Przecież miało być tak idealnie. Najpierw porozumienie dusz, te same pasje, pełne zrozumienie. Później dziecko. I nagle wszystko pryska niczym mydlana bańka.
Fascynujący początek
Poznali się na studiach. Od razu wpadli sobie w oko. Ona bywała duszą towarzystwa, z głową pełną pomysłów. On stał się jej codziennym towarzyszem. Łączyła ich oprócz miłości przyjaźń, wspólne pasje. To był prawdziwie partnerski związek. Nawet, gdy zostali małżeństwem byli dla siebie partnerami w codziennym życiu, pełnymi zrozumienia i tolerancji. Kiedy On pracował dłużej, Ona cierpliwie czekała na niego wieczorem z ciepłą kolacją. – Wychodzę na babskie spotkanie – mówiła, a on nie był zazdrosny, za to opiekuńczy. Dzwonił, czy po nią przyjechać, by nie wracała sama do domu.
Lubił sport, umawiał się z kumplami na piłkę, koszykówkę czy na siłownię, a ona pękała z dumy, kiedy koleżanki podziwiały jego wysportowaną sylwetkę. Podobało jej się, że ma wiele zainteresowań. Kiedy wybierał się na wariacką wyprawę w góry z kolegami, ona spędzała czas z przyjaciółkami. Każde z nich pracowało i rozumieli, że czasami jedno musi więcej czasu poświęcić na zawodowe obowiązki. Domowymi się dzielili, chyba…
Marzyli o dziecku. Nie musieli specjalnie długo czekać na dwie kreski na teście. Książkowa ciąża, bez większych problemów. On spełniał każde jej zachcianki. Czasami żałowała, że ma ich tak mało, bo był tak uroczy, kiedy przed północą biegł do sklepu po czekoladę z orzechami. Planowanie dziecięcych zakupów, poród oczywiście wspólny, to było od początku oczywiste. Rozmawiali o tym, jak to będzie, jak wiele będą mogli pokazać swojej córce. Ona czasami zasmucała się pełna obaw czy podoła w roli mamy, wtedy On szeptał jej do ucha, że będzie najcudowniejszą mamą pod słońcem.
Czas zmian
I przyszedł ten długo wyczekiwany dzień. Pełen strachu, ale wypełniony szczęściem. Mogli tulić swoją córkę w ramionach. Kiedy wróciły obie ze szpitala w domu czekał bukiet kwiatów. Ona kątem oka zauważyła brudne talerze i kubek w zlewie. Początki rodzicielstwa rzadko bywają sielanką. Ją boli wszystko. Ma wrażenie, że piersi eksplodują, boi się, że dostanie zapalenia, więc chodzi z kapustą w staniku. Mokrych od mleka koszulek chwilowo nie przebiera od razu, bo nie ma na to zwyczajnie siły. Mała budzi się w nocy, wstaje by ją nakarmić, często zasypia razem z nią w fotelu. Kiedy On się przebudza, odkład córkę do łóżeczka, a ją przykrywa kocem.
Ona pamięta, że ważne jest zaangażowanie mężczyzny w opiekę nad dzieckiem. W końcu ich związek oparty jest na partnerstwie. On kąpie małą, kiedy wraca do domu z pracy. Wyciera ją, ale ubiera już Ona, wie, że zrobi to lepiej i szybciej. Córka jest już rozdrażniona po całym dniu, po co dokładać jej więcej emocji.
- Może obejrzymy film – proponuje, kiedy dziecko zasypia. Ona się zgadza i chwilę później śpi na kanapie. Rano przeprasza, że nie dotrzymała mu towarzystwa. On mówi, że rozumie. Wychodzi do pracy. A ona zostaje z córką w domu. To już czas, kiedy potrafi sobie zorganizować dzień. Wie, że musi wyjść po zakupy, bo trzeba ugotować obiad, poza tym zjeść coś na śniadanie. Czeka aż mała się obudzi.
- Chyba zęby jej wychodzą – mówi mu przez telefon próbując przekrzyczeć córkę i jedną ręką przygotować coś do jedzenia, bo na drugiej trzyma rozpłakane dziecko.
On nie może teraz rozmawiać, bo musi się przygotować do spotkania z klientem. Wysyła jeszcze sms, że wróci trochę później – obowiązki zawodowe. W domu nie widzi stosu naczyń w zlewie, rozlanego soku na podłodze. Przykrywa żonę kocem, całuje w czoło śpiącą córkę, wyciąga piwo z lodówki – w końcu miał ciężki dzień w pracy - i siada przed telewizorem.
Nieprzewidziane trudności
- Nie mogłeś chociaż posprzątać ?– Ona rzuca rano pretensjami. – Cały dzień z nią byłam, płakała, nie wiedziałam już co robić, a Ty wróciłeś i tak trudno było ci schować naczynia do zmywarki?!? On jest lekko zdezorientowany. – Kochanie, przepraszam, muszę lecieć – mówi i wychodzi jak co rano.
Kiedy w sobotę ona marzy, żeby pospać ciut dłużej, odespać nieprzespane nocki, zwłaszcza, że mała ostatnio zamiast spać woli jeść, on zrywa się wcześnie: - Idę pobiegać – informuje i nim ona zareaguje, jego już nie ma. Wstaje, robi śniadanie, a w gardle rośnie jej gula, że bieganie jest ważniejsze niż one. Tydzień później oznajmia, że umówił się wieczorem z kumplami na oglądanie meczu. – Wiesz takie męskie spotkanie, piwo chipsy i piłka nożna – mówi jak wiele razy wcześniej… nim nie było dziecka. Ona zostaje sama, wściekła i smutna zarazem.
I pewnego dnia to widzi. Że sprząta – odkurza, ściera kurze, szoruje kuchnię. Czasami, gdy go poprosi, a on nie ma akurat WAŻNIEJSZYCH spraw, to posprząta łazienkę. Zresztą zawsze tak było. Ona dbała o czystość w domu. Mówi do niej: - Chodź pojedziemy do Kaśki i Marka, ale ona nie ma ochoty, poza tym: - A co z małą, już jest późno za chwilę będzie marudzić. Chce odpocząć, usiąść wieczorem z lampką wina, zaplanować kolejny dzień, w którym nie brakuje jej zajęć.
Mijają się, on wychodzi do pracy, wraca czasami bardzo późno. Kiedyś jej to nie przeszkadzało. Teraz nie interesuje jej nawet, ile kilometrów przebiegł i w jakim tempie. A on – słucha o kolejnym ząbku, próbie nakarmienia małej brokułami i ilości zjedzonego jabłka. Skupia się tylko na początku, kiedy ona dzieli się dziennymi wrażeniami, włącza telewizor, wyciąga się na kanapie: - O zobacz fajny film dzisiaj – przerywa jej w pół zdania.
Piętrzące się konflikty
Ona robi rachunek sumienia, kiedy ich córka kończy roczek. Zastanawia się, gdzie się zgubili? Kłócą się, czy pozwolić córce jeść samodzielnie. Ona śmieje się, kiedy widzi jej nieporadne próby, on wścieka się, że tylko wokół bałagan, a w efekcie nic nie zjedzone. Dyskutują o wakacjach. On jak zawsze pojechałby w góry, Ona tłumaczy, że pogoda niepewna, poza tym, jak z małą pod namiot. – Przewrażliwiona jakaś jesteś – kwituje – Kiedyś ci to nie przeszkadzało. – Kiedyś nie mieliśmy dziecka – mówi Ona.
To tylko wstęp do kłótni, pada: - Bo Ty zawsze! – Bo Ja nigdy! Ona ma pretensje, że jej nie pomaga, że mógłby pomóc w domowych obowiązkach, chociaż spytać, czy zrobić zakupy. Że kumple są ważniejsi od niej i ich córki. Że mógłby odpuścić sobie jakiś trening i wyjść z małą na spacer. Że Ona też by chciała pojechać na basen wieczorem, tylko kiedy jeśli WIECZNIE nie ma go w domu. – Przesadzasz – rzuca. – Pracuję, zarabiam kasę na TO wszystko. Nigdy ci to nie przeszkadzało, wiedziałaś jak pracuję, co lubię robić, mówiłem, że nie cierpię odkurzać, a wieszanie prania to dla mnie zmora – zawsze ty to robiłaś i nie był to powód do kłótni… Mała zaczyna płakać, Ona kładzie się z nią. Nie ma ochoty ciągnąć tej mało przyjemnej rozmowy.
Oddalają się od siebie. Niby są razem, ale czasami zgrzyta tak, że pozostaje im tylko zacisnąć mocno zęby. Ona jeszcze czasami zastanawia się, jak mogła nie widzieć wcześniej, że on TAKI jest. Nieodpowiedzialny egoista. On próbuje w niej dojrzeć tamtą dziewczynę. Skąd w niej tyle pretensji, wcześniej akceptowała jego pasje, kolegów i pracę, która wymaga nadgodzin.
Gdzie tkwi przyczyna?
Badania amerykańskie wykazują, że w przypadku 50% badanych małżeństw, jakość ich wspólnego życia zdecydowanie spada po narodzinach pierwszego dziecka. Zaledwie 19% uważa, że przyjście na świat dziecka pogłębiło ich wspólne relacje. To wtedy dorośli zostają postawieni w zupełnie nieznanej dla nich dotychczas roli. Nagle odkrywają przed sobą nieznane dotychczas twarze.
Przychodzi rozczarowanie, bo nie tak Ona wyobrażała go sobie w roli idealnego ojca. On jest wymagający, zasadniczy, często brak mu cierpliwości wobec dziecka. Ona też nie jest ideałem. Pochłonęło ją macierzyństwo, zepchnęła partnera na plan dalszy. Nagle zgubiła całą swoją spontaniczność i poczucie humoru. Stała się poważną matką, w towarzystwie której nie można zażartować ani z niej ani z dziecka – i to wcale nie złośliwie.
Szukając informacji na temat małżeństw, które posiadają dziecko, można trafić na informację, że rodzice rozmawiają ze sobą w ciągu dnia mniej niż dziesięć minut. Dziecko absorbuje więcej uwagi niż partnerzy dawali jej sobie nawzajem, kiedy nie byli jeszcze rodzicami. Skarżą się, że mają ze sobą mniejszy kontakt niż przed pojawieniem się dziecka. I choć tak bardzo podkreślali partnerski charakter ich związku, to nie uniknęli wejścia w stereotypowe role. Ona matka, gospodyni domowa, która w obecnych czasach realizuje się jeszcze zawodowo, on żywiciel rodziny z prawem do odpoczynku po pracy, jak po dobrze wykonanym zadaniu. Stereotyp lub łagodniej mówiąc - tradycja, przed którą większość związków chce uciec , a w efekcie powiela schemat znany od setek lat.
Czy tak musi być zawsze?
Czy obciążeni niemal genetycznie tradycyjnym podziałem ról jesteśmy w stanie się temu przeciwstawić? Nie jest to proste. Wymaga to ciężkiej pracy nad sobą i związkiem. Ważne by w porę zareagować, zacząć rozmowę. Kłótnia może okazać się idealnym rozwiązaniem na piętrzące się konflikty. Dlatego drodzy rodzice nie zamykajcie się na siebie. Rozmawiajcie. Wyrzucajcie pretensje, szukajcie kompromisu. Uczcie się od siebie nawzajem jak być dobrą mamą i dobrym tatą – nie ma jedynej słusznej drogi. Sprawcie by wasze rodzicielstwo dopełniało wasz związek, a nie go wypalało.