Reklama.
Ania usłyszała od kuratora, że albo pójdzie do szpitala się leczyć, albo zabiorą jej dzieci. Kiedy poddała się leczeniu, do sądu wpłynął wniosek o zabranie dziewczynek do ośrodka wychowawczego. Rzekomo tylko na okres leczenia.
Niestety wystarczy jeden jedyny donos na rodziców dzieci, by sąd wziął go za pewnik i podstawę do zabraniu dzieci z ich własnego domu. Sąd nie bada, czy informacja, która wpłynęła, jest prawdziwa. W zaledwie kilka godzin wydawane jest postanowienie o przeniesieniu dzieci do rodzin zastępczych, czy domów dziecka.
Wyleczona zostałam całkowicie w ciągu trzech tygodni. W postanowieniu sądu nie został podany czas, do kiedy dziewczynki mają przebywać w ośrodku. Ustalone jedynie było, że na czas leczenia. Tyle tylko, że ja zostałam wyleczona w sześć dni po umieszczeniu moich córek w ośrodku, a one do domu nie wróciły do dzisiaj.
Kiedy dziecko zabierane jest z domu, nie ma przy nim psychologa, dziecko zostaje wyrwane z bezpiecznego dla niego środowiska, nie jest do tego przygotowane, wyrywa się i krzyczy, czasami nawet ucieka. Znam przypadek dzieci, które pochowały się w liściach w rowie na wsi, byleby tylko nie oddzielono ich od biologicznej matki.
Do Anny i jej córek trafiłam w kwietniu minionego roku. Po rozpoznaniu rodziny, moim zadaniem było przygotowanie planu działania z rodziną w celu usprawnienia kompetencji wychowawczych. Realizowałam z matką dziewczynek zalecenia poradni psychologiczno – pedagogicznej, między innymi konsultacji okulistycznej, neurologicznej jednej z dziewczynek. Wszystkie założenia przygotowanego przeze mnie planu, zostały przez Annę wypełnione, ona wykonał kawał dobrej pracy. Sąd jednak nie wziął w ogóle pod uwagę mojej opinii. W uzasadnieniu podawał jedynie braki w dokumentacji, a jak je uzupełniliśmy, to wymyślał coś innego.