Czasami wydaje mi się, że żyjemy w jakimś zwariowanym dla rodziców świecie, w którym z jednej strony specjaliści od wychowania mówią, że dziecko jest najważniejsze, że w jego potrzeby powinniśmy się wsłuchiwać i je zaspokajać. A z drugiej strony ci sami specjaliści ze zgorszeniem patrzą na nasze dzieci biegające po restauracji i przeszkadzające w rozmowie.
Wygodna teoria
I uważam, że nie ma w tym krzty przesady, bo tak naprawdę ze wszystkich poradników, warsztatów czy rozmów wyciągamy to, co dla nas rodziców najwygodniejsze, najłatwiejsze do zastosowania wobec naszych dzieci. Mówią: - Dziecko musi mieć swoją przestrzeń, należy budować jego poczucie wartości, zakazy mogą ograniczać rozwój. I bierzemy tę teorię w ciemno, nie słyszymy już dalej: - Należy pamiętać, że każde dziecko jest inne, jedno potrzebuje pewnej ręki rodzica, który prowadzi go przez pierwsze lata życie, inne wymaga większej uwagi, wielkich pokładów empatii i wrażliwości.
Do podobnej sytuacji dochodzi, gdy mówimy o stawianiu granic. Dla jednych rodziców to zło, którym nigdy nie zamierzają splamić swojego rodzicielstwa, dla drugich równa się z budowaniem poczucia bezpieczeństwa dziecka, z czymś naturalnym w wychowaniu małego człowieka, a jeszcze inni pod przykrywką stawiania granic będą wymuszać na swoim dziecku absolutne posłuszeństwo.
Kiedy mój syn wszedł fazę buntu dwulatka, kiedy krzyczał, tupał nogami, powiedziałam mojemu mężowi: - Wiesz, nie możemy mu pozwolić wejść nam na głowę. Wszystko ma swoje granice. Po tych słowach, ku mojemu wielkiemu zdumieniu usłyszałam donośny ojcowski głos: - Dość , uspokój się, natychmiast idź do swojego pokoju. Zrobiłam ogromne oczy i nie mogłam wykrztusić słowa: - Chyba przesadziłeś – powiedziałam w końcu. – O co ci chodzi, sama powiedziałaś, że nie możemy mu na wszystko pozwalać. Jak widać punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia.
Bezdyskusyjne granice
Wiele prawdy jest w słowach, że wolność jednego człowieka, kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. To my jako rodzice stawiamy granice dziecku, ale to nie znaczy, że mamy je sztywno wytyczyć, jak na mapie grubą linią oddzielić to, co dziecko może, a czego nie.
Przeczytałam kiedyś, że problemem w stawianiu granic jest samo słowo „stawiać”, które kojarzone jest często z nakazem, czymś stanowczym i nieodwołalnym. Może dlatego to „stawianie” bywa przez rodziców odczytywane dosłownie. – Nie wyjdziesz bez kurtki na dwór – mówi mama. – Ale mi jest ciepło – odpowiada dziecko. – Nie dyskutuj, nie wyjdziesz i koniec kropka – pada w odpowiedzi. Granice często wytyczają: „Nie, bo ja tak mówię”, „Jestem twoją matką i wiem lepiej”, „Bo tak” lub „Bo nie”. Jako dorośli uważamy, że jasno wytyczone zasady są bezdyskusyjne. I choć dziecko przeciw nim się buntuje, to my twardo stoimy przy tym, co ustaliliśmy, obojętnie czy mamy rację czy nie. Jest granica – jest. Dziecko wie, co mu wolno, a czego nie, tak przynajmniej nam się wydaje.
Strach przed zasadami
- Kończ już oglądać bajki, wyłączaj telewizor – prosi tata, a dziecko nie reaguje. – Słyszy, prosiłem, żebyś już kończył. – Tato, ale jeszcze ta bajka – prosi syn. – Umówiliśmy się, że oglądasz pół godziny, które właśnie mija – próbuje wytłumaczyć ojciec. – Ale tatoooo – słyszy i widząc już łzy w oczach dziecka, odpuszcza. W efekcie zamiast pół, to chłopiec spędza półtorej godziny przez telewizorem, do momentu, kiedy zaśnie na kanapie.
Mężczyzna oddycha z ulgą na myśl, że nie powtórzyła się wczorajsza awantura, która wybuchła tuż po wyłączeniu telewizora i trwała dwie godziny. Podobnie jest przy obiedzie, kąpieli, wyjściu do sklepu. Kolejny oddech ulgi, kiedy po naciskach dziecka rodzice zgadzając się na to czego ono akurat chce, unikają histerii i wrzasków. Cieszy ich, gdy syn uśmiecha się trzymając w rękach nową zabawkę – to nic, że dwa dni temu dostał podobną. Za to mama kolejnego popołudnia wymyka się po cichu na zakupy, byleby tylko syn nie usłyszał, że wychodzi i nie chciał pójść z nią. Tu granic nikt postawić nie potrafi.
Podsunięte rozwiązanie
A gdyby tak granice pokazywać, a nie stawiać? Nie wyznaczać ich nic dla dziecka nieznaczącymi komunikatami, a mówić dlaczego chcielibyśmy by zachowało się w taki, a nie inny sposób. – Chciałabym, abyś ubrała tę kurtkę. Jeśli będzie ci faktycznie, to ściągniemy, dobrze. Martwię się, że zmarzniesz/przeziębisz się – niby to samo, a jednak inaczej.
Więc może, kiedy dziecko co chwilę wtrąca się nam w rozmowę zamiast przerywać i całą uwagę skupić na nim lub fuknąć: - Nie widzisz, że rozmawiam!, lepiej powiedzieć: - Kochanie, poczekaj proszę, teraz rozmawiam, kiedy skończę, wysłucham, co chcesz mi powiedzieć . Myślę, że oczekiwany przez nas efekt nie będzie w ten sposób trudny do osiągnięcia.
Pokazujmy dziecku, gdzie kończy się nasza cierpliwość, mówmy, gdy jesteśmy zmęczeni. Zwracajmy uwagę tłumacząc, że swoim zachowaniem przeszkadzają innym. Ustalajmy wspólnie czytelne dla dziecka zasady, chociażby pory snu, czy posiłków. Dziecko będzie wiedziało, co mu wolno, a czego nie. Nawet, jeśli będzie się buntować, to przeciwko rozumianym regułom, a nie przeciw czemuś, czego nie zna i co wywołuje w nim niepewność i dezorientację.
Stawianie granic nie jest niczym złym, jeśli tylko wiemy, jak mądrze je wytyczać.