam ruchu – bo On jakieś pieniądze do domu przynosi. Ja zarabiam 4 tysiące netto choć pracuje od rana do nocy. Za 1800 zł wynajmujemy mieszkanie (Warszawa). Spłacamy kredyt gotówkowy (600 zł), do tego czynsz, żłobek Leny, przedszkole Witka, długi u przyjaciół. Nie mam sił na słuchanie marudzenia koleżanki, że na nic ją nie stać (jakoś stać ją na manicure i fryzjera za 250 zł), że rozpacza, że nie poleci na Majorkę, czy nie kupi nowej sukienki. Kobiety, proszę… czy wy wiecie jak wygląda Polska? I dlaczego my wciąż tak marudzimy?
Zanim powiesz do mnie: „Ty niezaradna babo..."
To uwierz, że naprawdę teraz jest ciężko. W mojej branży – medialnej katastrofa. Ludzie z wielkim doświadczeniem nie mają pracy. Więc 4 netto to nie jest mało (gdyby nie raty za życie, gdy pracy nie było, byłoby całkiem nieźle). Zresztą nie przeszkadza mi brak kasy, naprawdę. U mnie w domu rodzinnym nigdy nie było pieniędzy. Jedliśmy tygodniami naleśniki, mama robiła pierogi ruskie. Rodzice zawsze odmawiali sobie, żeby nam niczego nie brakowało. Rzadko miałam nowe rzeczy. Ale nauczyłam się, że liczy się: miłość, zaradność i rodzina. A jeśli nie można sobie czegoś kupić, można spróbować to zrobić.
Zawsze marzyłam o rodzinie. Spotkałam mężczyznę, który też o niej marzył. Pracowaliśmy w telewizji. Raz mieliśmy projekty, raz nie. Gdy był dobry czas: „oszczędzaliśmy". Mieliśmy po 24 lata i dużo więcej pieniędzy niż teraz. Stać nas było na wyjścia do knajp, ubrania, wakacje.
On był zakochany po uszy, wspierający, bardzo czuły. Ja też taka byłam. Czyli idealnie. Pracowałam ze znanymi osobami, robiłam duże projekty. Oczywiście, wszystko na umowę o dzieło. Tak się pracuje w mediach. W 2010 roku wzięliśmy ślub. Zaczęliśmy starać się o dziecko.
Gdy już zaszłam w ciążę, projekt mojego męża padł. Żyliśmy z oszczędności, ja dorabiałam pisząc chałtury. Ja sobie z tym radziłam, on nie. Godzinę przed porodem wysyłałam jeszcze jakieś poprawki do scenariusza koleżanki.
Zanim powiesz do mnie: „Po kiego ci było drugie dziecko?"
Gdy Witek był malutki mój mąż się odsunął. Rola ojca i męża go męczyła. Szukał pretekstów, żeby uciec z domu. Finansowo było kiepsko. I on się złościł, że nie stać nas na te wyjścia do miasta, ubrania, wakacje. Że musimy jeść bułki z pasztetem, żeby Witek miał mleko, pieluchy i warzywne zupki. Wkurzał się, ale jednocześnie nie potrafił pójść do pracy niezwiązanej z zawodem. Ja zajmowałam się dzieckiem pisałam po nocach i naprawdę, gdyby było trzeba poszłabym pracować do Biedronki. Bo chyba lepiej mieć te pieniądze niż ich nie mieć.
Zaszłam w drugą ciążę. To była wpadka. To śmieszne, że ja, osoba marząca o dzieciach bałam się powiedzieć mężowi, którego kochałam, że jestem w ciąży. Czekałam do Bożego Narodzenia. Przez chwilę się cieszył, potem załamał. „Ale jak to? Teraz?". Moja samotna ciąża, samotne USG, bo nasza córka niezbyt go interesowała. I jego ulubione słowa: „Nie wiem co robić, nie wiem co robić".
Ale ja wiedziałam co robić.
I wiem dalej.
Po pierwsze muszę zarabiać, więc naprawdę nie stać mnie na to, żeby rzucić pracę dlatego proszę, moje przyjaciółki, nie mówcie: „Za dużo pracujesz, ogarnij się".
Po drugie: nie mogę z powodu depresji nie wstać z łóżka (a uwierzcie, czasem bym chciała). Bo ktoś musi odprowadzić dzieci do przedszkola i żłobka, zrobić im wcześniej śniadanie, posprzątać. To ja muszę wstać do nich nawet, gdy mam 40 stopni gorączki. Podać wodę, przytulić. Czy mój mąż robi to złośliwie? Nie sądzę, mam mocny sen. A ja mam sen matki. Po prostu.
Mogę, oczywiście, nie spać w nocy i gryźć w nocy palce, bo mam takie przesrane życie. Ale nie robię tego. Wiecie dlaczego? Bo mi naprawdę szkoda każdego dnia. Bo mam dwoje cudownych dzieci dla których warto wstać. Bo jestem zdrowa.
Mimo, że miewam dylematy czy kupić masło czy kabanosy dla dzieci. Sukienki nie kupiłam sobie od „nie wiem kiedy", a mój mąż nawet nigdy nie stał przy Mężczyźnie Idealnym. Bądźmy silniejsi, zamieniliśmy się w marudzące i nieszczęśliwe pokolenie. Nawet, gdy mamy wszystko.
Ja nie mam wszystkiego. Ale walczę. Głównie ze sobą.