To jedna z najtrudniejszych prawd w byciu mamą. Nie idealną, cierpliwą, a krzykliwą i sfrustrowaną. Kiedy rodzi się dziecko obiecujemy sobie, że nigdy nie będziemy na nie krzyczeć, zazwyczaj nie udaje się dotrzymać danego słowa.
Schemat jest zawsze podobny. Początek macierzyństwa cudowny, z małym pachnącym niemowlakiem, który choć czasami płaczliwy, to jednak nie budzi naszej złości. Jesteśmy matkami świadomymi, które chcą rozumieć swoje dziecko, towarzyszyć mu w rozwoju, wzmacniać poczucie własnej wartości. Udaje się to właściwie bez problemu w pierwszych latach życia. To wtedy dziecko nabywa nowych umiejętności, coraz więcej rozumie. Uważnie słucha, co chcemy mu przekazać, czego nauczyć. A jeśli nawet porozrzuca jedzenie z talerza próbując samodzielne jeść, to raczej wywołuje to u nas śmiech i pełną czułości wyrozumiałość.
Najgorsza matka na świecie
Wszystko jednak pewnego dnia się zmienia. – Pamiętam nasze pierwsze wyjścia do przedszkola. Poranne ubieranie się zawsze stanowiło problem. Płacz, ze nie chce dzisiaj iść, nie chce wstać, nie chce się ubierać wzbierał we mnie złość, ale próbowałam łapać oddech i cierpliwie tłumaczyć. Moja matka darła się na nas rano, poranki były koszmarem.
Pewnego dnia sama mojemu dziecku zafundowałam taki koszmar. Nie wytrzymałam, jakby coś się we mnie złamało i kiedy usłyszałam: „Nie będę się ubierać”, nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć, wylało się ze mnie wszystko – opowiada Monika, mama Zosi. – Darłam się jak opętana mówiąc: „A właśnie, że będziesz się ubierać, bo ja ci każę i nie będę z Tobą dłużej dyskutować!”. Zośka była zupełnie zdezorientowana, ale ubrała się natychmiast. Wiozłam ją do przedszkola i płakałam. Czułam się jak najgorsza na świecie matka.
Obiecuję sobie, że to będzie ostatni raz
Julia jest mamą pięcioletniego Maksa. Jak sama mówi chłopiec był idealnym dzieckiem. – Gdy stał się starszy, zgodnie z zaleceniami poradnikowych specjalistów zaczęłam od niego wymagać, żeby dbał o porządek w swoim pokoju. Odkładał brudne naczynia do zlewu, a ubrania do prania. Ustaliliśmy zasady. Byłam dumna, że tak chętnie przyjmuje propozycje obowiązków – wspomina Julia.
Maks stał i się na mnie patrzał, kiedy skończyłam, rozpłakał się. Nogi się pode mną ugięły. Przytuliłam go i płakałam razem z nim. Julia nie może powiedzieć, że to był pierwszy i ostatni raz kiedy krzyczała na Maksa. – Za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatni raz. Że będę liczyć do dziesięciu, zamykać się w łazience, byleby nie podnosić głosu. Nie udaje się.
Sięgnęłam dna
- Czy możecie w końcu przestać krzyczeć? Ile razy mogę mówić, żebyście poszli na dwór lub do waszego pokoju – to najczęściej wykrzykiwane zdania przez Agnieszkę, mamę Wojtka u Kuby. – Kiedy przychodzę do domu, chcę przez chwilę posiedzieć w ciszy, wypić kawę. Rozmawiam najpierw z moimi synami, pytam, jak im minął dzień i wtedy marzę o 15 minutach dla siebie. Rzadko się udaje, bo chłopaki zdążą się pobić, pokłócić lub nagle chce im się pić. Kiedy Agnieszka pierwszy raz krzyknęła nie mogła sama ochłonąć. Kazała synom zamknąć się w pokoju i nie wychodzić, dopóki im na to nie pozwoli. Piła kawę i myślał o tym, że sięgnęła dna.
Zobaczyła siebie jako małą dziewczynkę, która na palcach chodziła po mieszkaniu, kiedy jej mama korzystała z popołudniowej drzemki. Byleby tylko jej nie obudzić i nie narazić się na jej gniew. – Wstałam i poszłam do chłopców. Wytłumaczyłam im, dlaczego krzyczałam, że jestem zmęczona i że moja cierpliwość do nich jest wtedy ograniczona. Obiecali, że nie będą wariować. Oczywiście słowa nie dotrzymali. Ja zresztą też nie i krzyczę, kiedy jestem zła. Tyle tylko, że odbywa się to bez wspólnych pretensji, oni przepraszają, bo wiedzą, że przegięli, a ja przepraszam, że krzyczę. Wiem, to takie trochę błędne koło. Ale kurde, przecież mam prawo być zła. Mam, czy nie? – pyta Agnieszka, która już nie patrzy z wyższością na mamy krzyczące na swoje dzieci na placu zabaw.
Miłość nie wyklucza złości
W naszej kulturze panuje przeświadczenie, że mama musi być oazą spokoju. Tarczą odbijającą emocje i humory swoich dzieci sam pozostając nieskazitelną, nie dotkniętą złością. Nie chcemy powielać zachowań swoich rodziców, którzy krzyczeli za niepościelone łóżko, za niewyrzucone śmieci, czy za to, że chcemy o coś spytać, gdy oni akurat mieli coś ważnego do obejrzenia w telewizji.
– Nigdy nie będę jak moja matka, która wpadała w szał na widok porozrzucanych na biurku książek – obiecujemy sobie, a potem krzyczymy, gdy widzimy rozwalone zabawki. Bo nie mamy siły po raz kolejny ich układać, bo nie chce nam się znowu tłumaczyć, że powinny być sprzątnięte, bo szef na wkurzył i pierwszą osobą, jaka się napatoczyła było dziecko, więc daliśmy upust własnej frustracji.
Krzyczymy, bo jesteśmy zmęczone. Bo jesteśmy sfrustrowane, bo znowu wszystko jest na naszej głowie i nawet dziecko nie chce współpracować. Krzyczymy, bo nasze dziecko nie spełnia naszych oczekiwań: - Jak możesz tego nie wiedzieć – wrzeszczymy nad zadaniem domowym.
Złość to emocje, które zawsze będą istnieć w relacji z drugim człowiekiem. Można kogoś kochać, ale to nie wyklucza, że można się na niego złościć. Nawet na dziecko. Tyle tylko, że nie bądźmy jak ten rodzic, który krzyczy i każe wyjść do swojego pokoju udając, że nie ma o czym rozmawiać. Nauczmy się przyznawać do słabości. Przepraszać. Tłumaczyć, skąd złość się bierze. Szukać przyczyny jej nadmiaru. Pracować wspólnie nad sytuacjami, kiedy się pojawia, by ją eliminować. Wymaga to wysiłku dwóch stron, nie tylko samej matki, ale także jej dzieci i z pewnością nie jest łatwe.
Kiedy weszłam do domu do pracy i po raz dla mnie tysięczny zobaczyłam majtki i skarpetki leżące przy łóżku Maksa, nie wytrzymałam. Krzyczałam, że nigdy nie mogę na niego liczyć, że jest nieodpowiedzialny, że jest taki, jak jego ojciec. Wpadłam w szał, jakbym kumulowała złość przez kilka lat i teraz dawała jej upust.