Nie krzyczysz, nie tłumaczysz. Zwyczajnie ręce ci opadają i najchętniej usiadłabyś na kanapie i się rozpłakała, jak dziecko, licząc na to, że ciebie też ktoś przytuli i pocieszy.
Nie wiem, czy każda mama zna to uczucie, czy sobie na nie pozwala, bo bycie bezsilną mamą oznacza dla niej porażkę macierzyńską. Bywają jednak takie chwile, kiedy czuję, że nie udźwignę… Nie dam rady po raz kolejny prosić o odstawienie talerza, o wyniesienie tornistra do pokoju. Nie ma we mnie cierpliwości, energii, chęci do tłumaczenia, jest za to jedna wielka niemoc. I łzy.
Wiesz, że to bunt
I że ten bunt jest nie do uniknięcia, jest niezbędny dla rozwoju twojego dziecka. Tyle tylko, że jedne dzieci buntują się bardziej inne mniej. Tobie się wydaje, że jesteście zdecydowanie w tej pierwszej grupie i to na najwyższym poziomie zaangażowania. Czytasz, stosujesz się do porad, sama wyczuwasz, gdzie stawiać granicę. Jednak przy kolejnym wyjściu z domu, kiedy na hasło: - Ubierzemy jeszcze buciki, następuje dziki wrzask i pokładanie się na podłodze, a propozycja: - Wybierz buty, w których chcesz iść, odbija się jak od ściany. Czujesz, że nie dasz rady. Nie, nawet przez myśl ci nie przejdzie, żeby krzyknąć. Po prostu siadasz na podłodze w kurtce, w butach i chowając ręce w dłoniach zaczynasz płakać…
Bo inaczej już nie możesz. Łzy ciekną ci po twarzy, bo nie masz pojęcia, gdzie popełniasz błąd. Przecież wiesz, jak postępować ze zbuntowanym dwulatkiem, przynajmniej tak się tobie wydaje, a jednak ono z tobą wygrywa, jest silniejsze w swoim buncie, niż ty w swoim postępowaniu. Płaczesz, bo nie wiesz, gdzie szukać pomocy, masz wrażenie, że na świecie ty jedna posiadasz tak buntownicze dziecko i ty jedyna nie potrafisz sobie z tym poradzić.
Prosisz, a nikt nie słucha
Mówisz: - Proszę posprzątajcie zabawki, bo nie można wejść do pokoju. Tłumaczysz, że aby odrobić zadanie domowe, musi być czysto na biurku, a jednak po raz kolejny zeszyty są rozłożone między plasteliną, pastelami i kartami piłkarskimi. A kiedy dzieci kładą się spać i w domu zalega cisza, ty ze spokojem wstajesz i widzisz… porozrzucane w łazience ręczniki, czyste ubrania pomieszane z brudnymi, skarpetka zgubiona gdzieś po drodze, nie wiadomo, w którą stronę miała się udać. Czujesz złość, wyciągnęłabyś ich z łóżek i kazała poukładać wszystko tak, jak ich o to prosisz CODZIENNIE, tymczasem patrzysz w lustro i zaczynasz płakać…
Bo powtarzanie tego samego schematu każdego dnia sprawia, że tracisz wiarę, że coś się zmieni. Masz wrażenie, że zawsze będziesz od układania ręczników i sprzątania ze stołu. Masz żal, że dzieci nie widzą twojego trudu, że wydaje im się, że wiele rzeczy robi się samo – czyste rzeczy w szafie, obiad na stole, wyprasowana koszula na krześle. Dla nich to jest zupełnie naturalne, tak po prostu jest. Tymczasem ty czujesz zmęczenie, bo najchętniej też położyłabyś się do łóżka, ale jeszcze maila służbowego musisz wysłać i wstawić pranie.
Dajesz, ale nie dostajesz w zamian
Myślisz sobie, że zrobisz im niespodziankę, że usmażysz naleśniki, które tak lubią. A co tam, skoczysz do sklepu po czekoladę do smarowania, niech mają. Nic nie wprawia cię w dobry humor tak, jak sprawienie przyjemności swoim dzieciom. Uśmiechasz się na myśl o tym, jak się ucieszą, jakie będą mieć brudne buzie i jak palce wysmarują czekoladą. Usiądziecie razem przy stole i będziecie żartować.
I faktycznie dzieciaki wpadają do domu i piszczą z radości na widok naleśników. – Tylko ręce umyjcie – mówisz widząc jak są brudni. Musisz powtórzyć dwa razy, bo jakimś cudem nie słyszą. Przepychają się do łazienki, siadają i… zaczyna się : - Weź to mój naleśnik. Mamo on oblizał wszystkie trzy, żebym nie mógł wziąć żadnego. Głupi jesteś. To ty jesteś głupi. Stoisz i patrzysz. Nie odzywasz się, nie reagujesz. Czujesz, że nie masz siły podnieść rąk, że opuszcza cię energia, zaczynasz płakać.
Bo nie doceniają twoich starań, bo potrafią zburzyć twój spokój, uczynić miłe popołudnie jedną wielką kłótnią, bo nie chcą z tobą spędzić czasu wyżej stawiając własne utarczki. Bo nikt nie powie: - Mamo super, my posprzątamy, zostaw. Zrobić ci kawkę? – właśnie tak to sobie wyobrażałaś biegnąc po czekoladę do sklepu.
Czujesz, że przegrywasz
Bywa, że nie wytrzymujesz i podnosisz głos. Jesteś stanowcza, wymagająca. Gdy twoja postawa nie przynosi rezultatu zaczynasz krzyczeć, nie dyskutujesz. Krótko ucinasz rozmowę, a na koniec wciskasz szpilkę, mówisz coś, co wiesz, że zaboli twoje dziecko. Nie możesz się powstrzymać. Ono sprawiło ci przykrość, niech samo poczuje, jak to jest. I kiedy wzburzeni odwracacie się od siebie, czujesz omdlenie, robi ci się słabo. Musisz usiąść i… zaczynasz płakać.
Bo czujesz się najbardziej wyrodną matką świata, samym złem, które wyżywa się na słabszej osobie, nie potrafi wykazać się dojrzałością. Masz poczucie totalnej porażki i twoje macierzyństwo jawi ci się, jako równia pochyła. A gdy jeszcze pomyślisz: „Rety, zachowałam się jak moja matka”, nie jesteś w stanie zatrzymać łez.
Płacz, to żaden wstyd
Widzisz, co się dzieje, gdy zaczynasz płakać? Ukrywasz twarz w dłoniach i nagle wokół zalega cisza, a ty czujesz, jak obejmują cię małe rączki. Milknie kłótnia przy stole. Słyszysz: - Przepraszam mamo.
Mamo jesteś człowiekiem, który ma prawo do słabości, do wątpliwości, do bezradności. Twoje dziecko ma prawo wiedzieć, że nie jesteś silna jak skała, że ciebie też dotykają chwile słabości. Mów: - Jest mi przykro, jest mi smutno, kocham cię, nie mam siły, przepraszam. Dziecko nie wie, czego oczekujesz, jeśli mu tego nie powiesz. W każdym wieku bada granice twojej wytrzymałości. Pokaż mu, że ciebie też łatwo zranić.