Przepracowani? Nieumiejący odpoczywać? Pewnie. To najlepsze ucieczki przed sobą
Katarzyna Troszczyńska i Małgorzata Ohme
03 maja 2015, 18:17·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 maja 2015, 18:17
Przepracowani neurotycy. Ludzie, którzy uciekają w działania, żeby nie spotkać się ze sobą. Którzy pragną odpoczynku i relaksu, a jednocześnie się go boją, bo zawsze lepiej ukryć się „w muszę".
Reklama.
Wyjazd. Kilkanaście osób. W różnej sytuacji osobistej i zawodowej. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, przepracowani. Weekend majowy to dla nas zbawienie. W piątek „wylądowaliśmy" w przepięknym miejscu na Mazurach. Jeden sklep, cztery domy na krzyż, nasz z wielkim tarasem wychodzącym na jezioro. I my. Cisza.
„Och jak cudownie", „Jak bosko" mówiliśmy. Ktoś tylko wciąż sprawdzał maile, ktoś przeglądał internet, odpisywał na SMS-y, wrzucał zdjęcia na Facebooka. Ktoś zażartował. „Ta cisza to jednak trochę dzwoni mi w uszach".
W sobotę najpierw wstał M. „Boże, to co robimy? Mrągowo? Bieganie? Może coś zróbmy. Ktoś? Coś? Nienawidzę siedzieć tak bezczynnie".
Potem wstała J. „Nie odpisałam na służbowego maila. Jezu, gdzie mój laptop? Czy ktoś widział mojego laptopaaaa!!!!!". I jeszcze K. cały czas przeżywał problemy ze wspólnikiem. Kawa o tym, papieros o tym. Westchnięcie o tym.
Przyjaciółka psycholog (pomiędzy SMS- ami z eks) patrzyła z rozbawieniem: Hej, a może tak puścicie? Ktoś tu umie odpoczywać? Ale jak to? Przecież odpoczywamy. Tak??? Taka zabawa teraz. Kto porzuca telefon? Laptopa? Kto da radę nie być non stop online? Cisza.
– Dlaczego boicie się odpoczywać NAPRAWDĘ? – powtórzyła pytanie.
Ktoś westchnął, ktoś przewrócił oczami, uciekł na papierosa. A ktoś powiedział: O rany, naprawdę. Bo to po prostu cholernie trudne. Pracować, dbać, wozić, opłacać, dzwonić, robić, spieszyć się, ba pędzić, zdążać, nie zdążać, wymyślać, wygrywać, przegrywać. Życie. Ogarniać. Na co dzień. A tu nagle…bach…cisza. Walizki wypakowane. Pokoje zaklepane. NIE MA NIC DO ZROBIENIA.
Po nerwowym krzątaniu, zrobieniu naleśników, pojechaniu po węgiel do grilla, wyglancowaniu podłogi - nerwowość zaczęły zastępować rozmowy. Na papierosie, przy winie, nad jeziorem. O życiu, przemijaniu, związkach, pracy. O tym, gdzie w życiu jesteśmy, a gdzie chcielibyśmy być. I do jakich wniosków dochodzimy, gdy w końcu musimy się zatrzymać. Trudne. Czasami bolesne. Prawda, którą mijamy.
Pierwsza ona ( o pracy)
– Nie wiem, czy lubię wyjeżdżać w taką głuszę. W tej ciszy uświadamiam sobie, że moje życie to szaleństwo. Że nie mam czasu na miłość, jestem pracoholiczką. Że mam drgawki z nerwów, gdy pada mi służbowy telefon. Śnią mi się kontrakty, a poziom mojego codziennego stresu równa się milion. Nie mam czasu dla syna. Boję się cholernego pytania, które tłucze mi się dziś po głowie: po co ja tak żyję?
Druga ona ( o miłości)
– A ja widzę, że jestem w beznadziejnym związku. Czuję się smutna i zła, bo udaję, że jestem szczęśliwa.Patrzę na Wasze związki i widzę te mikro-momenty, w których okazujecie sobie czułość. Spijam to z Was, pożyczam, chowam do plastikowej torebki z Biedronki i lecę do pustego łóżka. Tam nie ma nic, wiem to. Nienawidzę wyjeżdżać z innymi parami, bo przypominam sobie, jak może być. I widzę, jak nie jest.
Trzecia ona ( o macierzyństwie)
– Wciąż się oszukuje, że radzę sobie z Antkiem. A potem widzę, że tylko ja wrzeszczę: „Anteeeeek, na górę!!!! Raz, dwa, trzy. Jesteś złośliwy, wstrętny, zaraz zadzwonię do ojca". Nagle słyszę tylko swój głos. Widzę, że nie wszystkie matki tak wrzeszczą. Że może gdzieś popełniam błąd. Że to co myślę, że jest codziennością dla wszystkich (przepychanki z nastolatkiem, awantury) jest moją codziennością. I widzę drugą matkę, która jest oazą cierpliwości i spokojem. Mam wyrzuty sumienia i źle mi.
Kolejny papieros, westchnienie, cisza. Przyjaciółka psycholog milczy razem z nami, zamyślona patrzy na telefon. Nagle: - Jakbyście chcieli? - pyta. Puśćmy wodze fantazji. Idealny dzień, tydzień, rok. Wiesz jakbyś chciała?
Pierwsza ona: Chciałabym przestać się bać. Ciągle oszczędzam. Wiecie, że obsesyjnie kupuję ryż i chowam po szafkach? Chciałabym obudzić się bez znajomego skurczu w żołądku. Ufać, że nic złego się nie zdarzy. Być z kimś, kto powie mi, że jestem bezpieczna.
Druga ona: Ja też chciałabym przestać się bać. Odejść. Zebrać swoje zabawki i wyprowadzić się. Nie myśleć o tym, czy go zranię, czy sobie poradzi. Pomyśleć wreszcie o sobie. Wiedzieć, że sobie poradzę sama. Bo przecież i tak jestem sama.
Trzecia ona: Ja też chciałabym się nie bać. Swojego dziecka. Zareagować czasami ostro. Nie czuć zaraz po tym winy i nie przepraszać. Nie robić mu tym samym wody z mózgu: wymagam, a potem się wycofuję. Chciałabym mieć odwagę okazywać złość innym i nie czuć się złym człowiekiem.
A ja bym chciała przestać czekać na cud - dodaje nagle przyjaciółka psycholog. Przestać bać się zamykać drzwi za sobą. Nie bać się odchodzić, gdy coś się kończy, gdy jest niemożliwe, gdy ktoś mówi mi: „Nie mam ci nic do dania". Puścić.
Nie musimy mówić głośno, o czym wszyscy myślimy w tym momencie. O naszych lękach, które trzymają nas za gardło i sterują naszym życiem. Dziwimy się dzieciom, że nie potrafią zasypiać przez wymyślone potwory, a ile my dorośli produkujemy lęku w swoim życiu? Nasze zniewolenie bywa prostym mechanizmem ucieczki przed lękiem. Tak naprawdę wystarczy powiedzieć głośno, czym on jest. Z dziećmi rysuje się na kartce potwora lub lepi z plasteliny. W ten sposób wyciąga się lęk na powierzchnie, by nie zalegał w głowie przestraszonego dziecka. Podobnie jest z nami. Czasami trzeba powiedzieć na papierosie, w pewną majówkę na Mazurach - innym. Powiedzieć na głos "Boję się". Może nawet "Bardzo się boję". Wypowiedziane, wierzcie nam, traci moc.
Czego się boicie?Wiecie czego? Czy macie swoje ucieczki w: telefon, pracę, bieganie, wszystkie „muszę", „powinnam", „tak trzeba".