Marcin Gortat, ambasador kampanii „Bądź kumplem, nie dokuczaj” w rozmowie z Małgorzatą Ohme opowiada o tym, jak być dobrym kumplem, co zawdzięcza sportowi i dlaczego warto pomagać.
Małgorzata Ohme: Oboje jesteśmy ambasadorami akcji "Bądź kumplem, nie dokuczaj". Co Cię przekonało do udziału w akcji?
Marcin Gortat: Zdecydowałem się na udział w kampanii Cartoon Network „Bądź kumplem, nie dokuczaj”, ponieważ sam wiem, że dokuczanie jest problemem, z którym boryka się coraz więcej dzieci, nie wiedząc jak sobie z nim poradzić. Jako ambasador akcji chciałem zachęcać i motywować dzieci do reagowania, jeśli widzą, że komuś dzieje się krzywda. Nieważne, czy jest to popychanie, przezywanie, wyśmiewanie, dokuczanie na boisku czy w Internecie - są to złe zachowania, które nie mogą mieć miejsca.
Dzieci dorastając powinny zajmować się rozwijaniem swoich pasji, nawiązywaniem nowych znajomości, beztroską zabawą, a nie zastanawianiem się czemu nie są lubiane i co zrobić, żeby koledzy przestali je przezywać. Zależy mi na tym, żeby dzieci nie bały się mówić jeśli dzieje się coś złego i żeby wiedziały, że nie ma to nic wspólnego z donosicielstwem. To zwyczajna prośba o pomoc. Chciałem głośno powiedzieć o problemie i pokazać, że są to trudne sytuacje, które jednak można zmienić.
Dużo się mówi o przemocy rówieśniczej, czy Ty też kiedyś byłeś ofiarą przemocy?
Nie mogę powiedzieć, że byłem ofiarą, natomiast rodzice wpoili mi, że trzeba pomagać innym. Czasami taką pomocą jest po prostu powiedzenie dobrego słowa, a czasami wymaga to od nas konkretnej reakcji. W dzieciństwie starałem się być wierny tej zasadzie, a co za tym idzie, pomagałem kiedy tylko mogłem i nie byłem obojętny widząc, że ktoś ma problem z rówieśnikami. Oczywiście zdarzało się, że i ja dostałem rykoszetem i ktoś starał się mi dokuczyć. Jako nastolatek byłem bardzo szczupły, a do tego wysoki jak na swój wiek. Dla niektórych kolegów był to argument wystarczający do kierowania w moją stronę różnych uwag.
Jakim byłeś dzieckiem? Jaką pełniłeś rolę w grupie?
O to, jakim byłem dzieckiem najlepiej zapytać moich rodziców, oni mogliby powiedzieć więcej. Mam wrażenie, że w szkole podstawowej byłem raczej cichym i grzecznym dzieckiem. Nie sprawiałem zbyt wielu kłopotów, choć na pewno nie byłem idealny. Jak każdy chłopiec w tym wieku starałem się zdobywać aprobatę rówieśników i budować relacje w grupie. Raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Czasami coś nabroiłem albo miałem jakiś zwariowany pomysł, ale to normalne, że młodego człowieka rozpiera energia i kreatywność. Myślę, że byłem zwyczajnym nastolatkiem, który swój wolny czas poświęcał sportowi.
Czy sport pomagał Ci w kontaktach z rówieśnikami? Czy raczej Cię izolował?
Zdecydowanie pomagał. Koszykówka jest sportem kontaktowym, w którym nie ma miejsca na uciekanie czy unikanie podań. Sport umożliwił mi poznanie wielu ciekawych ludzi. Uważam, że mojej pasji - koszykówce, którą trenuję przez większość życia, zawdzięczam bardzo dużo. Sądzę, że ukierunkowanie się na sport nauczyło mnie budowania mocnych relacji, pracy w zespole i zaufania do innych. Na boisku jest jak w życiu: jesteśmy grupą, rodziną, która musi na sobie polegać i ze sobą współdziałać. Rozumiemy się bez słów, każdy z nas wie komu może pomóc, jak poprowadzić rozgrywkę, żeby zdobyć punkt. Przez lata mojej kariery sportowej miałem szanse poznać osoby, z którymi pielęgnuję kontakty do dzisiaj.
Jak wygląda dzieciństwo małego sportowca?
Moi rodzice również byli sportowcami i dla wszystkich jasne było, że moje życie także będzie związane ze sportem. Dlatego od najmłodszych lat mój czas wypełniały treningi. Na samym początku nie były one związane z koszykówką. Starałem się znaleźć dyscyplinę, która da mi największą satysfakcję, w której będę mógł wykorzystać swoje mocne strony, czyli wzrost i szybkość. W szkole podstawowej przez 8 lat trenowałem lekkoatletykę. Równolegle mój wolny czas pochłaniała gra w piłkę nożną. W koszykówkę zacząłem grać kiedy byłem w szkole średniej i już od pierwszego rzutu wiedziałem, że to będzie miłość na bardzo długo. Życie koszykarza, niezależnie czy małego czy dużego, opiera się w dziewięćdziesięciu procentach na treningach, szlifowaniu techniki, ćwiczeniu precyzji rzutów, gibkości i szybkości – odkąd pamiętam treningi wypełniają każdy mój dzień. Jeżeli zdarzało się, że jako nastolatek miałem chwilę wolnego, to i tak wykorzystywałem ją na sport: oglądałem mecze w telewizji, grałem z kolegami w piłkę nożną albo, dla odmiany, jeździłem na rowerze - sport na całego.
Najważniejsza rzecz, jakiej nauczyli Cię rodzice?
Ciężko wybrać tę jedną najważniejszą, ponieważ moi rodzice bardzo koncentrowali się na przekazaniu mi zasad, wartości, które ukształtują mój charakter w odpowiednim kierunku. Zdecydowanie odziedziczyłem po rodzicach wytrwałość w dążeniu do celu. W sporcie to przydatna cecha, ponieważ daje energię podczas męczących treningów i jest pewnego rodzaju samomotywatorem. Moi rodzice również zawodowo uprawiali sport, dlatego zależało im na tym, aby wypracować we mnie samodyscyplinę, punktualność, pracowitość, wytrwałość, szacunek do pracy i ludzi. Jestem im bardzo wdzięczny za cierpliwość, zaufanie oraz czas, który poświęcili na moje wychowanie. Dzięki ich konsekwencji i wsparciu w podejmowaniu trudnych decyzji doszedłem do punktu, w którym jestem obecnie.
Kiedy pomyślałeś pierwszy raz "jestem dorosły"?
Pierwszym momentem, w którym poczułem się naprawdę dorosły była moja wyprowadzka do Niemiec. Miałem wtedy 19 lat. Przywitałem się z odpowiedzialnym życiem: zupełnie nowy kraj, ludzie, kultura i ja - chłopak z Łodzi, który zakochał się w koszykówce i wytrwale starał się spełnić swoje marzenia. Przyznam, że na samym początku czułem się jak przed ważnym egzaminem. Zamieszkałem sam, musiałem o siebie zadbać, byłem odpowiedzialny sam za siebie, a do tego dochodziły treningi, zgrupowania, wyrabianie kondycji. Może zabrzmi to nieskromnie, ale uważam, że zdałem ten egzamin. Nauczyłem się samodzielności, planowania, miałem cel do osiągnięcia, więc zależało mi na tym, aby każdy element mojej strategii został zrealizowany. Dzięki temu, że wyjechałem jako młody chłopak, złapałem pewnego rodzaju perspektywę i poczułem swobodę. Łatwiej było mi podejmować decyzje i wybierać takie rozwiązania, które w danym momencie były najlepsze w konsekwentnym tworzeniu mojego sportowego życia.
Wolałeś być dzieckiem, czy wolisz być dorosłym?
Każdy wiek ma swoje prawa i zalety. Oczywiście, beztroskie życie dziecka miało swoje uroki. Czas spędzałem biegając, grając w piłkę lub w kosza. Rodzice o mnie dbali, zdecydowanie więcej rzeczy uchodziło mi na sucho. Dorosłość łączy się ze sporą odpowiedzialnością za rodzinę, siebie, za to czy rachunki są zapłacone na czas, czy w lodówce jest coś do jedzenia, etc. To masa mini meczy, które mamy do rozegrania każdego dnia. Moje dzieciństwo upłynęło mi na małych radościach, żartach i treningach, jednak w roli dorosłego również czuję się dobrze. Jestem zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie. Cieszę się z doświadczeń, które zdobyłem, bo między innymi to one mnie ukształtowały. Dzięki swojej ciężkiej pracy doszedłem do pozycji, która umożliwia mi pomaganie innym. Uważam to za zdecydowany plus mojej dorosłości.
Jakim dorosłym jest Marcin Gortat?
Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Staram się być odpowiedzialnym dorosłym, który nie patrzy tylko na siebie, ale też pomaga innym.
Robisz wiele dobrego dla dzieci w Fundacji, a sam nie masz dzieci. Skąd taka potrzeba w Tobie?
Wychodzę z założenia, że karma wraca. To, co dobrego się w życiu dostaje, trzeba przekazać innym. Moi rodzice nauczyli mnie, że nie można być egoistą, należy szanować innych i jeżeli jest taka możliwość, powinno się pomagać, robić coś dobrego, trochę pokolorować świat innej osobie. Kiedy byłem nastolatkiem spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy chcieli mi pomóc w spełnieniu mojego marzenia. To, że nie mam dzieci nie zmienia faktu, że wiem, jaką energię poświęcają one na realizowanie swoich pasji. Staram się pomagać poprzez Fundację MG13. Ktoś kiedyś wyciągnął do mnie rękę, więc ja robię to samo.
Jak postrzegasz współczesne dzieci? Czy i jak się zmieniły? Wolałbyś być dzieckiem dziś czy kiedyś?
Nie zastanawiam się nad tym, czy lepiej było za czasów mojego dzieciństwa, czy teraz dzieci mają lepsze warunki. Oczywiście przez te wszystkie lata bardzo dużo się zmieniło, ale to normalna kolej rzeczy. Wolę myśleć, że współczesne dzieci bawiłyby się tak samo dobrze jak ja w czasach kiedy byłem nastolatkiem.