Jestem jedną z setek Polek, która notorycznie się odchudza. Jedną z tych, u których wszystko kończy się słomianym zapałem. Albo efektem jojo. Dlaczego niektórzy ludzie potrafią wziąć się za siebie, a inni wiecznie narzekają i całe życie walczą z nadmiernymi kilogramami. Mam dość!
„Odchudzam się!" oznajmiam (w każdy!) poniedziałkowy poranek. Bliscy nie kryją rozbawienia. „Który to już raz?" słyszę. Albo: „A, to w sobotę umawiamy się na makaron i wino. Zapału przecież starczy Ci najwyżej do końca tygodnia. Jedna z przyjaciółek (ironicznie): „ i jeszcze będziesz biegać?" No tak, będę. Oczywiście.
Od dziś. Na pewno. Już zawsze. Im silniej postanawiam się odchudzać, tym bardziej tyję. Zło. Chciałabym być Ewą Chodakowską. Chciałabym być jedną z jej fanek, której się udało. Nie jestem. W czym problem?
Ostatnio mój dziewięcioletni syn spytał: Mamo, skoro tak bardzo chcesz schudnąć dlaczego po prostu nie schudniesz? Zatkało mnie. „Nie wiem" odpowiedziałam po prostu.
Dlaczego tak często nam się nie udaje schudnąć? Dlaczego – choć się ze sobą źle czujemy– po prostu nie załatwimy „tej" wstydliwej sprawy. Porozmawiałam z psychologiem, dietetykiem, zrobiłam rachunek sumienia. I znalazłam:
10 powodów dlaczego TO się niektórym nie udaje
1. Brak cierpliwości.
Odchudzanie wymaga pracy i żelaznej dyscypliny. Wymaga też poświęcenia i odroczenia gratyfikacji. Ludzie niecierpliwi chcą widzieć efekt od razu– jak go nie widzą, rzucają to w diabły.
2. Nadmiar obowiązków.
Może to tylko pretekst (na pewno), ale nie wiem gdzie mam wrzucić w swój napięty plan dnia ćwiczenia na siłowni.
3. Stres.
Jedni w stresie chudną (farciarze), drudzy, niestety nie. Należę do tej drugiej grupy. Do odchudzania potrzebuję świętego spokoju.
4. Wstyd.
Po osiągnięciu pewnej wagi po prostu człowiekowi jest głupio pójść na siłownię pełną super lasek i przystojnych facetów. Na samą myśl, że miałabym tam paradować w dresie i demonstrować swój gruby tyłek jest mi po prostu słabo. Tak, wiem, nikt by na mnie nie zwracał uwagi. Już nawet nie wiem co gorsze.
Wstydzę się też trenerki do której zapisałam się rok temu, która poświęciła mi czas, a ja zniknęłam po ośmiu treningach. Szkoda, bardzo fajna siłownia.
5. Brak wsparcia.
W czasach poprawności politycznej nie wypada po prostu mówić przyjaciółkom, córkom, siostrom, swoim kobietom, że są grube. „Nie, no cały czas dobrze wyglądasz", „I tak jesteś ładna", „Nie wszyscy muszą być chudzi". My, kobiety przy kości, zatykamy sobie buzię tymi frazesami i wcinamy kolejną kanapkę. Co tam, że na boku ktoś mówi: „Rany, jaka ona się zrobiła tłustaaaa". My w końcu o tym nie wiemy.
6. Potrzeba poczucia bezpieczeństwa.
Niewiele się o tym mówi, ale zbyt duża ilość tkanki tłuszczowej, to nie tylko złe nawyki żywieniowe. Ludzie o niskim poczuciu bezpieczeństwa tyją, żeby poczuć silni i bezpieczni. Skoro nie potrafią ochronić się sami, może ochroni ich tłuszcz. Dlatego bardzo często dieta powinna iść w parze z psychoterapią. I znajdowaniem odpowiedzi na pytania: czego się boję, przed czym chce się schować?
7. Nieumiejętność przerwania zaklętego kręgu.
To jak z alkoholizmem. Pijesz, żeby nie czuć wyrzutów sumienia, że pijesz. Człowiek uzależniony od jedzenia zajada wyrzuty sumienia, że nie potrafi nic ze sobą zrobić. Każdego dnia jest gorzej. Znajoma psycholog nazywa to „efektem śnieżnej kuli". To ja sobie zjem ciasteczko, żeby zapomnieć jaka jestem tłuściutka i z siebie niezadowolona. Jutro przecież też jest dzień, prawda? A jutro to się wszystko zmieni. Wiadomo.
8. Kompulsywny charakter.
Ludzie, którzy dużo jedzą zwykle dużo rzeczy robią kompulsywnie. Pracują, kochają, przyjaźnią się, podróżują, uprawiają seks. Nazywają to: „intensywnym życiem". Oczywiście, to idealne usprawiedliwienie braku dyscypliny.
9. Stabilna sytuacja osobista.
Koleżanka mówi: muszę być szczupła, bo wciąż jestem „w obiegu". Czyli szukam mężczyzny, spotykam się z nowymi mężczyznami. Kobieta, która czuje się kochana nie ma aż tak dużej motywacji. Nie musi drżeć, że nowy kochanek ucieknie na widok jej za dużych ud.
10. Unikanie konfrontacji.
Co z tego, że w szafie same za małe ciuchy. Można „przerzucić się" na sukienki worki, a lustra w sklepie omijać szerokim łukiem. Naprawdę kobieta jest w stanie ukryć nadmierne kilogramy (nawet przed sobą) szczególnie jeśli jest w miarę proporcjonalna i ma – w miarę– szczupłe nogi. A gdyby tak rozebrać się, stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie: „No proszę, spójrz na siebie. Zrób coś z tym wreszcie. Dni, miesiące mijają".
Groza, lepiej nie. Lepiej kupić sobie kolejny worek i udawać, że wcale nie jest tak dramatycznie.
Z mojej strony to tyle. Choć pewnie każda walcząca z kilogramami osoba mogłaby dopisać co najmniej kilkanaście takich puntów.
Jak przerwać ten zaklęty krąg? Chciałabym zacząć od dzisiaj. Już nie wiosna, już lato idzie. Szkoda marnować kolejny miesiąc, prawda? Tylko jak przestać go marnować. Teorie przecież znamy wszyscy. Jak pokonać siebie?
P.S Wczoraj poprosiłam bliską mi osobę: „Przestań ściemniać, mów prawdę". Osoba spojrzała na mnie z rezygnacją i rzekła: „No dobra, jesteś za gruba". Oczywiście, chciałam zrobić aferę i się obrazić. Ale powiedziałam tylko: dziękuję. Wreszcie ktoś jest szczery. Mówmy szczerze grubasom, że są grubi (szczególnie, gdy o to pytają). Dzięki nam może się za siebie wezmą:)