Kocham tak samo mocno, tylko inaczej – mówią najczęściej rodzice, zapytani, które ze swoich dzieci kochają bardziej. Czy to „inaczej” nie jest przypadkiem narzędziem do uciszenia wyrzutów sumienia, że jednak to jedno kochają trochę mniej?
Nie raz uczestniczyłam w rozmowie, kiedy ktoś mówił: „Mój brat był oczkiem w głowie mojej mamy. Mógł wszystko”. Inna osoba od razu dodaje: „ Znam to, moja siostra balowała, a ja musiałam się uczyć i sprzątać pokój za nas dwie”, słychać jeszcze: „Moi rodzice bardziej kochali młodszego brata, ja zawsze byłem winien wszystkiemu, nawet temu, że on źle włożył buty”. Na podsumowanie rozmowy pada: „Właśnie dlatego mam jedno dziecko, boję się, że nie umiałabym traktować dwójki w ten sam sposób”.
Znacie to?
Sama mam dwóch synów. Z niedużą różnicą wieku. Kiedy zaszłam w drugą ciążę nie raz słyszałam: „Tę miłość się mnoży, a nie dzieli”. I coś w tym jest, obawy związane z tym, czy drugie dziecko uda mi się pokochać tak samo, jak pierwsze okazują się najczęściej płonne. Zalewa nas fala miłości i szczęścia. Nikt tylko nie dodaje, że później będzie już coraz trudniej z tym mnożeniem
To, że kochamy nasze dzieci nie podlega dyskusji. Kochamy je i już. Po prostu. Bezwarunkowo, co jest najłatwiejsze, gdy są zupełnie małe. Im starsze, tym większe wymagania stawiają naszej miłości.
Obecnie jesteśmy bardziej świadomymi rodzicami, szukamy, czytamy o tym, jak postępować ze swoimi dziećmi. Jak wychowywać, by kiedyś nie brały udziału w rozmowie opisanej powyżej? Pierwsza i podstawowa wskazówka, to ta, która mówi: „Nie faworyzuj”. Co to znaczy? Nie chwal więcej niż drugie (a co gdy na to zasługuje)? Nie kupuj mniej niż pierwszemu (nawet, gdy tego nie potrzebuje)? Przytulaj po równo (a jeśli któreś nie lubi)? Mów, że kochasz tę samą ilość razy?
Każdy, kto ma więcej niż jedno dziecko, musi przyznać, że jest to cholernie trudne. Kto choć raz nie powiedział (choć zaklinał się, że nigdy tego nie zrobi): „Siedź proszę spokojnie, zobacz, jaki twój brat jest grzeczny”, albo „Czy ty nie możesz jak twoja siostra, choć przez chwilę być cicho?”. Bo choć dzieci z jednej, jak to mówię „matrycy”, w jednym domu wychowane, to jednak bywają najczęściej zupełnie różne. Jedno grzeczniejsze, inne bardziej wygadane. Dziewczynka uśmiechnięta, chłopiec maruda. Bałaganiarz i pedantka.
Starsze i młodsze
Bo jak tu kochać i nie faworyzować, kiedy jedno jest młodsze a drugie starsze. Kiedy z tym starszym więcej się zrobi, jest bardziej pomocne, można porozmawiać na wiele tematów, pojechać na rower. Młodsze tymczasem jeszcze bezradne, przykuwające uwagę, ograniczające jednak trochę wolność i przestrzeń, które wynikają z jego wieku. Albo na odwrót. To młodsze kochane, bo zasypiające bez problemu, dostosowujące się do różnych miejsc i sytuacji, słowem niewymagające zupełnie. Starsze zaś wiecznie grymaszące, płaczące, dziecko, któremu trudno dogodzić.
Nie powiecie mi, że w takim zestawie nie macie ulubieńca? Bo pewnie macie, też bym miała. Łatwiej jest kochać dziecko, które lubi się przytulać, które spyta, w czym pomóc, na naszą prośbę posprząta pokój, niż to, którego wychowanie wymaga od nas zdecydowanie więcej wysiłku.
Brat i siostra
Wychowujemy dzieci w stereotypach, często zupełnie nieświadomie. To od dziewczynki wymagamy, by pokój utrzymywała w czystości. Zachęcamy do pomocy w kuchni, przy sprzątaniu. Tyle tylko, że nie doceniamy, wydaje się nam naturalne, że córka powyciera kurze w domu. Czego wymagamy od chłopca? Najczęściej tego, by nie podarł spodni i nie wrócił zbyt brudny do domu. Wyręczamy go w wielu czynnościach, które są obowiązkiem jego siostry.
Dziewczynki zazwyczaj są spokojniejsze niż chłopcy. Nie zwracamy na nie szczególnej uwagi, bo zwyczajnie dobrze sobie radzą, zwłaszcza, gdy w zestawie mamy syna, którego wszędzie pełno, który zagra mecz, pobije się z kolegą i ze szkoły przyniesie uwagę, że rozmawia podczas lekcji. Więcej uwagi poświęcamy chłopcom, nie ma, co się korygować. Taka prawda. Czy kochamy jednakowo i traktujemy równo?
Podobne/niepodobne
Jest jeszcze jeden istotny aspekt, który ma z pewnością wielkie znaczenie, kiedy myślimy o tym, że jedno z naszych dziecko kochamy jednak bardziej. To podobieństwo do rodziców. Są dzieci, które odzwierciedlają nasze najlepsze cechy, są wygadane, przebojowe, empatyczne. Są i takie, w których jak w lustrze możemy się przyjrzeć swoim wadom. Bywają choleryczne, pyskate, uparte, leniwe. Z którym z dzieci chętniej spędzimy czas? Czy poświęcimy więcej uwagi temu, które świetnie odnajduje się w nowych sytuacjach, czy jednak temu, które ma problem z wejściem w nową grupę ludzi, z akceptacją zmian?
Często zastanawiam się nad tym, czy dzieci kocha się jednakowo, tylko inaczej. Czy w ogóle jest to możliwe? Po pierwsze nie rozumiem zupełnie znaczenia słowa „inaczej”. Długo szukałam wyjaśnienia i nie znalazłam. Inaczej, bo dzieci są różne, inaczej, bo jednakowo się nie da, inaczej, ale równie mocno? Więc zaczęłam się zastanawiać, po co w ogóle tę miłość porównujemy? Czy tę presją porównania nie robimy sobie i dzieciom największej krzywdy?
A gdyby tak inaczej
Po co zastanawiamy się nad tym, czy aby syn nie cierpi, bo córkę zabraliśmy na rolki? Albo czy nie robię źle zabierając tylko jedno z dzieci do kina? Kiedyś miałam wielką potrzebę udowodnienia sobie, że kocham moje dzieci po równo. Zrobiłam test. Poprosiłam moich synów by stanęli naprzeciwko siebie. Którego z nich przytuliłam pierwszego? Obydwu w tym samym czasie. Starszego przytulałam dłużej, bo jest większym pieszczochem, a młodszemu na obiad upiekłam rybę, którą uwielbia.
Nie kocham moich synów jednakowo, nie kocham ich też inaczej. Kocham każdego osobno. Każdego aż do bólu mocno. Każdego różnie, w zależności od dnia i nastroju mojego i ich. Czasami jeden wkurza mnie bardziej, a drugi doprowadza do szału dopiero wieczorem :)
Powiedziałam im kiedyś, kiedy po raz kolejny usłyszałam: „Bo on może, a ja nie mogę”, „Bo on ma zielony kubek, a ja żółty”, że nie jestem w stanie traktować ich tak samo, bo są dwoma odrębnymi osobami. Jest jeden. I jest drugi. Osobno. Jeden lubi serek truskawkowy, drugi kanapkę z miodem. Jeden woli iść na basen, drugi na rower. Każdy z nich jest ze swoimi własnymi potrzebami i możliwościami. I wiecie co? Tak jest łatwiej. Czy takie podejście się sprawdzi? Na razie się udaje.