Koło bramki domu stała latarnia. Pani Jolanta mówiła Tomkowi: - Pamiętaj synku, że kiedy zapali się lampa, to znaczy, że czas wracać do domu. Zawsze wracał. Oprócz tego jednego dnia.
Zostań mamo
- To był dzień inny niż wszystkie – zaczyna swoją historię pani Jola, która co sobotę wychodziła do pracy. Zawsze rano przygotowywała swojemu synkowi śniadanie, rzeczy do ubrania – wersję na cieplejszy i chłodniejszy dzień. – W soboty Tomek nie chodził do przedszkola i zostawał chętnie z mężem w domu. Jednak dwadzieścia pięć lat temu, siedemnastego marca, chłopiec nie chciał puścić mamy do sklepu warzywnego, w którym pracowała.
Przytulił się do niej mocno i prosił, żeby ten jeden raz została w domu. – Obiecałam mu, że wieczorem, kiedy mąż pojedzie do pracy na nocną zmianę, położymy się wspólnie do łóżka i obejrzymy film o wielkiej małpie, King Kongu- wspomina pani Jola. – Ale obiecujesz – spytał Tomek. – Obiecuję – zapewniła i wyszła do pracy.
Dziwny dzień
Jola wraz z mężem i synkiem mieszkali w Dobrym Mieście. Budowali dom na przedmieściach. – Poszłam w tamtą sobotę do pracy poddenerwowana. Gdzieś z tyłu głowy miałam cały czas słowa Tomeczka, on nigdy wcześniej tak się nie zachowywał – opowiada kobieta wspominając, że o godzinie czternastej pojawił się u niej w sklepie klient, jak się okazało tego dnia wyjątkowo ostatni. Przez trzy godziny pani Jolanta odliczała minuty do zamknięcia sklepu.
Kiedy dotarła do domu, zobaczyła męża na drabinie, spytała o syna: - Gdzieś go tu przed chwilą widziałem, kręcił się – usłyszała. Na prośbę męża przebrała się i przez chwilę pomagała mu w pracy. Przygotowała kolację i zaczęła szukać Tomka: - Poszłam do sąsiadki, dwa domy dalej, jednak jej dzieci już od dwóch godzin były w domu. Zajrzałam do pani Zosi z naprzeciwka, którą Tomek traktował jak babcię, tam też go nie było – opowiada kobieta. Wróciła do domu.
Noc
Mąż pani Joli jeździł karetką. Podjechał pod dom, kiedy okazało się, że syna nadal nie ma, pojechał z żoną na posterunek. Początkowo nie chciano przyjąć zgłoszenia o zginięciu, bo minęły zaledwie trzy godziny. Patrol w radiowozie jeżdżący po mieście miał rozglądać się za niespełna pięcioletnim chłopcem. Pani Jola z sąsiadką w ciągu nocy kilka razy obeszła całe osiedle domków jednorodzinnych, szukała syna na drodze przejazdowej do granicy w Bezledach, pojechała jeszcze z mężem do szwagra na wieś , poszła nawet do koleżanki mieszkającej w pobliżu miejsca jej pracy. Nikt Tomka nie widział, chłopca u nikogo nie było.
- Trzymałam się wówczas myśli, że może wpadł w jakąś dziurę i z płaczu i krzyku zmęczony zasnął. Noc była ciepła. Kiedy pani Jolanta późno po północy zadzwoniła na pogotowie chcąc rozmawiać z mężem, usłyszała, że on nie może podejść do telefonu, bo śpi. – Płakałam tak, że chyba słyszeli mnie w Olsztynie. Z bezsilności, z bezradności i ze złości, że jak on może spać, skoro nie ma naszego syna! Nie umiałam go wytłumaczyć sama przed sobą – opowiada pani Jolanta. Od czwartej rano do świtu siedziała na stołku przed domem i czekała, i płakała – Niemoc i bezsilność była najgorsza. Tomek nie wrócił.
Poszukiwania
Kiedy nadszedł poranek, mąż wrócił do domu, przyjechał także szwagier pani Joli. – Zawieź mnie do kościoła – powiedziała. Poprosiła księdza, by po mszy ogłosił, że zaginęło dziecko i jeśli ktokolwiek, cokolwiek widział, by zgłosił się do niej. Proboszcz odmówił, dopiero ostra reakcja zaprzyjaźnionej siostry zakonnej sprawiła, że zmienił zdanie. – Nie słuchałam, co powiedział na koniec mszy. Wróciłam do domu. Sąsiadka, która w nocy pomagała szukać Tomka, wskazała pani Jolancie chłopca za płotem mówiąc: - On się wczoraj bawił z Tomkiem.
Spokojnym głosem spytałam:
Pani Jola rozmawiała z tym chłopcem tylko raz. Jego matka nie pozwoliła milicji syna przesłuchać. – Wiedziałam, że nie kłamał, ale już nigdy później nie był sam na dworze, nie miałam jak go zagadnąć… nie było możliwości…
Nurkowie
Pani Jolanta chciała wykluczyć najgorszą wersję wydarzeń, jak sama mówi, dla niej absurdalną. Za namową znajomej udała się do różdżkarza, który stwierdził, że jej dziecko utopiło się w pobliskiej rzece. Wskazał nawet miejsce stojąc przy brzegu rzeki, gdzie zaprzyjaźniony płetwonurek znalazł jedynie zabawkę Tomka.
Nurek przeszukał miejsce, gdzie drzewa stworzyły naturalną tamę. Nic nie znalazł, ale poprosił swoich kolegów z klubu płetwonurków w Olsztynie, by spenetrowali dno rzeki. – Przyjechali w czwartek. Szukali cały dzień. Stojąc na brzegu rzeki usłyszałam: „Coś znalazłem”… Zamarłam. Okazało się, że był to warchlak w worku utopiony… - wspomina mama zaginionego chłopca. Nurkowie ciała dziecka nie znaleźli. – Pamiętam słowa znajomego lekarza, który tłumaczy ł mi wtedy, że po dwóch do trzech miesięcy od zgonu następuje rozkurcz mięśni i jeśli Tomeczek złapał się czegoś tonąc, to jego piąstka to puści i w końcu wypłynie…
Sen
Kiedy znika dziecko, rodzic jest w stanie uwierzyć w najbardziej irracjonalne wytłumaczenia, byleby nie stracić nadziei.- Podobno jest tak, że sny z czwartku na piątek się spełniają – mówi pani Jolanta.
Wróżka
Cztery tygodnie po zaginięciu syna, pani Jola dostała adres do wróżki (do dziś go pamięta), wiekowej cyganki. W obawie, że zostanie oszukana, poszła do fryzjera, ubrała się elegancko, zrobiła makijaż i z uśmiechem zapukała do drzwi tarocistki. – Chciałabym wiedzieć, co mnie jeszcze czeka w przyszłości – mówiła z udawanym luzem.
Kiedy jednak karty zostały rozłożone, pani Jola usłyszała: - Nie sprowadza cię ciekawość, ale wielka tragedia, tobie zaginęło dziecko… Cyganka powiedziała wówczas kobiecie wiele rzeczy, które na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat sprawdziły się, wydarzyły. – Powiedziała, że będę miała jeszcze jednego syna, że czeka mnie ciężkie życie u boku mojego męża i że nie będę z nim do końca, że odejdę.
Siedemnastego marca minęło dwadzieścia pięć lat od dnia zaginięcia Tomka. Trzydziestego maja chłopak skończy 30 lat. Jego mama mieszka dziś w Olsztynie, jest sama, rozwiodła się z mężem, który, jak mówi, przez wiele lat znęcał się nad nią psychicznie. – Przeczytałam jego zeznania złożone pół roku od zaginięcia Tomka, mówił wtedy, że minęło tyle czasu, że nic nie da się już zrobić, że trzeba zapomnieć. Jakim trzeba być człowiekiem, jak można nazywać się ojcem, kiedy z ust padają takie słowa – pani Jolanta do dziś nie kryje ogromnego żalu.
Teraźniejszość
Kobieta była w trzynastu różnych miejscach w Polsce spotykając się z jasnowidzami i ludźmi, na których pomoc mogła liczyć. Wszystko wskazuje na to, że wtedy, w tamtą sobotę Tomek został porwany i wywieziony za granicę.
Dzisiaj pani Jolanta opowiada o tym, jak przez wiele lat nie mogła smażyć naleśników, ulubionej potrawy Tomka. – Robiłam ciasto, które po chwili lądowało w śmietniku. Choinkę na Boże Narodzenie ubrałam dopiero, kiedy Karol – młodszy syn, miał trzy lata. Było to dziesięć lat po zaginięciu Tomka. Teraz żadne święta dla mnie istnieją...
Na pytanie, czy można czekać całe swoje życie i czy przez te lata przyszły chwile zwątpienia, mama zaginionego chłopca odpowiada: - Dwa albo trzy razy pomyślałam, że już tak nie chcę, że wolałabym zapalić znicz na jego grobie niż tkwić w tym czekaniu i niemocy. Za chwilę jednak przychodziło opamiętanie. Nadal czekam i wierzę, że Tomek się odnajdzie.
Pani Jola mówi, że ludzie, którym zaginęli najbliżsi dzielą się na trzy kategorie. Na tych, którzy czekają biernie licząc na to, że ktoś inny zrobi wszystko, by odnaleźć tę osobę. Druga grupa to ci, którzy chcą zapomnieć, zamknąć rozdział pod tytułem „zaginięcie”, nie chcą rozmawiać, rozdrapywać ran. Trzecia kategoria, to ludzie pamiętający, nie przestający szukać, mający nadzieję. – Należę do tej trzeciej grupy. Nie wyobrażam sobie nie mówić o Tomku. Zapomnieć, to tak jakby stwierdzić, że on nigdy nie istniał.
Co dziś jest najtrudniejsze? – To, że mając pięćdziesiąt lat jestem sama. Nie mam nikogo, kto byłby dla mnie wsparciem. Odeszłam od męża z jedną walizką. W tym wieku zaczęłam wszystko od nowa… Ale nie tracę nadziei.
PS. Podczas rozmowy z panią Jolantą padło, że może nie przypadkiem spotkałyśmy się teraz po 25 latach, tak to też może wydać się irracjonalne. Ale piszę jako matka dwóch synów... Internet ma duży potencjał. Jeśli chcecie pomóc, udostępniajcie, jeśli nie historię, to chociaż zdjęcia Tomka.
Miałam jakieś dziwne przeczucie, jakby coś złego miało się wydarzyć, nadejść jakaś katastrofa. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, krążyłam od lady do drzwi, ale nie zdecydowałam się wyjść z pracy przed czasem.
Pani Jolanta
mama zaginionego Tomka
Mąż na wiadomość, że nigdzie nie ma naszego syna, wyciągnął pasek ze spodni i zagroził, że jak tylko się zjawi, złoi mu skórę. Musiał jednak jechać do pracy. Robiło się ciemno, latarnia paliła się już od dłuższego czasu, a Tomek do domu nie wracał.
Pani Jolanta
mama zaginionego Tomka
- Bawiłeś się wczoraj z Tomkiem. Chłopiec odpowiedział twierdząco.
– A w co się bawiliście? – drążyłam.
– W pedałówkę, to taka zabawa proszę pani, że rower się stawia na siodełko i kręci się jak najszybciej i najdłużej pedałami – tłumaczył.
– I co, Tomek zostawił cię i poszedł do domu?
– Nie proszę Pani, tu przyszedł taki bardzo brzydki pan.
– Dlaczego brzydki?
– Bo miał takiego dużego wąsa, i kurtkę taką do kolan, brązową, jak kora drzewa…
- I co? Ten pan bawił się z wami?
– Nie, rozmawiał z Tomkiem, a później wziął Tomka za rękę i z nim poszedł, o tam – wskazał ręką.
Pani Jolanta
mama zaginionego Tomka
Po wizycie płetwonurków przysnęłam koło północy. Przyśnił mi się Tomek, który zupełnie nagi leżał na drzwiach, które niosło kilku mężczyzn w stronę naszego domu. Wybiegłam do nich i wtedy Tomek podniósł głowę i wyciągnął do mnie ręce. Przytuliłam go. Powtarzał, że jest mu tak bardzo zimno, a ja pytałam, gdzie się podziewał, że tyle czasu go nie było, a my tak długo go szukaliśmy. W pewnym momencie podniósł wzrok, spojrzał mi w oczy i powiedział „Mamo, a dlaczego wy szukacie mnie w rzece, przecież ja nie umarłem, ja żyję…”
Pani Jolanta
mama zaginionego Tomka
Powiedziała też, że mój syn żyje i że się odnajdzie. Spytałam nieśmiało, czy może mi powiedzieć mniej więcej kiedy, a ona odpowiedziała: „Oglądasz Dynastię? Tam Adam odnalazł się po 25 latach, musisz być cierpliwa, bardzo cierpliwa”. Jej słowa trzymają mnie przy życiu do dzisiaj.
Pani Jolanta
mama zaginionego Tomka
Mój zaginiony syn dwa razy uratował mi życie. Pierwszy raz osiem miesięcy po jego zaginięciu, kiedy zeszłam do piwnicy i przez rurę od centralnego ogrzewania przerzuciłam linę. Chciałam się powiesić, ale w głowie rozbłysła mi myśl: „Co ty robisz! Przecież musisz na niego czekać!”. Kilkanaście lat później rozpędziłam auto do 150 kilometrów na godzinę i postanowiłam uderzyć w pierwsze drzewo stojące na drodze. Jednak ponownie coś we mnie krzyknęło, że on nie wróci po to, by szukać mnie na cmentarzu.