„Wiesz ile ludzi w moim środowisku pije? Mnóstwo. Ale wolą myśleć, ze problem jest wtedy, gdy to rozwala ci życie. Bzdura. Ważne co alkohol ci daje i co tym załatwiasz. Jestem pracownikiem dużej korporacji, matką dwóch super dziewczynek, mam fajnego męża. Jestem alkoholiczką. Od ponad roku nie piję" Monika.
Zawsze dużo piłaś?
Mąż mi niedawno przypomniał: „Kiedy się poznaliśmy, nie piłaś prawie wcale. Okazjonalnie piwo, czasem kieliszek wina. Zaszłam w pierwszą ciążę, dwa lata później w drugą, karmiłam piersią. Alkohol dla mnie nie istniał".
To co się stało?
Ciężka praca, kredyty, dwójka dzieci do ogarnięcia. Konieczność bywania na firmowych imprezach, których nie dało się znieść bez drinka. Koleżanki z firmy piły wieczorami wino. To kiedyś też kupiłam. I pomyślałam: Jezu, jaka to ulga, jaki reset. Tak żyłam cztery lata.
Twoje dno?
Miałam ich kilka. Ale to ostatnie... Dolałam sobie do butelki coli wódki i pojechałam z z dziewczynkami na grilla do znajomych. Co chwila szłam do samochodu i ukradkiem dolewałam sobie tej „coli". Nie pamiętam, jak wróciłyśmy do domu. Obudziłam się następnego dnia rano, w ubraniu. Nie pamiętałam nawet, że położyłam dzieci spać. Samochód stał na ulicy. Pomyślałam: mogłam nas zabić, nie mogę tak żyć.
Od kiedy nie pijesz to…
Jestem częściej smutna. I jestem lepszą matką. I żoną.
Dzisiaj (umownie dzisiaj) „Nie piję" mówi Monika na imprezie, u znajomych, na wakacjach, gdzie wszyscy od 19.00 na rauszu, dolewają sobie kolejne drinki mimo że wokół krążą dzieci, „Jezu, nawet kieliszka wina, nie?". „Słabe martini?"
„Ale dlaczego? Bierzesz jakieś leki?"
„To może chociaż zapalisz zioło?", „Nie? Monika, co tobie się stało?".
Świadomość
Skończyłam psychologię, pracuję jako menadżer. Jestem inteligentna, więc nadchodzi dzień, kiedy liczę. Mijają cztery lata od kiedy przypomniałam sobie, jak cudowne jest wino. To pierwsze, w dorosłym życiu, kupiłam na stacji benzynowej niedaleko domu.
„Walnij sobie wino, Mona" poradziła tego dnia szefowa. Zamknięcie ciężkiego projektu, trudne zebranie, redukcje. Posłuchałam. Wypiłam kieliszek, może dwa. Poczułam ulgę. Przypomniałam sobie: kiedyś, w liceum, rzucił mnie chłopak. Przyjaciółka, obcykana w piciu kupiła w delikatesach tanie wino. „Pij" rzuciła. Siedziałyśmy w parku. Piłam duszkiem. Zawirował świat, przyszedł spokój. „On mnie rzucił? No doprawdy, i cóż z tego". Potem rzygałam, rodzice prawili kazanie, prawdziwe życie wróciło. Ale przez te kilka godzin byłam wolna od rzeczywistości. No patrz, z młodości zapamiętujesz różne lekcje.
Ta pierwsza butelka (po „napij się Mona") starczyła mi na trzy dni. Za jakiś czas kupiłam znowu. To samo, trzy dni. Potem kupowałam coraz częściej. W końcu do sklepu musiałam jechać codziennie wieczorem.
Tak stałyśmy się dwie Silna, ogarnięta, ale spięta Monika. Pobudki o szóstej, kończenie zaległej pracy, śniadanie dla dziewczynek, męża, pachnąca kawa. Osiem godzin spięcia, żeby zdążyć do dziewczynek. Pod koniec drugiego roku nalewałam sobie wina do kubka, żeby córki nie wiedziały, że to alko. I tak przez dwa lata. Pięknie czytałam po alko bajki, miałam ogromną wyobraźnię, ogromną cierpliwość do córek.
Aż mój mąż, który pije niewiele w końcu spytał: „czy ty nie przesadzasz?". Myśl: Jezus, oczywiście, że przesadzam, ślepa nie jestem. „W każdej chwili mogę przestać" rzuciłam lekko. Przekonana, że mam rację. Więc próbowałam. Ale po dwóch latach picia codziennie, nawet minimalnej ilości, nie jest łatwo przestać. W ciągu dnia nie ma myśli, że wieczorem będzie nagroda, w drodze do domu kupujesz rzeczy na obiad, stoisko z alkoholem omijasz, wieczorem trochę drżą ci ręce. Ale najbardziej drży ci serce. Lęk. Nerwy. Pustka. Patrzysz w lustro i myślisz: „Jesteś kobietą na stanowisku, matką, żoną, idealną gospodynią. Jesteś wiecznie spięta i nie masz gdzie odreagować. Ani jak".
Więc łamiesz się przez kolejne dwa lata Przerzucasz się z wina na wódkę, dolewasz wodę do butelek, żeby mąż nie widział. I nawet jeśli to nie są duże dawki alkoholu (a tak to sobie właśnie tłumaczysz) to czasem pijesz już od południa. Szczególnie, kiedy to są wakacje. I wszyscy mają luz. I jest zabawa. Budowałaś kiedyś zamki z piasku po setce wódki?
Wylądowałam na terapii Elegancka pani u eleganckiej pani. Jak na spowiedzi. Że za dużo piję, że się wciąż stresuje, że kiedy próbuje przestać dopadają mnie potworne lęki. Miałam opisać kim jestem z zewnątrz. Napisałam: „Atrakcyjna kobieta, skuteczna w pracy. Mistrzyni korporacyjnej gry. Zawsze między straszną szefową, a resztą zespołu. Mediator. Przystojny mąż, piękne, kochane córeczki. Mieszkanie. Szczęście". Usłyszałam: Nie pomyślała Pani, żeby iść na terapię grupową? Powiedziałam: Zwariowała Pani, ja?!
Jak każdy alkoholik, który czuje się lepszy od innych, któremu wydaje się, że pije inaczej. Krócej, lepiej niż ta cała reszta. Cała reszta tych strasznie uzależnionych. Przecież jestem ładna, przecież ogarniam dzieci, kocha mnie mąż, w ogóle kocha mnie świat. „Proszę napisać o tym, jak pani nie ogarnia"– poprosiła terapeutka. Był 4 maja 2014, kiedy wypiłam ostatnie wino. Zrobiłam zdjęcie.
Powiem Ci, że... Ludzie uzależniają się od różnych rzeczy
Na ogół, kiedy wygrywają z jednym nałogiem, pojawia się drugi. Więc ja obsesyjnie się teraz odchudzam. Nie zjem ziarenka ryżu. A moje jedzenie to gramy. 95 gram chudego mięsa na obiad, 75 gram warzyw. Więc obsesyjnie ćwiczę. Tak, z Ewą Chodakowską.
Obsesyjnie pracuję. Obsesyjnie jestem matką i żoną. Co znaczy, że nie spotykam się z koleżankami, przyjaciółkami, nikim. „Po pracy jest mój czas dla rodziny" mówię głośno. Wszystko też po to, żeby nie pojawiać się na bankietach, na których wszyscy w mojej branży piją. Żeby uprawiać gadki szmatki i bycie milusim dla ludzi dla których należy być milusim. Nie mam na to już siły.
Nałóg to pustka. Ból gromadzony latami. Albo latami wypierane emocje, że coś się czuje. Mówiłam Ci, że mało piłam z mężem. Pewnie. Bo go kochałam, byłam szczęśliwa. Ale wcześniej piłam więcej. Ten chłopak w liceum, potem toksyczny chłopak na studiach. Codziennie lądowałam z moją przyjaciółką na piwie po tym, jak z nim zerwałam.
Ludzie, którzy się uzależniają boją się czuć. Moja przyjaciółka biega pięć razy w tygodniu po dwie godziny. „Nie chcę czuć, że moje życie jest tak słabe" mówi. Kumpel jara jointy, koleżanka każdy dzień kończy przed telewizorem z pudłem lodów. „Jest mi w życiu źle, wieczorem, z lodami jest mi po prostu lepiej".
Człowiek uzależniony potrzebuje „twardej" miłości?
Nie wiem. Mnie uratowała wielka miłość męża. „Mycha, co ty robisz?" pytał. I mówił „kocham", gdy płakałam, że nie nadaję się do życia. Dla niego też przestałam pić. Bo nigdy we mnie nie zwątpił. Myślę, że miłość jest siłą. Że dobre małżeństwo jest siłą. Że kochający mężczyzna to dar. Podobnie jak prawdziwie kochająca kobieta. My to mamy.
Nie, nie byłam na grupie. Czuję, że to wciąż przede mną. Znam słowo: „nawrót". Wiem, że chodzę po cienkiej linii między zdrowiem a chorobą.
Podziwiam Małgorzatę Halber, autorkę książki „Najgorszy człowiek na świecie". Ona ze swojego alkoholizmu uczyniła moc, otwarcie zaczęła mówić: „Nie piję, bo jestem alkoholiczką. Ja mówię ludziom: nie piję, bo się odchudzam". Albo: „Nie piję, bo źle się czuję".