Fot. Screen z TVP Wrocław
REKLAMA
Absurd
Cała historia brzmi jak farsa. Samotna matka zajmuje się swoimi dwoma córkami, bliźniaczkami, które obecnie mają sześć lat. Patrycja i Wiktoria. Co więcej, ta matka zajmuje się również swoim schorowanym ojcem. Kiedy zwraca się o pomoc finansową do ośrodka pomocy społecznej, obligatoryjnie wpływa wniosek o zbadanie sytuacji w rodzinie. Ania toczy potyczki z ośrodkiem, bo ten nie chce wziąć pod uwagę, że ona i jej ojciec prowadzą osobne gospodarstwa domowe, wolą uznać ich z jedną rodzinę i tym samym wypłacić niższy zasiłek.
Rodzina Ani w związku z pomocą z MOPSu ma swojego kuratora. Kiedy u Ani pojawia się zagrożenie chorobą zakaźną, kurator wymusza szantażem (albo szpital albo dzieci)na matce bliźniaczek decyzję o podjęciu szpitalnego leczenia. Kobieta jest leczona na różę. Po tygodniu wypisuje się ze szpitala na własne życzenie, a cztery dni później do jej drzwi puka pracownik ośrodka i w obecności dwóch policjantów wręcza decyzję sądu o zabraniu dzieci do ośrodka wychowawczego. I zabiera dziewczynki matce, ot tak, po prostu. Bez uprzedzenia, bez jak się okazuje sensownego powodu. Zabiera dziewczynki mamie, która wychowywała i zajmowała się nimi przez sześć lat w sposób nie budzący zastrzeżeń.
Marek Szambelan
Prezes Fundacji "Razem lepiej"

Niestety wystarczy jeden jedyny donos na rodziców dzieci, by sąd wziął go za pewnik i podstawę do zabraniu dzieci z ich własnego domu. Sąd nie bada, czy informacja, która wpłynęła, jest prawdziwa. W zaledwie kilka godzin wydawane jest postanowienie o przeniesieniu dzieci do rodzin zastępczych, czy domów dziecka.


Kluczowa otyłość
W przypadku Anny i jej córek w uzasadnieniu sądu można przeczytać, że decyzję o zabraniu dzieci podjęto z uwagi na domową sytuację - mieszkanie ze schorowanym ojcem, wypisanie się przez matkę dziewczynek na własne życzenie ze szpitala, kiedy ta nie ukończyła leczenia. Sąd stwierdził także, że stan zdrowia kobiety stale się pogarsza, a ona sam lekceważy swoją chorobę.
Ponadto podano, że matka dziewczynek nie wypełnia zaleceń kuratora, nie zważa na konsekwencje, które mogą wyniknąć z nieleczenia poważnych chorób, w tym otyłości. Wykazuje się przy tym skrajną nieodpowiedzialnością.
Sytuacja zupełnie inaczej przedstawia się z punktu widzenia lekarzy. W sześć dniu po zabraniu dziewczynek szpital wydał pismo, w którym jasno stwierdzono, że stan zagrożenia różą został zaleczony, a pacjentka, czyli Anna, nie stwarza żadnych zagrożeń zdrowotnych dla otoczenia.
Anna Kapela
mama Wiktorii i Patrycji

Wyleczona zostałam całkowicie w ciągu trzech tygodni. W postanowieniu sądu nie został podany czas, do kiedy dziewczynki mają przebywać w ośrodku. Ustalone jedynie było, że na czas leczenia. Tyle tylko, że ja zostałam wyleczona w sześć dni po umieszczeniu moich córek w ośrodku, a one do domu nie wróciły do dzisiaj.

Jak się okazuje, dobry stan zdrowia matki nie jest jednak wystarczającym powodem dla sądu, by pozwolić na powrót jej dzieci. Czym zatem kierował się sędzia? Czyżby jedynym powodem podważenia kompetencji rodzicielskich była otyłość Ani? Kobieta jest otyła, ale nadwaga nie uniemożliwia jej normalnego, codziennego funkcjonowania. Jak sama mówi, z powodu otyłości nie choruje na żadną z chorób, którą otyłość może wywołać, a jej jedynym nałogiem jest palenie papierosów.

A gdzie dobro dzieci?

Dziewczynki w ośrodku wychowawczym przebywają od listopada minionego roku.. Ania może widywać się z nimi cztery razy w tygodniu. Cztery wizyty ciągu siedmiu dni. Jak wytłumaczyć dzieciom, które marzą o powrocie do domu, że mama nie może ich zabrać, bo sąd na to nie pozwala? Nie mogą wrócić do domu, w którym były kochane, przytulane, w którym miały normalną opiekę? – Pęka mi serce, kiedy słyszę: - Mamo ja mogę nawet na podłodze spać, byleby wrócić do domu lub gdy wyciągają ręce przez płot krzycząc, żebym je zabrała, że one nie chcą być w ośrodku – mówi płacząc mama bliźniaczek.
Marek Szambelan
Prezes Fundacji "Razem lepiej"

Kiedy dziecko zabierane jest z domu, nie ma przy nim psychologa, dziecko zostaje wyrwane z bezpiecznego dla niego środowiska, nie jest do tego przygotowane, wyrywa się i krzyczy, czasami nawet ucieka. Znam przypadek dzieci, które pochowały się w liściach w rowie na wsi, byleby tylko nie oddzielono ich od biologicznej matki.

Po stronie Anny stanęła asystentka rodzinna.
Joanna Tenderys
asystentka rodzinna

Do Anny i jej córek trafiłam w kwietniu minionego roku. Po rozpoznaniu rodziny, moim zadaniem było przygotowanie planu działania z rodziną w celu usprawnienia kompetencji wychowawczych. Realizowałam z matką dziewczynek zalecenia poradni psychologiczno – pedagogicznej, między innymi konsultacji okulistycznej, neurologicznej jednej z dziewczynek. Wszystkie założenia przygotowanego przeze mnie planu, zostały przez Annę wypełnione, ona wykonał kawał dobrej pracy. Sąd jednak nie wziął w ogóle pod uwagę mojej opinii. W uzasadnieniu podawał jedynie braki w dokumentacji, a jak je uzupełniliśmy, to wymyślał coś innego.

Marek Szambelan mówi otwarcie o samo usprawiedliwianiu się sądów. – Sędzia nie chce przyznać się do błędu. Odracza więc terminy, szuka braków w dokumentach licząc na to, że albo rodzic się potknie, albo zniechęci. Tak się niestety często dzieje. Rodzice chorują na depresję, załamują się, tracą nadzieję.
Nadzieję traciła już również Anna. – Czułam bezradność, bezsilność, to jak uderzanie głową w mur, którego nie można przebić. Teraz jednak, kiedy media zainteresowały się moją sprawą wróciła do mnie wiara, że jeszcze wszystko się ułoży, że dziewczynki do mnie wrócą. Chcę tylko prosić panią sędzinę, by była człowiekiem, a nie bezduszną istotą.
Źródło: TVPinfo